Mam 30 lat i nadal mieszkam z rodzicami
Jedna trzecia Polek w wieku 25-34 lata nadal mieszka z rodzicami - tak wynika z danych unijnego biura statystycznego Eurostat. Nasze zachodnie rówieśniczki szybciej opuszczają rodzinne gniazdo.
Jedna trzecia Polek w wieku 25-34 lata nadal mieszka z rodzicami - tak wynika z danych unijnego biura statystycznego Eurostat. Nasze zachodnie rówieśniczki szybciej opuszczają rodzinne gniazdo. Czy rozpoczęcie samodzielnego życia to kwestia dojrzałości emocjonalnej, czy możliwości finansowych?
Iza z Miastka ma 29 lat i codziennie sobie powtarza, że moment, w którym opuści dom swoich rodziców, jest coraz bliżej. Wyznaczyła sobie granicę, że trzydzieste urodziny spędzać będzie na swoim – jeśli nie kupionym za własne pieniądze (bo mówi, że to mało prawdopodobne), to przynajmniej wynajętym mieszkaniu. Do trzydziestki zostało jej dokładnie 11 miesięcy. W czerwcu ma obronę, potem chce zmienić pracę i zacząć nowe życie. – Wiem, że to trochę karkołomny plan i mało czasu – przyznaje – ale musiałam sobie wyznaczyć jakąś granicę, żeby nie ciągnąć tej zależności od rodziców w nieskończoność. A okrągłe urodziny są chyba dobrym czasem, żeby się zmobilizować do poważnych decyzji.
Iza dopiero teraz będzie broniła pracy magisterskiej. Pierwsze studia, polonistyka, jej nie wyszły. Po trzech latach zrezygnowała, bo doszła do wniosku, że po nich nie ma dla niej przyszłości. Po dwóch latach przerwy poszła na politologię. Obecnie, tak jak przez całe studia, pracuje w sklepie odzieżowym w swoim rodzinnym mieście. Trochę ją boli, że nie rozwija się zawodowo, że to branża zupełnie niepokrewna z tym, czego się uczy, ale ta praca ma swoje plusy. Razem z pozostałymi dziewczynami mogą sobie dość swobodnie ustalać grafik, więc w przypadku Izy jest to szczególnie pomocne w kwestii dojazdów na studia. Pieniądze są jednak kiepskie, starcza jej tak naprawdę na bieżące wydatki i na opłacenie uniwersytetu. – Nie mogę się doczekać, kiedy to się skończy – mówi Iza. – Staram się co miesiąc odkładać chociaż po stówce, żeby łatwiej mi było na początku, zaraz jak wyprowadzę się od rodziców.
Wszystko podporządkowuje temu planowi. Sprawdzała już ceny wynajmu kawalerki, bo to jedyna opcja dla niej na pierwsze miesiące. Nie dostanie na pewno kredytu, zwłaszcza że chciałaby też zmienić pracę. Ale postanowiła sobie, że na garnuszku nie zostanie dłużej niż do trzydziestki, bo jeśli teraz się nie wyprowadzi, to będzie tę decyzję odwlekać w nieskończoność. – Nawet nie chodzi o to, że tak strasznie źle mi z rodzicami – stwierdza. – Nie kłócimy się raczej, dokładam się do wszystkiego, więc nie czuję się jak pasożyt, ale to w jakimś sensie jest dla mnie upokarzające, że mam tyle lat, a ciągle nie jestem w pełni samodzielna. Mama tłumaczy mi, że takie warunki z pracą, że dziś jest o wiele trudniej stanąć na nogi, pójść na swoje. Pewnie w dużym stopniu ma rację, bo też trochę się boję, jak mi będzie finansowo, kiedy się wyprowadzę. Ale mieszkając z nimi, czuję się ciągle jak ich mała córeczka, której mogą mówić, co ma robić, która konsultuje z nimi swoje decyzje i praktycznie – mieszkając pod jednym dachem –
nie ma żadnej prywatności, żadnych tajemnic.
