Małkowski sam nie zrezygnuje, choć powinien. Olsztynianie mogą mu pomóc
Czesław Jerzy Małkowski będzie ubiegał się w drugiej turze o kolejną kadencję prezydentury w Olsztynie. Wyborcy, wśród których jest wiele kobiet, z łatwością zapomnieli o seksaferze. A nie powinni byli.
23.10.2018 | aktual.: 23.10.2018 20:12
22 465 osób. Tyle zagłosowało na Czesława Małkowskiego w pierwszej turze tegorocznych wyborów na Prezydenta Miasta. Nie jest to najlepszy wynik, ale daje byłemu prezydentowi szansę na zwycięstwo w drugiej turze, gdzie zmierzy się z Piotrem Grzymowiczem (24 758 głosów).
Poprzednia prezydentura Małkowskiego trwała w Olsztynie niecałe dwie kadencje. Niecałe, bo w 2008 roku został odwołany w referendum przez mieszkańców miasta, wyborców – tych samych, którzy dziś chcą jego powrotu. Co wtedy wkurzyło olsztynian, a dziś już im nie przeszkadza? Podejrzenie gwałtu. Już nie tylko oskarżenia o rozmaite formy molestowania seksualnego (które padały w większej liczbie), ale konkretne wyznanie kobiety, która w zaawansowanej ciąży została, jak opowiedziała, zmuszona do odbycia stosunku z Małkowskim, a jej protesty wyłącznie go nakręcały. Nie broniła się, bo nie chciała zaszkodzić dziecku, które miało się niedługo urodzić.
Po raz kolejny niewinny
W olsztyńskiej seksaferze mieliśmy zapisy pikantnych rozmów telefonicznych, w których prezydent i jego rozmówczynie ze szczegółami rozprawiali o tym, co, gdzie i jak ostro by robili. Były zeznania urzędniczek ratusza, które opowiadały o dotykaniu intymnych części ciała. Był proces i – w 2015 roku – wyrok skazujący na 5 lat więzienia oraz sześcioletni zakaz sprawowania kierowniczych stanowisk w jednostkach samorządu terytorialnego. Potem było uchylenie wyroku w Sądzie Apelacyjnym i kolejny proces, za zamkniętymi drzwiami. Nie znamy szczegółów, ale formalnie Małkowski jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy.
W ten sposób były prezydent Olsztyna pozostaje oficjalnie niewinny już od kilku lat. Mógł startować w wyborach na Prezydenta Miasta w 2010 i w 2014 – za każdym razem przed wyrokiem. Za każdym razem przegrywał jednak z Grzymowiczem, który w ratuszu pojawił się po raz pierwszy jako jego zastępca. Za dwa tygodnie po raz kolejny zmierzą się na takich samych zasadach i niewykluczone, że skończy się podobnie – Małkowskiemu do Grzymowicza zabraknie kilkuset głosów. Albo tym razem będzie odwrotnie i były prezydent wróci na swoje stanowisko, gdzie będzie oczekiwał na wyrok w toczącym się procesie.
Czy po tym szybkim przybliżeniu historii wydaje się państwu oczywiste, dlaczego sprawa Małkowskiego wróciła akurat przed wyborami? Pytam, bo dla niektórych internautów rozwiązanie wydaje się banalne: mężczyzna jest niewinny, bo proces trwa długo. Jego rzekome ofiary go wrobiły na polityczne zlecenie, na co dowodem jest, że spraw nie zgłosiły na policję od razu. A media przypomniały sobie o wszystkim przed wyborami, bo, jak to media, zazdrośnie pilnują swojego rządu dusz i tuż przed głosowaniem zmieniają się w machinę utrącającą niewygodnych (komu?) kandydatów.
To trzy zarzuty w jednym. Przyjrzyjmy się im trochę nie po kolei.
Sztuka zjednywania ludzi
Proces Małkowskiego, który zakończył się dopiero po ośmiu latach od zdarzeń, za które był sądzony, rzeczywiście ciągnął się niezwykle długo, a swoje dołożyło odwołanie, na które zdecydowały się obie strony. Oskarżyciele uznali bowiem wyrok za zbyt łagodny, a obrońcy dostrzegli w procesie błędy i wskazali na konieczność uzupełnienia materiału dowodowego. Fakt, że sprawa otoczona była medialną wrzawą, a "bohater" procesu to osoba publiczna, niewątpliwie przyczynił się do długości sądowej sprawy. Czynników, które go wydłużały – uzasadnionych lub nie – mogło być jeszcze wiele, jest natomiast jedna rzecz, o której przeciągający się proces z pewnością nie świadczy: jest nią niewinność oskarżonego. O tej orzeka sąd po zakończonym procesie, nie wcześniej.
