Mąż katował Martę. "Szanowany pan biznesmen w pachnącym garniturze"
"No tnij mordę!" - krzyknął Paweł W. do swojego kolegi, który przyciskał jego żonę do posadzki. Kobieta cudem przeżyła, ale sąd stwierdził, że to było tylko pobicie. Chociaż od tragedii minęły dokładnie dwa lata, Marta Diener jest wrakiem człowieka i drży, że mężczyzna w końcu ją zabije.
Marta poznała Pawła sześć lat temu. 25-latka zakochała się w nim z wzajemnością i po trzech miesiącach przyjęła oświadczyny. – Żadne z jego zachowań nie wzbudziło moich podejrzeń. Był dla mnie dobrym człowiekiem. Zachowywał się kulturalnie i pochodził z szanowanej, krakowskiej rodziny. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że za parę lat będzie próbował mnie zabić, pewnie bym go wyśmiała – opowiada w rozmowie z WP Kobieta.
Kilka miesięcy po ślubie Paweł zaczął pokazywać swoją prawdziwą twarz. – Okazało się, że od dawna miał problemy z alkoholem. Co prawda odstawił kieliszek na kilka lat, ale znowu zaczął się upijać. Jakby tego było mało, alkoholem popijał leki psychotropowe. Nie raz znalazłam go otumanionego na posadzce. Leżał i robił pod siebie – mówi Marta - Zacząło sie piekło. Szarpał mnie, uderzał z zaskoczenia, krzyczał - dodaje.
Jeszcze w 2014 roku na świat przyszło pierwsze dziecko Marty i Pawła. Zdaniem kobiety, mężczyzna od samego początku nie interesował się synem. – Nie wstawał, nie przewijał. Może ze dwa razy wziął go na ręce. Mówiłam mu, że pewnie gdyby zobaczył grupkę dzieci, to nawet nie potrafiłby rozpoznać, które jest jego – opowiada. Rok później urodziła się córka. – Podnosił na mnie rękę nawet, gdy byłam w zaawansowanej ciąży – przyznaje kobieta.
Jesienią 2015 roku, po miesiącach awantur, agresji i upokorzeń, mężczyzna sam wyprowadził się z ich domu oraz wniósł pozew o rozwód. Wtedy kobieta wystąpiła, aby orzeczono go z winy męża, po czym on złożył wniosek, żeby było na odwrót. – To jest mściwy człowiek. Co chwilę wydzwaniał do mnie i groził, że mnie zniszczy – mówi.
Stan agonalny
Dokładnie dwa lata temu Paweł W. spełnił swoje pogróżki. W nocy z 11 na 12 marca 2016 roku Martę obudził telefon. To pijany mąż zapowiedział, że zaraz przyjedzie do ich domu i ją zabije. Przestraszona kobieta zadzwoniła do brata, a ten doradził, żeby wezwała policję.
Marta była sama z dziećmi w domu, więc nie chciała bagatelizować gróźb. Po wezwaniu funkcjonariuszy wyszła przed dom, żeby otworzyć dla nich bramę wjazdową. Po chwili kobieta dostrzegła światła samochodu, którym przyjechał Paweł W. wraz z kolegą Mariuszem K.
Mężczyźni weszli do domu i rzucili się z pięściami na kobietę. Gdy leżała już na podłodze, Mariusz docisnął ją kolanem i zaczął obcinać jej włosy. W tym czasie Paweł kopał ją po całym ciele i wyzywał. Nie przeszkadzało mu, że tuż za drzwiami śpi dwójka jego dzieci. W pewnym momencie krzyknął do kolegi: „no tnij mordę!”. Kobieta resztkami sił próbowała się bronić. Bezskutecznie. Mężczyźni kopali ją i cięli. – Po tym przerażającym bólu przyszedł moment, gdy zrobiło mi się błogo i ciepło. Nic już nie czułam – mówi Diener.
Gdy kobieta była w stanie agonalnym, mężczyźni zajęli się zacieraniem śladów. Najpierw wrzucili do toalety jej telefon. Później Paweł W. poszedł do łazienki umyć ręce poplamione krwią i włosami swojej żony, a jego kolega zajął się czyszczeniem noża. W tym momencie do domu weszła policja. – Przyłapali ich na gorącym uczynku. Jest to dokładnie opisane w uzasadnieniu wyroku – mówi Marta i na potwierdzenie swoich słów przesyła nam skan dokumentu.
