Mąż wciąż porównuje mnie do matki
Relacja teściowa-synowa należy do jednej z najtrudniejszych. Teściowa chce tylko szczęścia dla swojego potomka. Z drugiej strony troska ta przybiera czasami wręcz monstrualne rozmiary i teściowa w swych sądach bywa po prostu niesprawiedliwa.
30.10.2008 | aktual.: 02.10.2018 10:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W razie sporu zwykle staje po stronie swego syna, nawet, jeśli zna tylko jego wersję przykrego zdarzenia, które doprowadziło do kłótni lub jeśli oczywistym jest, że on się myli. Wiadomo, że matka będzie bronić swojej krwi. Dlatego młode mężatki tak niechętnie zamieszkują u teściów. Aż chciałoby się powiedzieć – siła złego na jednego. Kobieta, która zgodzi się wprowadzić do rodziców swego małżonka może być pewna, że nigdy nie będzie miała racji, i że nie uniknie bycia porównywaną do teściowej. Wiadomo, kto będzie górą w tej sytuacji.
Za teściową stoi wiek i ogromne doświadczenie. To osoba, która od wielu, wielu lat prowadzi dom i z związku z tym jest znakomicie zorganizowana. Zna swoje dzieci jak nikt inny, wie, jakie mają przyzwyczajenia, co je denerwuje, a co wprawia w znakomity nastrój. Często jest osobą na emeryturze, co oznacza, że ma mnóstwo czasu, który może poświęcić spokojnie na przygotowanie jakiegoś pracochłonnego obiadu czy zrobienie na drutach pięknego wełnianego szala dla syna.
Chętnie wpada z pomocą, przypilnuje wnuki, zajmie się domem. „Kiedyś poprosiłam teściową, żeby przypilnowała mi dziecka. Niania zachorowała, a ja nie mogłam wziąć wolnego. Gdy wróciłam z pracy okazało się, że mama nie tylko bawiła się cały dzień z Jasiem, ale jeszcze wysprzątała mi całą kuchnię” – opowiada Basia, mężatka z dwuletnim stażem. Teściowa to zwykle człowiek orkiestra! Talentów – organizacyjnego, kulinarnego i zdolności interpersonalnych możemy jej tylko zazdrościć.
Jak na tle teściowej wypadają młode mężatki? Zwykle są zabiegane i zapracowane. Wiecznie w niedoczasie, ciągle spóźnione. Często nie mają czasu porządnie posprzątać, nie mówiąc już o tym, by ugotować coś porządnego. Czas przecieka im między palcami i nie potrafią robić wszystkiego na raz. Żyją szybciej i jakby trochę mniej starannie. Doceniają zalety domowych obiadów w postaci dwóch dań i deseru, ale na ogół nie mają dość energii na ich przygotowanie. Gdy już mają wolne, zamiast ślęczeć nad garami, wolą porządnie pospać i zjeść w restauracji. Czyli jeden zero dla teściowych.
Najgorsze jest to, że bywamy na głos porównywane do mam naszych partnerów. Wiemy, że nie dorastamy im do pięt, że często naszym jedynym atrybutem w walce z nimi jest nasza młodość. Nikt nie musi nam wytykać, że nie prowadzimy domu tak jak one, bo same doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Niestety nasi mężczyźni w takiej sytuacji wykazują się taką ilością taktu jak słoń w składzie porcelany. „Chodzi na obiadki do mamy i bezustannie mówi mi, że nie gotuję tak dobrze jak ona. A ja po prostu nie mam kiedy!” – mówi Ania, od roku mężatka.
Faceci na ogół nie porównują nas do matki dlatego, że są złośliwi. Dla nich to tylko stwierdzenie faktu i dlatego sądzą, że nie ma się o co obrażać. Zdarza się jednak czasami, że robią to celowo, z premedytacją, wychodząc z przekonania, że jeśli wjadą nam na ambicję, będziemy bardziej się przykładać do swoich obowiązków. W takim przypadku mamy do czynienia z najgorszą perfidią. Nasz partner nie zdaje sobie sprawy z tego po jak cienkim stąpa lodzie. - Mamusia to, mamusia tamto. W końcu powiedziałam mu, że skoro tak kocha swoją mamusię, to niech się do niej przeprowadzi – opowiada Karolina, mieszkająca ze swoim partnerem „na kocią łapę” –Zrobiło się mu głupio i teraz gryzie się w język zanim znów porówna mnie do swojej mamy.
No bo tak naprawdę, to mało który facet chciałby wrócić do rodzinnego gniazda, by znów funkcjonować w rodzinie jako syn swoich rodziców. Porównania przychodzą im wyjątkowo łatwo, trochę na zasadzie mitologizacji przeszłości. Ludzie mają tendencję do upiększania tego, co było. Zapominamy o tym, co złe i nieudane. Nasi mężczyźni nie pamiętają o tym, jak darli koty z rodzicami, jak nie potrafili dojść z nimi do porozumienia w kwestii różnych życiowych decyzji.
I nagle zwrot o 360 stopni. Jakby założenie na palec swojej ukochanej obrączki ślubnej czy pierścionka zaręczynowego powodowało u nich amnezję. „Mój narzeczony nigdy nie miał jakichś super relacji z matką, a jednak teraz wciąż opowiada mi, jaka to ona jest świetna. Czuję się jak jakiś kopciuch. Nigdy jej nie dorównam” – mówi zaręczona od pół roku Bożena. Może warto odświeżyć ich pamięć?