Podobnie jest z argumentem o mediach, piszących o oskarżonym akurat przed wyborami. Bo kiedy niby o nim pisać? To nie jest jedna z tych sytuacji, w których zarzuty pojawiają się na miesiąc przed wyborczą niedzielą, a posądzony musi natychmiast i pilnie zakończyć karierę. Olsztyńska seksafera wybuchła w 2008 roku, a zatem w połowie kadencji rozpoczętej w 2006. Mieszkańcy miasta odwołali prezydenta w referendum, bo zbyt długo musieliby czekać do wyborów, żeby po prostu pokazać mu czerwoną kartkę i skazać na polityczny niebyt. Wyrok zaś raz już zapadł, co oznacza, że mimo wątpliwości, podejrzenia wobec oskarżonego są co najmniej uzasadnione. Zwłaszcza jeśli – patrz punkt pierwszy – proces trwał pięć lat, co oznacza, że nie został zakończony podczas pierwszej rozprawy z podsumowaniem "nie ma o czym gadać".
W tej sytuacji najważniejsze pytanie brzmi: czy Czesław Małkowski powinien w ogóle kandydować w wyborach? Czy ktokolwiek powinien był na niego głosować? Tymczasem nie dość, że zdecydował się on wystawić swoją kandydaturę, jak robił za każdym razem od czasów afery, to jeszcze zgromadził ponad 22 tys. popierających go osób, które udało mu się zmotywować do oddania na niego głosu. Jak podkreślają dziennikarze, jest to mistrz zjednywania sobie ludzi, w dużym stopniu popierają go zaś kobiety.
Olsztyn to stan ducha
Komentujący pod internetowymi artykułami wydają się potwierdzać tę tezę. Jedna z kobiet, której komentarz z Facebooka został nagłośniony przez fanpage "Feminizm dla opornych", napisała: "Nareszcie będzie normalny człowiek, a te co mu wchodziły w rozporek do burdelu wysłać". Inne intelektualne wykwity internautów, to choćby "padł ofiarą zmowy bab", "A ta pani niech nie udaje świętej".
I mój ulubiony: "Zgwałcona była w zawansowanej ciąży, więc niech mi jakiś facet powie, co to za przyjemność zgwałcić kogoś takiego! No i jak to zrobić!?". Niestety, w tej kwestii nie pomogę. Nie wiem, co to za przyjemność zgwałcić kogokolwiek. I wolę żyć w kraju, w którym nikomu nie przychodzi do głowy, by odpytywać mężczyzn z takich technik. Ani podważać gwałtu argumentem, że rzekomo zgwałcona nie była dość atrakcyjna.
No i na koniec podstawowe pytanie: dlaczego te "rzekomo zgwałcone" kobiety, które tak chętnie wygłaszanym przez internautów zdaniem, wszystko to sobie wymyśliły, nie zgłosiły sprawy od razu, tego samego dnia. Powodem tego jest Olsztyn.
Nie jako miejsce na mapie, ale jako stan publicznych spraw. Jako miejsce, jakich wiele w Polsce, gdzie prezydentowi miasta nie można podskoczyć. Gdzie kobieta wstydzi się opowiedzieć o gwałcie, bo przypuszcza, słusznie niestety, że oskarżenia skupią się na niej. Wreszcie – gdzie wystąpienie w roli pokrzywdzonej przeciw prezydentowi miasta zamyka nie tylko drzwi ratusza, lecz także dziesiątek firm i instytucji, w których można by pracować po stracie stanowiska u gwałciciela. Bo jeśli urzędnik samorządowy postanowi zniszczyć życie takiej kobiety, ma do tego mnóstwo narzędzi: cofnięcie dotacji firmom, zwolnienie ze stanowiska dyrektora instytucji samorządowej, kontrole. W dużych miastach można unieść z tego głowę cało, ale w tych mniejszych, nawet mniejszych wojewódzkich, możliwości jest po prostu za mało.
To prawdziwe oblicze przemocy seksualnej w Polsce. Kobiety rzadko gwałcone są ciemną nocą w krzakach na uboczu miasta. Prawie zawsze znają ofiarę z imienia i nazwiska. Prawie zawsze tym, co je obezwładnia, nie jest uzbrojona ręka, pigułka gwałtu ani szmata nasączona chloroformem. Jest nim władza, pieniądze, szantaż, wstyd. Czy, jak w tym wypadku - według zeznań pokrzywdzonej - strach o nienarodzone dziecko, który tłumi wszelki opór, bo bezpieczniej poddać się, niż walczyć.
Proces Czesława Małkowskiego jeszcze się nie zakończył. Nie ma prawnego sposobu, by zakazać mu startowania w wyborach samorządowych. Ale można od niego tego po ludzku oczekiwać. Można też dać upust temu oczekiwaniu właściwej postawy, po prostu na niego nie głosując. 22 tysiące olsztynian zrezygnowało z tej możliwości.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl