Marlena po teleporadzie wydała setki złotych. "To najszybciej wydane 150 zł w niespełna 5 minut"
Wydawałoby się, że teleporady na dobre zagoszczą w polskiej służbie zdrowia. Tymczasem rząd planuje ograniczyć taki rodzaj konsultacji. O swoich doświadczeniach z "leczeniem online" opowiedziała m.in. 40-letnia Marlena z Warszawy. - To najszybciej wydane 150 zł w niespełna 5 minut - mówi kobieta.
Marlena ma 40 lat, mieszka w Warszawie i jest pracownikiem biurowym. Nie narzeka na swoje zdrowie i dba o sprawy kobiece - regularnie poddaje się badaniom profilaktycznym. Miesiąc temu postanowiła wykonać badania zlecone w czasie ginekologicznej konsultacji on-line w prywatnej klinice. Dostała skierowanie na morfologię i dodatkowo płatne badanie na stężenie D-dimerów.
Tego samego dnia, grubo po 22:00 dostała telefon z laboratorium z zaleceniem pilnej konsultacji ginekologicznej i pytaniem, czy nie czuje ucisku w klatce piersiowej. Poinformowano ją też o nieprawidłowych wynikach badania.
Kolejnego dnia kobieta odbyła teleporadę z ginekologiem. Ku jej zaskoczeniu lekarz stwierdził, że jest zdrowa i nie ma przeciwwskazań do stosowania kuracji hormonalnej. Mimo to lekarz zmienił tabletki na inne i stwierdził, że wystawi skierowanie do hematologa.
Kolejna telekonsultacja, kolejne badania, kolejny koszt
Następnego dnia Marlena odbyła zaleconą teleporadę u hematologa, który zlecił kolejne badania, spoza wykupionego abonamentu.
- To najszybciej wydane 150 zł w niespełna 5 minut. Niczego nowego się nie dowiedziałam, oprócz tego, że u kobiet, które są aktywne fizycznie i stosują tabletki hormonalne, mogą wystąpić takie nieznaczne wahania – relacjonuje mieszkanka Warszawy. - Lekarz powiedział mi, że w wynikach nie widzi nic niepokojącego. Jednak znowu dostałam skierowania na badania. Ponownie mam zrobić D-dimery i za to badanie znowu zapłacić 70 zł. Potem będę musiała skonsultować wyniki, zapłacić za wizytę 250 zł, albo wykupić teleporadę za 150 zł. Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie dostałam zalecenia, żeby badania wykonać na cito, a mam na to jakieś pół roku. Skoro więc dostałam tyle czasu, to chyba jednak nic nie zagraża mojemu życiu? – zastanawia się kobieta.
"Usługa premium"
- To w końcu jestem zdrowa czy nie jestem? – pyta pani Marlena. Kobieta czuje się zdezorientowana: - Nie usłyszałam żadnych zaleceń typu "proszę się oszczędzać, dam pani zwolnienie, pytań o styl życia, co pani je, co pani pije".
- Pacjentowi trudno ocenić, kiedy dalsza diagnostyka jest koniecznością, a kiedy to tylko wciskanie kolejnych płatnych badań. Oczekiwałabym, że nawet w trakcie płatnej teleporady lekarz jasno i wyraźnie mi powie, że musimy zrobić to badanie, bo jest ono niezbędne do dalszej diagnostyki. Nie może być to na zasadzie, że możemy zrobić, ale nie musimy. To przypomina trochę traktowanie pacjenta jak klienta, któremu trzeba zaproponować kolejną usługę premium – stwierdza poirytowana pacjentka.
Podobne spostrzeżenia mają także inne kobiety. Jagoda, 35 latka z Warszawy także narzeka na ceny porad u specjalisty. - Koszt stacjonarnej wizyty u endokrynologa to 150 zł (razem z USG) – wylicza internautka. – Dajmy na to 100 zł to porada lekarza, a 50 zł – cena wykonanego przy okazji wizyty badania USG. To dlaczego za teleporadę mam płacić 150 zł? Przecież przez telefon mi USG nie zrobi? – zastawia się Jagoda.
Diagnostyka bywa pomocna
Aneta pracuje w administracji jednej z białostockich klinik. Przyznaje, że słyszała o różnego rodzaju sposobach lekarzy na pozyskiwanie pacjentów i sprzedawanie prywatnych usług, badań czy zabiegów. Nie chce jednak, by wszystkich wrzucać do tego samego worka. Zauważa jednak, że diagnostyka jest ważnym narzędziem do wykrywania wielu chorób i czasami podstawowe badania nie są wystarczające.
- Taka pogłębiona diagnostyka ma jednak swoje plusy – stwierdza Aneta. - Zwykle pacjentek z dobrym wynikiem cytologii nie wysyła się na kolposkopię. Jednak trzeba pamiętać, że tradycyjna cytologia u około 5 na 10 kobiet nie wykryje nieprawidłowych komórek w szyjce macicy. Dopiero regularne i częste badania cytologiczne są w stanie wykryć wczesne zmiany, a z tą systematycznością u kobiet bywa różnie. My pacjentkom, jak się okazało z pozornie dobrym wynikiem cytologii, mimo wszystko zalecaliśmy kolposkopię. Badanie było refundowane przez NFZ i chętnie je wykonywały. Tym bardziej, kiedy wpisywały hasło "kolposkopia" w Google i wyskakiwały im setki artykułów na temat raka szyjki macicy. Dzięki temu badaniu udało nam się w porę wykryć przypadki raka i uratować tym paniom życie – przyznaje pracownica kliniki.
"Nie mają pojęcia o leczeniu"
Natomiast Bartłomiej Kacprzak, lekarz, zauważa, że pacjenci często oceniają wizytę pod kątem uzyskanych skierowań i zaleceń. Jeśli ich nie dostają, bywają niezadowoleni.
- Duża grupa pacjentów uważa, że jak lekarz nie zlecił rezonansu i tylko zbadał, to nie ma pojęcia o leczeniu. Zdarzało się, że dawałem pacjentowi pełną diagnozę, a pacjent wychodził niezadowolony, bo nie miał wykonanego USG – mówi ekspert. - Tymczasem dokładny wywiad lekarski połączony z badaniem fizykalnym w 90 proc. pozwala postawić trafną diagnozę – opowiada Kacprzak. Ortopeda, jak wielu zresztą lekarzy, krytycznie ocenia też telekonsultacje, które rząd postanowił od 15 marca ograniczyć.
- Teleporada to katastrofa i brak totalnej odpowiedzialności. Wiem, że wykonywane są nawet wtedy, kiedy doktor jedzie samochodem i stoi na światłach – mówi Kacprzak. – To prawda, wiele można zobaczyć w wynikach badań i na zdjęciach, ale nie zastąpi to oceny klinicznej. Obecnie mamy naprawdę czułe narzędzia i wiele rzeczy jest przypadkowo zdiagnozowanych, ale też niemających wpływu na pacjenta, jego zdrowie czy życie. Finał tego jest taki, że po przeczytaniu opisu wyniku takiego badania, może to uruchomić lawinę wątpliwości, wbijania pacjenta w poczucie choroby i w pewnym sensie manipulowanie nim – zauważa lekarz.