"Mężczyźni nie lubią silnych kobiet? Bzdura. Nie lubimy kobiet, które nie okazują słabości". Mężczyzna o miłości
Zobaczcie, co mówią nasze bohaterki!
22.04.2016 | aktual.: 22.04.2016 12:20
"Kobietom się wydaje, że mężczyźni nie lubią silnych kobiet. Nie, nie lubią tych, które udają, że są ideałem. Mają potrzebę udowodnienia, że są lepsze. W związku nie kochają, tylko walczą. Głównie ze swoimi demonami. Muszę być najlepsza, perfekcyjna, ty też bądź, bo inaczej mnie wkur…asz. Żyć się nie da" - mówi Adam.
Ma 37 lat, pół roku temu rozwiódł się z żoną. Nie, nie porzucił jej. Rozstali się za obopólną zgodą. Mówię do niego: "Przecież ona była idealna, oszalałeś?!".
Bo była, słowo drugiej kobiety: ładna, zgrabna, trenowała, biegała maratony, znała języki, czytała książki. Do tego robiła najlepszego na świecie mazurka, rybę po grecku i sto innych potraw, których nazw nawet nie umiem wymienić. Zawsze mocna, silna. „Typowa góralka” mówiłyśmy o niej. Nic nie było w stanie jej złamać.
Podczas ostatniej rozmowy Adam powiedział mi: „Po co komu ideał? Śmieszą mnie singielki, które mówią, że faceci przed nimi uciekają, bo są za silne, za mądre, za mocne. Nie, człowiek ucieka przed kimś, kto całe życie musi coś udowadniać”.
Udowadniać?
Tak. Podam ci przykład. Przyjeżdżamy do domu, wkładam zakupy do lodówki. "Co ty robisz?" - ona patrzy na mnie jak na wariata. To ja patrzę na nią zdziwiony. "Mięso leży nie tutaj, sery powinny być tu, a mleko, daj, ja postawię mleko”. Wyjęła wszystkie zakupy i zaczęła robić układać je po swojemu.
Hmm, skądś to znam. Tyle, że u mnie robi to mąż. Nie mogłeś po prostu tego zostawić? Co w tym złego, że tak ma? Ludzie mają różne dziwactwa. Ty na pewno też.
A dla mnie to jest komunikat: „Robisz to źle, wiem lepiej”.
Twoją dumę urażała lodówka?
Nie. To, że ona nie wierzy, że ja mogę zrobić to dobrze. Że ona wie lepiej, jak być powinno. Ale dlaczego wie? Jest jakaś zasada układania rzeczy w lodówce? Tak było wciąż. „Jak ty ją ubrałeś?” - krzyczała w progu, gdy wracałem z córką z placu zabaw. No jak? Normalnie. O co chodzi? Ma rajstopy, bluzkę, spódniczkę. Cały czas mówiła: Ale dlaczego tak? Poczekaj, to powinno być inaczej. Dlaczego nie dopytałeś się na zebraniu o wycieczkę? Dlaczego w przedszkolu nie spytałeś o strój na przedstawienie? Dlaczego? Dlaczego? Bo za chwilę przyjdzie mail w tej sprawie? Pięć minut później? Dzień później? O co jest to ciśnienie? W pewnym momencie przestałem już jej cokolwiek mówić, bo miałem poczucie, że przypytuje mnie surowa nauczycielka.
Zawsze tak ją odbierałeś?
Nie. Zakochałem się w normalnej, fajnej dziewczynie. Zawsze pewnie lubiła porządek, ale to nie była obsesja. Chciała mieć kontrolę, ale to nie było wariactwo. Pamiętam z dzieciństwa takie filmy o małżeństwie. Ona gruba, wiecznie zła, utyskująca. Myślałem: "Nigdy tak nie będę żył". W pewnym momencie pomyślałem: „żyję tak”. I to wcale nie dlatego, że ona była gruba. Na zewnątrz była idealna. Osiągała zawodowe sukcesy, miała przyjaciół, pasje. W którymś momencie zauważyłem, że ona nie chce, żebyśmy zwolnili. Tak po prostu. Żebyśmy odpuścili pewne rzeczy. No nie wiem, nie posprzątali jeden dzień, zostawili naczynia niepozmywane. Żebyśmy byli jacyś normalni. A nie w wiecznym napięciu. Mówię do niej: "Zaprosiłem Karolinę i Filipa na kolację, kupię pizzę, wino, zrobię kurczaka, posiedzimy". Ona szał: "Ale jak to zaprosiłeś? Jest bałagan. Jak to tylko kurczaka?". Pędziła do sklepu, zrobiła zakupy jak na wielkie przyjęcie, stała w kuchni potem i się wściekała. "Wcale ich nie chcę, po co, tylko tyram". Mówię: "Ale nie
musisz gotować. Powiedziałem, że wszystko kupię". Przestałem rozumieć, to komplikowanie sobie życia. Ciśnienie.
