Maja Jeżowska nie chce stać się "dzidzią-piernik"
Maja Jeżowska - jedna z najbardziej pogodnych, serdecznych i uczynnych dziewczyn, jakie znam. Od trzydziestu lat na estradzie. Kompozytorka największych przebojów dla dzieci. Sama jest trochę jak mała dziewczynka – być może jest to sekret jej autentycznej młodości, którą, mimo upływającego czasu, ma ciągle w sobie. Czy Majka Jeżowska kiedyś dorośnie, czy zawsze będzie małą dziewczynką?
01.02.2012 | aktual.: 10.02.2012 15:03
Maja Jeżowska - jedna z najbardziej pogodnych, serdecznych i uczynnych dziewczyn, jakie znam. Od trzydziestu lat na estradzie. Kompozytorka największych przebojów dla dzieci. Sama jest trochę jak mała dziewczynka – być może jest to sekret jej autentycznej młodości, którą, mimo upływającego czasu, ma ciągle w sobie. Rozmawia Agata Młynarska.
Agata Młynarska: Czy Majka Jeżowska kiedyś dorośnie, czy zawsze będzie małą dziewczynką?
Majka Jeżowska: To jest pytanie do terapeuty. Powiem tak: kiedyś wizerunek dziewczynki mi przeszkadzał, ale potem, rozmawiając z kilkoma osobami, usłyszałam, że on jest czymś, co mnie wyróżnia. Kiedyś usłyszałam Marylę Rodowicz, która mówiła o tym, że chciałaby być naiwna jak dziecko, ponieważ naiwność jest cechą, która nie pozwala nam się starzeć.
A.M.: Masz jakiś pomysł na siebie po pięćdziesiątce? Granica pomiędzy rozkoszną dziewczynką i dzidzią-piernik jest bardzo płynna. Jesteś tego świadoma?
M.J.: Naturalnie. Taki pomysł noszę w sobie od lat. Do jego realizacji potrzebna jest jednak odwaga, a także wyczucie chwili, by podjąć decyzję o wykonaniu tego kroku. Jeśli wykonasz go za wcześnie, to też będzie niedobrze. Kiedyś na pokazie mody zobaczyłam prawdziwą „dzidzię-piernik” - była dużo starsza ode mnie, a miała kokardy we włosach i straszny, krzykliwy makijaż. Pomyślałam wtedy, że nie mogę dopuścić do tego, by taką „dzidzią” się stać! Nie występuję już w kokardach i falbanach! Pozbyłam się tiulowych halek. Prywatnie chodzę ubrana jak zwyczajna kobieta. A wpływ na to, że jestem postrzegana jako dziewczynka, ma mój „radosny repertuar” i młodzieńcza energia na scenie. Traktuję to jednak jako swoją misję w umuzykalnianiu dzieci. Bardzo ważną misję, o czym mówią mi rodzice moich słuchaczy oraz nauczyciele ze szkół i przedszkoli. Dwa przedszkola w Polsce, w Jaworznie i Zabrzu noszą przecież imię Majki Jeżowskiej, a także Polska Sobotnia Szkoła w Exeter w Wielkiej Brytanii!
A.M.: A czujesz upływ czasu?
M.J.: I tak, i nie. Oczywiście czuję upływ czasu, kiedy spoglądam w lustro i widzę wpływ grawitacji na moje ciało. Zdarza się też, że spoglądam w nie i mówię do siebie: „Wyglądam świetnie! I wcale nie widać, że mam juz 50 lat”, albo „mam jeszcze tyle do zrobienia”, „wszystko przede mną”... Bywa też, zwłaszcza po dwutygodniowej trasie koncertowej, w czasie której daję z siebie sto procent kosmicznej energii estradowej, po to, żeby porwać śpiewem tłumy dzieciaków, że jestem potwornie zmęczona ! Wracam do domu w charakterze „ziemi do kwiatów” , cały dzień leżę, oglądam telewizję, albo biegnę na siłownię i szukam nowej energii. Wtedy myślę sobie: „Już czas… Już czas z tym skończyć, bo to mnie za dużo kosztuje”. Gdy jestem jednak bardzo wypoczęta, w dobrej formie, to zastanawiam się: „Ciekawe, kiedy przestanę to robić? Bo ciągle sprawia mi to satysfakcję”! Tak naprawdę ode mnie więc tylko zależy, jak przeprowadzić bezpieczną transformację przejścia z bardzo aktywnego życia zawodowego w coś bardziej spokojnego,
twórczego... Nie lubię terapii szokowej w swoim życiu. Raptowną decyzję podjęłam, gdy byłam młoda. Rozstałam się wtedy z pierwszym mężem. Wylądowałam w szpitalu z krwotokiem do krtani, bo mnie pobił. Mogłam stracić głos...Dzisiaj staram się podejmować decyzje spokojne i bezpieczne.
