Miała 13 lat. Została niewolnicą. Kto ją sprzedał? Mama
28.07.2017 15:18, aktual.: 28.07.2017 16:18
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Najpierw znalazła klienta. Nigdy wcześniej go nie spotkała, córka też nie. Zabrała Sephak do szpitala, gdzie potwierdzono, że 13-latka jest dziewicą. Z certyfikatem w ręku sprzedała dziecko obcemu mężczyźnie. Trzy noce później dziewczynka wróciła. Za te trzy noce jej mama dostała 800 dolarów.
- Czułam się pusta w środku. Byłam złamana, słaba – mówi Sephak w rozmowie z CNN. – Cały czas zastanawiam się, dlaczego mama mi to zrobiła. A to nie był koniec. Potem chciała zmusić mnie, żebym została prostytutką. Żeby takie noce zdarzały się częściej… - opowiada.
Sephak pochodzi z biednej wioski Svay Pak w Kambodży. Dziennikarzom CNN udało się dotrzeć do jej rodziny. Ann, jej matka, otwarcie opowiada o tym, że próbowała tak ratować swoich bliskich. – Byliśmy wtedy bardzo schorowani i bardzo biedni – mówi. Kiedy nawałnice przeszły przez region, w którym mieszkają, zostali praktycznie bez dachu nad głową. Nie mieli co jeść, zaciągnęli pożyczkę. 6 tys. dolarów długu trzeba było jakoś spłacić.
Kiedy wierzyciele zgłosili się po pieniądze, Ann spanikowała. Uważała, że jedynym wyjściem będzie sprzedać dziewictwo córki. – Znałam innych rodziców, którzy tak robili. Gdybym wtedy zdawała sobie sprawę z tego, co robię, nigdy nie wysłałabym tam córki – mówi.
Sephak została objęta programem dla ofiar handlu ludźmi. Pomoc przyszła od Agape International Missions (AIM) – międzynarodowej organizacji, dla których takie historie to chleb powszedni. Dzisiaj dziewczyna pracuje w jednej z ich placówek. Wykonuje drobną biżuterię. Ale nie wszystkie kobiety mają tyle szczęścia co Sephak.
Działacze AIM w ciągu kilku ostatnich lat uratowali 700 osób z rąk handlarzy ludźmi. W przypadku kobiet sytuacja przeważnie wygląda tak samo. Najpierw jest bieda, w której nie można już żyć. Potem przychodzą do rodziny ludzie, którzy chcą pomóc. Dziewczyna nie wie, co się zdarzy, ale chce jakoś pomóc bliskim. Zostaje sprzedana i w 90 proc. przypadkach do domu nigdy nie wraca. Jedne zostają niewolnicami seksualnymi, inne są mordowane, jeszcze inne zostają sprzątaczkami w domach bogatych Europejczyków.
I najbardziej przeraża fakt, że sprzedają je ich własne matki.
Mamo, ja też mam serce
Kieu miała 12 lat, gdy mama sprzedała ją do domu publicznego. – Nie powiedziała mi, co to ma być za "praca" – wspomina. Dom mieścił się niedaleko granicy z Tajlandią. – Mężczyzna, który mnie kupił, miał jakieś 50 lat. Mama dostała za mnie 500 dolarów. 200 dolarów musiała zaraz oddać, bo miała długi. Jak wyglądało moje życie tam? Mówili, że kiedy miał pojawić się klient, miałam zakładać krótkie spodenki i kuse bluzki. Tak klient miał być zadowolony.
Kiedy Kieu zorientowała się, że będzie musiała wracać w to miejsce, postanowiła uciec z domu.
- To, że sprzedałam córkę, łamało mi serce. Ale co mogę pani powiedzieć? – mówi dziennikarce CNN, która odwiedziła jej wioskę. Winą obarcza sytuację finansową, nie siebie. Długi miała ogromne i "nie wiedziała, co robić".
Kieu, podobnie jak Sephak, zaczęła nowe życie. Jest fryzjerką. Żyje w tym samym domu prowadzonym przez AIM, co Toha. Ta dziewczyna miała 14 lat, gdy trafiła do domu publicznego. Tylko że Toha po koszmarze, który tam przeżyła, postanowiła walczyć. Oskarżyła tych, którzy ją wykorzystywali. Głośny proces zakończył się wyrokami skazującymi dla handlarzy. Teraz dziewczyna pomaga innym ocalałym.
- Pierwszy raz, gdy mama mnie oddała obcemu mężczyźnie, był najgorszy. Wróciłam do domu, zamknęłam się w łazience i zaczęłam się kaleczyć. Pocięłam sobie ramiona, rozcięłam nadgarstki. Nie chciałam już dłużej żyć. Uratował mnie kolega. Wyważył drzwi do łazienki i zawołał pomoc – wspomina.
A jej mama? Mówi, że żałuje, że z dzisiejszym wsparciem nigdy by do tego nie doszło. – Ale trudno było wtedy utrzymać 8 dzieci. I kiedy przymierasz głodem, ktoś przychodzi do ciebie i mówi, że jeśli przyprowadzić córkę w dane miejsce, to problemy same się rozwiążą…- mówi.
Unikaj złych panów
Dla handlarzy to wyjątkowo lukratywny biznes. Od lat w tej kwestii zmieniło się niewiele. Kobiety sprzedawane są jako prostytutki i jak obliczono, dziennie na jednej można zarobić 700 euro (ponad 3 tys. złotych).
Część z kobiet trafia do sexbiznesu poprzez organizacje zajmujące się tym od lat, część zostaje sprzedana przez własnych rodziców. Thompson Reuters Foundation wskazuje, że w 2014 roku dwie trzecie ofiar i to poniżej 18. roku życia, trafiło w ręce handlarzy przez swoich najbliższych.
W handel kobietami zaangażowana jest też często lokalna policja. Nie tylko w biednej Azji.
W Rumunii dochodzi nawet do tego, że w wielu wioskach praktycznie nie ma kobiet. Jak wskazuje Andrea Bruce na portalu "Al Jazeera", problem najczęściej zamiatany jest pod dywan. Działacze różnych organizacji spotykają się z dziewczynami w szkołach i próbują opowiadać o zagrożeniach, ale przeważnie kończy się to pogadanką w stylu "unikaj złych panów" i "nie rozmawiaj z obcymi".
Część z tych kobiet trafia do Chin, część na Bliski Wschód. Część do Europy - w tym do Polski.
- Każdego roku pomagamy ponad 200 osobom. W 2014 roku było to dokładnie 206 osób, które stały się ofiarami współczesnego niewolnictwa. To nie tylko kobiety zmuszane do prostytucji, ale też mężczyźni wykorzystywani do niewolniczej pracy. Z reguły nie wiedzą nawet, że są ofiarami. Pomagamy im wrócić do normalnego życia, zorganizować wyżywienie, podstawową pomoc medyczną i prawną. Po naszych statystykach widać, jak zmienia się ten problem – przyznawali w rozmowie z WP Kobieta pracownicy "La Strady".
30 lipca obchodzony jest Światowy Dzień przeciwko Handlowi Ludźmi. - Został ustanowiony z inicjatywy ONZ w roku 2014. Powszechnie uważa się, że handel ludźmi dotyczy młodych kobiet, które sprzedawane są do seks biznesu i wykorzystywane seksualnie. To prawda, jednak w ostatnich latach, zwłaszcza w Polsce ofiarami handlu ludźmi coraz częściej stają się mężczyźni, zwłaszcza tacy, którzy znaleźli się w kryzysie i wykluczeni: bezdomni, długotrwale bezrobotni, opuszczający więzienia – piszą dziś działacze.