To chyba stało się po urodzeniu naszej córki, Tosi. Byliśmy fajną parą, która lubiła seks, wolność, radość. Wyjeżdżaliśmy spontanicznie na weekendy. Dużo z naszych znajomych wciąż tak żyje. Moja była żona przestała. Jak ty ją trzymasz? Jak podajesz mleko? Nie czujesz, że jest za ciepłe? Nie, ku...a, nie czuję. Powiedz, że jest za ciepłe, ale przestań wciąż krytykować. Serio, wolałem nie brać Tośki na ręce, niż słyszeć, że robię coś źle. Ileż można?
A twoje wady?
Mówiła, że jestem pracoholikiem, że jestem mało czuły. To prawda, oddalałem się. Był taki moment, że kumpel się zakochał. Dziewczyna może nie była fizycznym ideałem, ale biła od niej energia. Wesoła, optymistyczna, wspierająca. Zazdrościłem mu. Gdy facet ma dwadzieścia lat, to patrzy, czy jego kobieta jest ładna i podoba się innym, gdy ma lat 30, rozumie, że uroda nie jest najważniejsza. Po trzydziestce dostrzega, że ważne jest jedno. Żeby ona była akceptująca. Nie, nie głupia. Znam mnóstwo fajnych, normalnych kobiet. Normalna kobieta, gdy facet ma kryzys w pracy, nie mówi: musisz dać radę. A dlaczego muszę? A nawet jeśli muszę, co przecież pewnie wiem, bo jestem odpowiedzialny, chcę usłyszeć: "Jestem z tobą, ułoży się, a jakby coś - damy radę." Ona często mówiła: "Uważam, że facet musi”. Siedziałem kiedyś z jej koleżankami, część singielek. To jak one rozmawiały o mężczyznach... serio, faceci tak nie gadają. Nie zostawiały na swoich partnerach czy znajomych mężczyznach suchej nitki. Nie dało się tego
słuchać. Wracając do pytania. Tak, mam wady. Ty nie masz?
Mówiłeś jej o tym, co czujesz?
Nie. I to chyba była moja wada. Zamykałem się w sobie. Zajmowałem się pracą. Oddalaliśmy się od siebie. Potrafiła rozliczać mnie z każdych pięciu minut. "Mówiłeś, że będziesz o 20.00, jest 20.05".
Od siebie też tak dużo wymagała?
Bardzo. Ale też to nie było nie do zniesienia. Nie, ona nie może się przytulić, bo jest spięta – musi wstać o trzeciej w nocy, żeby pracować. Nie, mam jej nie dotykać teraz, bo jej głowa jest gdzie indziej. To oczywiście można znieść, ale przecież nie wciąż. Większość facetów nie chce być z kobietą za wszelką cenę. To może jest prawda, że mniej znosimy, choć ja wolę to nazywać brakiem masochizmu. Życie jest za krótkie, można być z kimś, kto nie robi nieustannego ciśnienia.
To nie jest strach? Że przy takiej kobiecie mężczyzna czuje się słaby?
Nie jestem słaby. Wydaje mi się, że jestem zwyczajny. W pewnych rzeczach mocny, w innych nie. Chcę mieć do tego prawo. Tak, położyłem tu skarpetki, tak, nie odłożyłem kubka, tak, nie wygrałem projektu. Choć może masz rację, że kobieta idealna to kobieta, przy której musisz wciąż się konfrontować. Wciąż czujesz, że jest nie dość. To także brak pociągu seksualnego w pewnym momencie, bo po jakie licho trochę bzykać się z własną matką, szefową, starszą siostrą.
Czyli to prawda, że mężczyźni nie lubią silnych kobiet?
Trudno mi jest mówić za wszystkich mężczyzn. Ale gadałem z kilkoma kumplami nie raz – nie lubimy kobiet typu „Zosia Samosia”. A może nawet nie takich, tylko takich, które wymagania wobec siebie przenoszą na innych. Jeśli z nimi jesteśmy, to z wygody. Czegoś brakuje. Po jakimś czasie to czujesz, zaczynasz się dusić. Ona mi daje na przykład listę na zakupy. Wracam, czegoś zapomniałem, bo ktoś zadzwonił. „Gdzie to jest?”, „Nie ma, pójdę zaraz” i już mina. Bo ona przecież musi o wszystkim pamiętać. W kłótniach odpowiadałem: „Nie, nie musisz. Sama od siebie tego wymagasz. Dlaczego ode mnie też?”. Mówiłem jej: "Słuchaj, nie przeszkadza mi, że masz dwa kilogramy więcej". A ona: „Powinno ci przeszkadzać, motywuj mnie, też się roztyłeś”. Co? Pytam koleżanki: "Utyłem?". Ona mówi: "Zmężniałeś." Człowiek nie chce słuchać wciąż, że jest do dupy.
Co ty robiłeś dla waszego związku?
Przez jakiś czas robiłem. Nie potrafię powiedzieć co. Co robią ludzie dla siebie? Ale teraz, jak o tym myślę, to przypominam sobie, że nigdy o nic nie prosiła. Nawet o zwykłą herbatę. Potem mi wypominała: "Tego dnia o tej i o tej nie zrobiłeś mi herbaty, choć byłam zmęczona. Nie zauważałeś tego". Nie ogarniałem. Czy to jest problem powiedzieć: „Hej, zrobisz mi herbatę?”. Czasem miałem wrażenie, że to jest jej mała prywatna wojna. Ona - ta idealna, ja - ten beznadziejny.
Czasem rozmawiam z mężczyznami. Dlaczego odchodzą? Co się dzieje? Dlaczego coś się wypala? Ci, którym nie wyszło często mówią: "Bo była chłodna, zmęczona, skoncentrowana na zadaniach."
Byliście na terapii?
Byłem sam. Ona nie chciała. Mówiła, że to ja mam problem, że to wydawanie pieniędzy, że wystarczy, jak się zmienię. Ja. „Ale jakie ty masz do mnie zarzuty?” - pytała. "Zapominam o rachunkach? Nie sprzątam?". Nie. "Nie gotuję? Zdradzam?". Nie. "Jestem złą matką?". Nie. Trudno powiedzieć komuś: „Kurde, duszę się, nie mogę być słaby przy tobie, nie mogę się załamać, mam spełniać wszystkie oczekiwania”. Po kilku spotkaniach z psychologiem usłyszałem: „Czy czuje się pan na miejscu?”, „Jak się pan w ogóle czuje?”. Wtedy sobie uzmysłowiłem, że nie pamiętam, kiedy moja partnerka mnie o to spytała. Poczułem totalną samotność. To już była równia pochyła. Zamykałem się w sobie, uciekałem przed nią.
To ona mnie zostawiła. W sensie powiedziała: "Wyprowadź się, chcę być sama, i tak czuję się sama". Nie było sensu, żeby dwie samotne osoby na siłę coś ratowały. Nie widzieliśmy tego sensu oboje.
Przez pracę poznałem drugą kobietę – była totalnie inna. Ciepła, czuła, wspierająca, też po przejściach. Nie idealna. Nie odkłada rzeczy na miejsce, czasem gorzej gotuje, ma większy życiowy luz. To było smutne, bo przez chwilę nie tęskniłem za żoną. Jakby wielki ciężar spadł mi z serca. Mogę oddychać. Nie jestem na cenzurowanym. Ktoś pyta jak się czuję, stara się dla moich dzieci. Akceptuje kolor fugi i nie czepia się, że wylałem wodę z wanny. Bo przecież ja ją zaraz wytrę. Ja myślę, że miłość jest cholernie prosta. Może być dobra i fajna. Ale tylko, gdy ludzie nie robią sobie ciśnienia. Gdy są, jacy są. I gdy się akceptują. Bo bez tej akceptacji nie da rady.
Odkryłem też, że kobieta może być chodzącą czułością, ciepłem. Nawet, gdy moja żona chciała rozmawiać, zawsze podchodziła do mnie jak do jeża: "Uważam, że...", "brakuje mi tego i tego". Jakbym był sklepem. To dawaj, tego nie chcę.
Dlatego jakiś mam bunt, gdy kobiety są takie dumne, że tyle potrafią, tyle załatwią, a ci faceci to niemoty. Moja żona chyba nigdy nie pozwoliła mi się wykazać. A każdy człowiek chce się czuć potrzebny. To chyba cała filozofia.