Iza nie ma chłopaka. Do tej pory nie była w żadnym poważniejszym związku. Twierdzi, że najpierw chce poukładać swoje życie „formalne”. Nie wyobraża sobie zresztą przyprowadzać narzeczonego do domu rodziców, siedzieć z nim w pokoju, a potem żegnać się aż do kolejnej randki. – Oni by raczej nie byli zadowoleni, gdyby chłopak u mnie spał. Są dość staroświeccy pod tym względem – wyznaje. – Więc skoro i tak nie mam warunków, by zbudować głębszy, trwały związek, to na razie sobie odpuściłam. Ale mam nadzieję, że wszystko się zmieni, jak zacznę mieszkać sama – dodaje z nadzieją.
– Bardzo często dużą rolę w podjęciu decyzji o wyprowadzce odgrywają finanse, a konkretniej ich niewystarczająca ilość – mówi Sylwia Osada, psycholog. – Często mieszkanie z rodzicami jest etapem przed przeprowadzeniem się do swojego mieszkania.
Tak było w przypadku 34-letniej Marty, ekonomistki z Warszawy. Po studiach pracowała w małej firmie rachunkowej. Zamieszkali z mężem u jej rodziców, bo chcieli zbierać na mieszkanie, a to wydawała się jedyna opcja, by coś zaoszczędzić. Niestety, trzy pokoje okazały się za ciasne dla dwóch małżeństw. Często dochodziło do spięć, nawet jeśli nie wybuchały poważniejsze awantury, to atmosfera była dość gęsta. – Nigdy nie miałam tak, że z przyjemnością szłam po pracy do domu – wyznaje Marta. – Wiedziałam, że nie wracam do siebie. Rodzice dali nam jeden pokój, ale trudno było poczuć prywatność na 15 metrach kwadratowych, przez cienką ścianę z nimi.
Zdecydowali z mężem, że wyjadą do Anglii. Chcieli przyspieszyć proces zbierania na własne gniazdko. Poza tym coś trzeba było zrobić z tym wspólnym mieszkaniem, mieli dość i chcieli się uniezależnić. Za granicą byli cztery lata. Po dwóch urodziła się ich córka, Zosia. Oboje mieli pracę i wydawałoby się – szczęśliwą rodzinę, ale między nimi przestało się układać. Często się kłócili, a kiedy była zgoda, mało ze sobą rozmawiali.
Grzegorz średnio chciał zajmować się dzieckiem, po pracy chętniej chodził z kolegami – Polakami na piwo. Ona się o to wkurzała, on nie rozumiał jej pretensji. Ich małżeństwo się rozsypało, kiedy Marta nakryła go na zdradzie. – Nie chciałam nawet słuchać tłumaczeń – wyznaje. – Co jak co, ale tego nie byłam w stanie wybaczyć. Nie wiem, dlaczego to zrobił – z głupoty czy dlatego, że mnie nie kochał. Tak naprawdę powód ma dla mnie drugorzędne znaczenie. Nie umiałabym z nim dłużej żyć, wiedząc, że była inna. Owszem, zastanawiałam się, czy nie dać nam szansy ze względu na Zosię, ale on i tak nie wykazywał wielkiego instynktu rodzicielskiego i zbytnio o nas nie walczył.
Marta spakowała więc walizki i wróciła z dwuletnim dzieckiem do kraju. To było pierwsze, co jej przyszło do głowy. Nie umiała żyć w Anglii sama, bez żadnego wsparcia, bez rodziny ani przyjaciół. Jedynym miejscem, do którego mogła wrócić, był dom jej rodziców.
- Zaciskałam zęby ze złości i rozczarowania – mówi – ale nie widziałam innego wyjścia. Z jednej strony ich potrzebowałam, z drugiej – myślałam uporczywie, kiedy znów będę w stanie zacząć żyć na własny rachunek. Od jej powrotu minęło ponad półtora roku. Nadal nie udało jej się wyprowadzić do własnego mieszkania, ale twierdzi, że z rodzicami układa jej się znacznie lepiej, niż jak mieszkali u nich z mężem oboje.