A.M.: A decyzja o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, byciu artystką, która śpiewa w Chicago i Los Angeles, kręci teledyski i ma amerykańskiego męża…
M.J.: To była młodość, odwaga...
A.M.: Jak tam się odnalazłaś?
M.J.: Było tam dużo Polaków i znajomych, zjeżdżali do Stanów z różnych stron świata. Z Akademii Muzycznej w Katowicach - dwie osoby, właściwie z mojego roku. W Polsce był stan wojenny, brak pracy i perspektyw. Wspieraliśmy się tam i czuliśmy trochę wybrańcami losu - że możemy w Stanach żyć i rozwijać się.
A.M.: Dlaczego więc nie zostałaś w Stanach po to, żeby robić karierę? Miałaś przecież takie możliwości.
M.J.: Jestem realistką, nie chodzę w chmurach. Do Stanów pojechałam chyba z dwoma swetrami, „na chwilę”. Wtedy byłam już mamą małego synka. Co prawda mój amerykański teledysk „Rats on a budget” emitowała MTV w Stanach, wygraliśmy z nim kilka festiwali videoklipów w Europie , ale nie wiem, czy coś by z tego wyszło... Może zasugerowałam się opinią pani, która wróżyła mi z ręki i powiedziała, że jestem jedną nogą w Polsce, a drugą w Stanach, lecz to, co tam osiągnęłam, to jest wszystko, na co mnie stać? Zresztą w tamtym czasie rozumiałam, że nie jestem już sama na świecie, więc nie mogę pozwolić sobie na niczym nieskrępowaną samorealizację.
A.M.: Wróciłaś do Polski dla Wojtka, swojego syna?
M.J.: Tak, musiałam postarać się o zieloną kartę dla siebie i dla niego. Byłam już żoną obywatela amerykańskiego. Ale… Chciałam wrócić i załatwić wszystko jak należy.
A.M.: Byłaś zakochana w tym obywatelu amerykańskim?
M.J.: Myśmy się bardziej przyjaźnili… Nie miałam tam żadnej rodziny. Pojechałam do Stanów na parę tygodni, a zostałam na prawie dwanaście lat.
A.M.: Jak przyjęli to twoi rodzice?
M.J.: Mama nie była zachwycona. Wzięliśmy ślub trzynastego, w piątek, jakby na przekór wszystkiemu. Mama nie akceptowała Toma, bo nie mogła się z nim porozumieć.
A.M.: Miałaś poczucie winy, że fundujesz Wojtkowi takie zmiany miejsc zamieszkania, ojców?
M.J.: Tak. Największe wtedy, gdy byłam w Stanach Zjednoczonych jeszcze sama. Poczucie, że zostawiłam synka samego w kraju i nie widzę, jak on rośnie, było dla mnie okropne. Co noc miałam koszmary. Śniło mi się, że wracam do Nowego Sącza, gdzie Wojtek mieszkał z moimi rodzicami i widzę siedzącego na drzewie dużego chłopaka, a ludzie zgromadzeni wokół „wciskają mi kit”, że to jest mój syn, że straciłam poczucie czasu i wróciłam za późno, a mój syn jest już duży i właściwie trochę nienormalny. Codziennie to śniłam.
A.M.: Decyzja o powrocie do Polski była więc jedyną właściwą.
M.J.: Naturalnie. Ale uwierz mi, że znam osoby, które wyjechały, zostawiając w Polsce małe dzieci, córkę na przykład, i spotkały się z tą córką dopiero wtedy, gdy ona zdała maturę. Wyobrażasz to sobie?
A.M.: Nie.
M.J.: A przecież spotykasz wtedy osobę ukształtowaną, ale nie przez ciebie. Dla mnie to było koszmarne. Miałam fajny dom i ciepłe relacje z rodzicami. Chyba dlatego tak odbierałam rozłąkę z synem. Jednak są kobiety, które, w imię kariery potrafią zrezygnować z macierzyństwa i nawet nie czują się winne.