Policjanci widząc agresywnego Pawła W. i jego kolegę, który nie chciał odłożyć noża, ubezwłasnowolnili ich i skuli w kajdanki. Mąż Marty odgrażał się zapewniając, że jest wpływową osobą i zniszczy życie funkcjonariuszy.
Cudem przeżyła
Lekarze stwierdzili u Marty złamanie odcinka szyjnego kręgosłupa oraz zwichnięcie kręgów. Oprawcy nie przyznali się do winy, chociaż ustalenia śledczych nie pozostawiały złudzeń, że doszło do celowego ataku. – Biegli wprost powiedzieli, że otarłam się o śmierć – mówi.
Początkowo mężczyznom postawiono zarzut usiłowania zabójstwa, jednak później zmieniono kwalifikację na pobicie. – Mieli zostać skazani na dożywocie, a tymczasem mój były mąż usłyszał wyrok 8,5 lat więzienia, a jego kolega 6,5 lat. – Paweł odsiedział już dwa lata w areszcie, więc za kolejne dwa może wyjść na warunkowym zwolnieniu. Słysząc wyrok sądu myślałam, że to jakiś żart. Ten człowiek chciał mnie zabić, są na to dowody - mówi Marta, która chciała, aby sąd chociaż wydał Pawłowi zakaz zbliżania się do niej. – Odrzucili wniosek twierdząc, że łączą nas dzieci, więc musimy jakoś się dogadać – wspomina.
Chociaż od zdarzenia minęły dwa lata, kobieta codziennie ma przed oczami brutalne sceny. - Trochę pozbierałam się, bo mam dwójkę dzieci, ale ogólnie jestem wrakiem człowieka. Cały czas biorę leki i chodzę na terapię. Myślę o tym, co będzie, gdy on wyjdzie z więzienia. Boję się, że dopnie swego i mnie zabije – mówi.
Nikt nie dziwi się, gdy mąż bije żonę
To, co spotkało Martę nie jest jej winą. Jednak zastanawiało mnie, dlaczego tak długo tkwiła przy mężu, który znęcał się nad nią zarówno fizycznie jak i psychicznie. – Było wiele czynników. Przede wszystkim wstydziłam się przed swoją rodziną i znajomymi, że moje małżeństwo okazało się porażką. Uważałam, że skoro dobrowolnie wyszłam za niego, to przecież nie mogło się okazać, że źle wybrałam. Teraz wiem, że to głupie. – przyznaje kobieta.
Jako kolejny powód Marta wskazuje środowisko, w którym żyje. – Mieszkam w małej miejscowości, gdzie nikt nie dziwi się, gdy mąż bije żonę. Kiedyś, gdy byliśmy w przychodni, Paweł agresywnie mnie popchnął. Upadłam na oczach pacjentów – wspomina. – Gdy wszczynał awantury i podnosił na mnie rękę, przeważnie wzywałam policję. Funkcjonariusze przyjeżdżali i zrezygnowanym głosem pytali: "Panie Pawle, uspokoi się pan?". Mój mąż pokornie zapewniał, że będzie już grzeczny i na tym się kończyło – opowiada Marta. – Gdy mężczyzna jest agresywny, policja powinna brać go na dołek, a nie nieśmiało pytać, czy się uspokoi – dodaje.
Kobieta przyznaje, że mąż skutecznie blokował jej każdą drogę ucieczki: zabierał pieniądze, chował kluczyki do samochodu czy telefon. – Szanowany pan biznesmen w pachnącym garniturze, który codziennie wychodził do pracy z uśmiechem na twarzy, a po pracy zamieniał się w potwora – dodaje.
*Jeśli chcesz porozmawiać z psychologiem, zadzwoń pod bezpłatny numer 800 70 2222 całodobowego Centrum Wsparcia dla osób w kryzysie. Możesz też napisać maila lub skorzystać z czatu, a listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz TUTAJ. *
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl