Mama, sę byś flyzjelką!
Są zawody, w których rodzice chętnie widzą swoje dzieci w przyszłości: lekarz, prawnik, dyplomata. Istnieją jednak zajęcia mniej prestiżowe. Oto historia o tym, dlaczego Jadźka miała być fryzjerką.
12.09.2008 | aktual.: 12.09.2008 12:00
Są zawody, w których rodzice chętnie widzą swoje dzieci w przyszłości: lekarz, prawnik, dyplomata. Niektórych nie interesuje zawód, tylko stanowiska. Najlepszy jest tradycyjny dyrektor. Istnieją jednak zajęcia mniej prestiżowe. Przynajmniej w pewnych kręgach. Oto historia o tym, dlaczego Jadźka miała być fryzjerką.
Był piękny zimowy dzień. Mieliśmy po osiemnaście lat i zasiadaliśmy w kuchni u znajomych po jakiejś kolejnej beztroskiej licealnej imprezie. Kilkoro dobrych przyjaciół do dnia dzisiejszego. Ale wtedy byliśmy dziesięć lat młodsi i ni z tego ni z owego zeszliśmy na temat przyszłości naszych nienarodzonych jeszcze dzieci. Mówiliśmy o zawodach i zajęciach, które chcielibyśmy, aby nasze potomstwo uprawiało. Miałam swoje typy i antytypy, ale powiedziałam zgodnie z tym, co myślałam naprawdę: - Ja tam pozwolę dziecku wybrać cokolwiek zechce. Jak zechce być fryzjerką, niech będzie fryzjerką.
Burza nadciągnęła. Wszyscy byliśmy na chwilę przed wyborem kierunku studiów: psychologia, ekonomia, prawo, historia sztuki, filologia. Przyszli studenci patrzący w świetlaną przyszłość gwarantowaną przez wyższe wykształcenie nie mogli uwierzyć, że nie zabronię smarkuli wyboru drogi fryzjerstwa i siłą nie zaciągnę jej na jakiś zacny kierunek studiów. Zostałam towarzysko wyśmiana w gronie przyjaciół (za bardzo nie bolało, bo to w końcu poczciwe dusze), a żart o tym, że moje dziecko będzie fryzjerem lub fryzjerką, niejednokrotnie rozbrzmiewał na naszych „salonach” imprezowych. Nikt nawet nie brał na serio, że wykształceni rodzice mogliby przejść obojętnie nad faktem, że ich dziecko rezygnuje świadomie z magistra na rzecz szkoły zawodowej. Ale dzisiaj szkoły zawodowe to kopalnie przyszłych krezusów – kafelkarze, malarze, elektrycy, fryzjerzy – to oni są w cenie, a nie jakieś uniwersyteckie „niewiadomoco” jak my.
Czasy się trochę zmieniły. Psycholog, ekonomistka, historyczka sztuki, filolożka, a nawet prawniczka na Wyspie Bali co miesiąc się nie wygrzewa. Fakty mówią za siebie – w dzisiejszych czasach dobrzy rzemieślnicy i osoby z konkretnym zawodem są w cenie, a ich zarobki są porównywalne do bankowców czy księgowych. A jeszcze jak jesteś taką fryzjerką, która trendy wytycza, która czesze lokalne i światowe głowy sław, masz salon w centrum miasta i modlisz się, aby nie mieć więcej klientów, bo czasu brak – żyć, nie umierać!
Nie przeczę, przydałaby się osoba spod znaku tej profesji w rodzinie. Ile zaoszczędzonych pieniędzy, jaki prestiż na dzielnicy! Wracając do teraźniejszości. Córka mi się urodziła rok temu, ale to już wiecie. Psycholog składając jej życzenia z okazji ukończenia pierwszego roku życia szepnął mi na ucho: „I jeśli ma być fryzjerką, niech tak będzie”.
Na razie jednak Jadźka nie przejawia zainteresowania swoimi włosami, a co dopiero obcymi. Owszem, uczesze się, jak ją poproszę, ale żeby widzieć w tym sposób na życie? Raczej tego nie widzę. Na dzień dzisiejszy, że się tak brzydko językowo wyrażę, Iga chce być świnką Peppą. Czy to zajęcie godne mojej córki? Na dłuższą metę - nie sądzę. Niech sobie będzie teraz świnką, potem księżniczką, nauczycielką, policjantką, sklepikarką, królową, kucharką, dyrektorową, baronową, fryzjerką i krakowską liczarką. Mam to gdzieś. Ja już swój zawód wybrałam. Ona zrobi co jej się żywnie spodoba.