A.M.: A kto ciebie wspierał w domu? Mama? Tata?
M.J.: Zdecydowanie tata ! Pojechał ze mną kiedyś na festiwal pieśni sakralnej do Krakowa. Siedziałam przy elektrycznym pianinku i potwornie trzęsły mi się nogi. Tata powiedział: „Tak pięknie śpiewałaś, ale kiedy zobaczyłem twoje trzęsące się nóżki - serce mi zamarło”. Był ze mnie zawsze dumny... To po nim odziedziczyłam talent, miłość do muzyki i do filmu. Mama natomiast jeździła ze mną autobusem na różne przeglądy, festiwale, a ponieważ źle znosiłam podróże, każdą przeleżałam na jej kolanach. Ale kiedy jechałam na swój pierwszy festiwal w Opolu i to od razu do Koncertu Premier, na którym otrzymałam nagrodę z rąk samego Czesława Niemena, mama przyznała po moim powrocie, że modliła się o to, żebym nie dostała żadnej nagrody. „Boże! Jak tak mogłaś?” - zapytałam. Mama czuła , że jeśli dostanę nagrodę, to zajmę się muzyką i pójdę w świat, a ona nie chciała, żebym wiodła „cygańskie życie”. Rzeczywiście. Po nagraniu pierwszej płyty - jeszcze jako studentka Wydziału Muzyki Rozrywkowej i Jazzu w Katowicach,w klasie
Krystyny Prońko – zatytułowanej „Jadę w świat”, wyemigrowałam za ocean.
A.M.: Chociaż dla ludzi jesteś w stanie zrobić niemal wszystko, to tak naprawdę kochasz zwierzęta. Jesteś chyba najważniejszą w Polsce „kocią mamą”.
M.J.: Jestem „kocią mamą” i ubolewam nad tym, że mam tylko jedną kotkę. Ma 12 lat i swoje wymagania, którym muszę sprostać. Codziennie też robię przelew na konto jakiejś fundacji na rzecz zwierząt. Wspieram różne akcje , nie potrafię być obojętna na krzywdę zwierząt.
A.M.: Nie myślałaś o tym, żeby Wojtkowi zafundować siostrę albo brata?
M.J.: Myślałam. Wojtek też o to prosił. Jakoś się nie udało. Chciałabym być babcią, tak jak ty, ale mój syn ciągle się jeszcze realizuje.
A.M.: Maju, masz jakieś postanowienia noworoczne?
M.J.: Mam bardzo dobre przeczucie,że to będzie fantastyczny, twórczy dla mnie rok! Jestem po kilku sesjach terapeutycznych. Skorzystałam z nich między innymi dlatego, żeby być bardziej asertywna, bo „ dobre serce” kosztuje mnie dużo zdrowia i emocji. I zauważyłam, że coś się zmieniło, że pewnych rzeczy nie muszę już robić. Chcę się teraz skupić na tworzeniu i mam piękne zielone światło od ludzi, z którymi współpracuję. Zrobię musical, o jakim marzę od wielu, wielu lat. Wiem, że to się uda. Jestem umówiona na parę rozmów, mam w głowie nowe, liryczne piosenki...Wystąpiłam gościnnie w kultowym spektaklu kabaretowym „Spadkobiercy”, mam mnóstwo koncertów do zagrania, a mój syn Wojtek realizuje klubowy projekt muzyczny w oparciu o moje piosenki z lat 80-tych – to będzie czad!!!
A.M.: Czy miałaś kłopot z tym, żeby do swojego projektu „Czarodzieje uśmiechu” namówić tylu fantastycznych artystów?
M.J.: Każdy artysta jest wrażliwy, ale ma też na koncie różne doświadczenia. Jestem gwarantem tego, że projekt jest absolutnie charytatywny i nie ma żadnej ściemy. Muszę im długo opowiadać, w jakim celu nagrywamy płytę z piosenkami Majki Jeżowskiej, konsultować z nimi nowe aranżacje, dopasować dzieci, z którymi śpiewają na płycie w „magicznych duetach”. Dla mnie to prawie pół roku pracy ! Na pierwszej płycie zaśpiewali Andrzej Piaseczny, Andrzej Krzywy, Kasia Cerekwicka, Ania Wyszkoni , Piotrek Cugowski i oczywiście ja sama. W tym roku czarodziejami zostali Bracia Golec, Halina Mlynkova, Kuba Badach , czy Małgosia Ostrowska. Płyty „ Czarodzieje uśmiechu” sprzedawane są wyłącznie w restauracjach McDonald’s.
A.M.: Bo jesteś w Radzie Fundacji Ronalda McDonalda.
M.J.: Jestem w Fundacji od 9 lat, a w tym roku FRM obchodzić będzie swoje 10 –lecie. Z tej okazji zrobimy wspaniały koncert telewizyjny „CZARODZIEJE UŚMIECHU” z udziałem wsystkich śpiewających gwiazd i dzieci. Po dwóch latach trwania projektu „Czarodzieje uśmiechu” mamy na koncie sto sześćdziesiąt tysięcy sprzedanych płyt ! To nie są płyty przeznaczone wyłącznie dla dzieci. Może je kupić każdy, kto lubi moje piosenki i chce pomóc. Projekt wspiera kampanię społeczną „Nie nowotworom u dzieci” i za ten właśnie projekt nominowana jestem do tytułu „Gwiady Dobroczynności” w tegorocznym konkursie Newsweeka . Trzymajcie kciuki i ...głosujcie.
A.M.: Jak się czułaś, kiedy wykonawcy śpiewali twoje słynne przeboje?
M.J.: Uwielbiam covery! Śpiewałam je w klubach w Stanach Zjednoczonych w pięciu językach. Zawsze staram się „przepuścić” utwory przez własną wrażliwość. To fascynujące, gdy aranżerzy proponują inne spojrzenie na moje kompozycje . Zakochuję się w nowych aranżacjach, potem wzruszam do łez, kiedy słyszę całość - głos gwiazdy, głosy dzieci…
A.M.: To są laureaci twojego festiwalu.
M.J.: Tak, Festiwal Piosenek Majki Jeżowskiej „Rytm i Melodia” w Radomiu istnieje już 7 lat ! Jestem w nim przewodniczącą jury, ale nie lubię być jurorem. Często pierwsze nagrody przyznaję ex aequo, bo nie potrafię wybrać pomiędzy lirycznym chłopcem i przebojową dziewczyną. Uważam, że tego nie da się porównać. Mam nadzieję, że mój festiwal nadal będzie wyłaniał młode talenty, chociaż projekt „Czarodzieje uśmiechu” skończy się na płycie numer 3, która ukaże się w 2012 roku.
A.M.: Tym samym z Czarodziejami Uśmiechu „odczarowujesz” swoje piosenki, wyjmujesz je z dotychczasowej szufladki.
M.J.: To jest nasz błąd w myśleniu. Lubimy wszystko formatować, wpychać w szufladki: „Majka Jeżowska jest wyłącznie dla dzieci”, „Agata Młynarska jest teraz od kobiet”. Te szufladki powodują, że trochę robimy z ludzi idiotów. Kochani, muzyka jest dla wszystkich i nie powinniśmy się na nią zamykać. Dyrektorzy i menadżerowi mediów robią straszną krzywdę swoim widzom i słuchaczom, ponieważ traktują ich jak niepełnosprawnych umysłowo. Rozgłośnia zaprasza mnie na przykład na wywiad w dniu Świętego Mikołaja i nie może puścić mojej piosenki o Mikołaju. Słyszę: „Przykro nam, pani Majko, ale jesteśmy sformatowanym radiem”. Pytam: „Czy rodzice z dziećmi słuchający was teraz w aucie poczują się obrażeni, jeżeli puścicie moją piosenkę? Przełączą się na inny kanał?”. Absurd!
A.M.: To cię frustruje?
M.J.: Nie mnie jedną. Całe środowisko jest tym sfrustrowane. Zobacz, robi się filmy, seriale i ciągle występują w nich ci sami aktorzy. Tłumaczenie tego zjawiska brzmi: „Bo oni robią wynik”. Myślę, że trzeba patrzeć trochę dalej na Zachód, gdzie producent podejmuje jakieś ryzyko w obsadzaniu ról, robi coś na przekór. Taki człowiek musi mieć odwagę, chociażby do tego, żeby zaskakiwać publiczność, proponować jej coś nowego. A u nas ciągle te same nazwiska, te same piosenki w radiu... . Myślę, że artysta zawsze będzie sfrustrowany, kiedy będzie formatowany.
A.M.: I szufladkowany.
M.J.: Naturalnie.
A. M.: Dziękuję za spotkanie.
M.J.: Również pięknie dziękuję.