– Dali mi pełne wsparcie, kiedy tego potrzebowałam – przyznaje. – I świetnie zajmują się Zosią, ona jest ich oczkiem w głowie. Czuję, że mam przy sobie osoby, które nas kochają, a to nadal, mimo że od rozstania z Grzegorzem minęło już sporo czasu, jest dla mnie bardzo ważne. Często marzę o tym, by zacząć znów od początku i wynająć swoje mieszkanie, ale z jednej strony nadal problemem jest kasa, z drugiej – chyba trochę się boję, jak będzie nam z Zosią tylko we dwie.
Wierzy, że przyjdzie taki moment, kiedy poczuje, że naprawdę jest gotowa. Wtedy, jak mówi, bez wahania znów spakuje walizki.
Paulina, 31-letnia fizjoterapeutka z Wrocławia, nigdy nie próbowała żyć na własny rachunek. Uważa, że ciągle ma jeszcze czas, by wyprowadzić się od rodziców. Na studiach nie kusiło jej, by skosztować samodzielnego życia, bo twierdzi, że nie umiałaby mieszkać pod jednym dachem z obcymi osobami. – Pewnie, z rodzicami jest różnie. Raz się dogadujemy, innym razem dochodzi do spięć – mówi. – Ale na własne mieszkanie mnie nie stać, a zamienić rodziców na innych współlokatorów to dla mnie kompletnie bez sensu.
Daje rodzicom pieniądze na jedzenie, dorzuca się do czynszu i rachunków. – Na początku nie chcieli brać, więc nie dawałam – opowiada. – Ale potem zaczęło się wypominanie, że mam kasę na imprezy, ciuchy, kosmetyki, a nic nie odkładam, nie myślę o przyszłości, więc zaczęłam im oddawać co do grosza.
Przyznaje, że ma dość lekką rękę do pieniędzy, że nie umie oszczędzać. Kiedy dostaje wypłatę, nie ma problemu, by ją zagospodarować. Paulina twierdzi, że gdyby wynajęła mieszkanie albo wzięła kredyt i kupiła własne, żyłaby w biedzie. – Nie chcę się w kółko martwić, czy starczy mi od pierwszego do pierwszego. Teraz mogę trochę popodróżować, pozwiedzać świat. Młodość powinno się wykorzystywać, a nie zaczynać dzień od liczenia kasy. Dla mnie ważne jest, żeby mieć spokojną głowę i nie stresować się tym, że mam kredyt albo że stracę pracę i nie będę mogła się sama utrzymać.
- Ten kierunek nie prowadzi jednak prostą drogą do dorosłości – twierdzi Sylwia Osada, psycholog. – W takich przypadkach możemy ją znaleźć tylko w metryce.
Paulina nie uważa, że jest mało samodzielna. Zarabia na siebie, od rodziców nie bierze ani grosza. Jej zdaniem, mieszkanie pod jednym dachem z mamą i tatą nie ma nic wspólnego z tym, na ile się jest dojrzałym. Czasem jest po prostu tak, że mieszkanie razem jest po prostu wygodniejsze.
Docenia cierpliwość swoich rodziców, choć uważa, że ta sytuacja ma dla nich też pewne plusy. Jest ich jedyną córką i nie wyfrunęła z gniazda, w pewnym sensie się nimi opiekuje, dokłada im do wszystkich wydatków, więc to dla nich też dość ekonomiczne. – Jeśli nagle zaczniemy się kłócić i będzie tak, że rzeczywiście zacznie nam się trudno żyć razem, to na pewno się wyprowadzę – zarzeka się Paulina. – Ale na razie nie mam takiej potrzeby. Jestem sama i nie zapowiada się, że szybko zbuduję jakiś poważny związek. A myślę, że chęć założenia własnej rodziny skłoniłaby mnie do tego, żeby pomyśleć o własnym kącie – kwituje.
Chyba nie istnieje coś takiego, jak dobry moment na opuszczenie domu rodzinnego. Jedni są na to gotowi od razu po otrzymaniu dowodu osobistego, inni potrzebują znacznie więcej czasu, by dojrzeć do tej decyzji. Gotowość emocjonalna zawsze musi jednak zawsze iść w parze z możliwościami finansowymi.
(ios/sr)