Matka, tatka i furiatka
Wydaje ci się, że jesteś wyluzowaną matką. Że chciałabyś mieć taką matkę jaką jesteś sama!
WYLUZOWANA MATKA TO JA?
Wydaje ci się, że jesteś wyluzowaną matką. Że chciałabyś mieć taką matkę jaką jesteś sama. Że posiadanie mieszkania, pracy, samochodu i dziecka to jeszcze nie oznaka dorosłości. Przecież JA w głębi serca nadal czuję się szaloną nastolatką! Aż tu nagle dowiadujesz się, że twoja przyjaciółka – dziecko kwiat, wieczna tułaczka, jest w ciąży. I wcale nie zamierza się ustatkować!
Matylda jest młoda, piękna i zdolna. Ale coś sprawia, że nie może zatrzymać się w jednym miejscu na dłużej. Całe życie ciągnie ją do ciepłych krajów, marzy by mieszkać w Hiszpanii, ale obecnie żyje gdzieś na odludziu w Danii. Chodzi tam do szkoły, która skupia wokół siebie młodych, ale już nie tak młodych studentów i pomaga im otwierać się na siebie. Plan zajęć: medytacja, joga, malarstwo, astrologia i inne przyjemne new age’owe lekcje. Matylda stara się zrozumieć siebie, wytaczać walkę swoim demonom i iść przez świat w imię zasady „take it as it comes”, czyli odwiecznie modne i sprawdzone „carpe diem”.
Matylda zatem nie planuje, nie rozważa, nie myśli o pieniądzach, ani dobrach doczesnych. Żyje miłością, pije oczyszczającą gorącą wodę, medytuje i uelastycznia swoje ciało. Kocha ludzi i zwierzęta. Kocha wszystkich. I ja bardzo lubię Matyldę. Kilka dni temu przyjechała z Danii na parę dni. Była impreza, byli goście, poznaliśmy jej nowego chłopaka, bardzo sympatycznego Duńczyka. I między jednym drinkiem a drugim Matylda mówi, że jest w ciąży. Po krótkim milczeniu spowodowanym milczeniem nastąpił grad gratulacji i pytań.
A moje pytania były najgorsze: A gdzie będziecie mieszkać? Weźmiecie ślub? A z czego będziecie żyć? Byłaś już u lekarza? Nie przepisał ci witamin i kwasu foliowego? Jak to!!! Co to za lekarz! Duńczyk jakiś niedouczony! A co to teraz będzie? A jak wy sobie to wyobrażacie? A co na to wasi rodzice?
Matylda i jej chłopak wyglądali na szczęśliwych, ale grad takich pytań trochę ich speszył. Nic dziwnego, speszyłby każdą zakochaną parę, która stanęłaby pod ostrzałem pytań w stylu babć, ciotek i wujków w czasie rodzinnego obiadu, a nie gronem bliskich znajomych składającym się z niespełna trzydziestolatków! A to przecież JA zadawałam te pytania, które jakoś same na usta się cisnęły. Chyba jednak nie jestem taka wyluzowana, jak mi się wydawało…
Na nasze wątpliwości (bo nie tylko ja głośno wyrażałam swoje obawy, żeby była jasność) Matylda nie miała gotowych odpowiedzi. W sumie nie bardzo sama wie, co dalej. Jakby chciała powiedzieć: I’ll take it as it comes. „Może trochę jeszcze pomieszkamy w Danii, potem spróbujemy przeprowadzić się do ciepłej Hiszpanii. Będziemy lepić garnki i je sprzedawać, hodować zioła i robić biżuterię z naturalnych surowców. Jak dziecko podrośnie, będziemy podróżować.” – zaczęła w końcu snuć jakieś plany moja przyjaciółka. Powiem szczerze, że nie uspokoiła mojej zbabciniałej ciekawości.
Następnego dnia po powrocie do domu i po tym, jak z mojego organizmu zniknęła już resztka alkoholu, popukałam się mocno po głowie. Popatrzyłam na Jadźkę i pomyślałam, że taka dzielna dziewucha jak ona mogłaby się wychowywać wszędzie, o ile ja i Głowa Rodziny bylibyśmy szczęśliwi, o ile miałaby pewność, że ją kochamy i zapewniamy jej bezpieczeństwo. Lepienie garnków? Przecież ludzie żyją z różnych rzeczy, ja sama przecież zamiast chodzić do pracy i zarabiać na wysokie dochody jednej z setek korporacji żyję z niepoważnego rysowania i pisania o swoim jedynym dziecku. Ile jest takich osób, które moją pracę biorą na poważnie? No właśnie!
Prawda jest taka, że zazdroszczę trochę Matyldzie. Jej wiary w to, że wszystko będzie dobrze. Bo musi być. Tego, że ryzykuje w życiu często i że jej się to zwraca. Że robi to, co lubi i nie czuje się niczym ograniczona. No, teraz tylko tym jednym. Macierzyństwem.