Miała 25 lat, kiedy usunięto jej pierś. Nie myśli o rekonstrukcji
— Było jak na filmie – całe życie stanęło mi przed oczami. Jak chyba każdy w takiej sytuacji nie mogłam uwierzyć, że to spotkało właśnie mnie. Miałam przecież dopiero 25 lat — mówi 27-letnia dzisiaj Paulina, która 2 lata temu przeszła amputację piersi. — Nie zrobię rekonstrukcji — zaznacza stanowczo — mąż akceptuje mnie taką, jaką jestem.
25.02.2020 | aktual.: 25.02.2020 18:11
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Rak piersi to najczęściej występujący nowotwór złośliwy wśród kobiet, a zdecydowana większość zachorowań, bo aż 80 proc. dotyczy kobiet po 50. roku życia. Paulinę spotkało to znacznie wcześniej.
Guza wykrył jej mąż
— Życie zawdzięczam mężowi, to on wykrył u mnie twardego guzka w piersi. Nigdy nie pomyślałabym, że to może spotkać właśnie mnie — mówi Paulina w rozmowie z WP Kobieta. I jak przyznaje, nigdy wcześniej nie wykonywała samobadania piersi, nie wspominając już o USG u specjalisty. Wydawało się przecież, że nie ma do tego przesłanek – była młoda, silna i szczęśliwa. Zaledwie 1,5 roku wcześniej na świat przyszedł jej syn, a w rodzinie nikt wcześniej nie chorował na nowotwór. — To loteria. Badania genetycznie nie wykazały żadnych mutacji. Zdaniem lekarzy to czysty przypadek, że choroba trafiła na mnie — mówi.
Zaniepokojony łatwo wyczuwalnym guzkiem mąż namówił ją na wizytę u lekarza. Jeszcze tego samego dnia spotkała się ze szwagierką. Prosząc o dyskrecję, pytała do kogo powinna się udać. Była połowa czerwca 2017 roku. Zaledwie trzy miesiące wcześniej przestała karmić syna piersią. 4 lipca, miesiąc po 25. urodzinach, miała już pierwszą wizytę u onkologa.
Diagnoza - złośliwy nowotwór piersi
Od tamtej pory wszystko potoczyło się błyskawicznie – biopsja gruboigłowa i cienkoigłowa spod pachy. Kiedy otrzymała pierwsze wyniki z krótkim komunikatem: "wykryto komórki rakowe", wciąż miała nadzieję, że to przykra pomyłka. Wynik drugiej biopsji rozwiał wszelkie wątpliwości, a koszmar stał się rzeczywistością. Diagnoza nie pozostawiała złudzeń – złośliwy nowotwór piersi.
— Pierwsza myśl? Że rak to śmierć, że nie zobaczę jak mój syn dorasta. Miał dopiero 1,5 roku — wyznaje. Dziś ma już dystans do choroby, wspominając tamte chwile w jej oczach nie pojawiają się łzy, chociaż jej ciało i umysł do końca życia będą naznaczone chorobą. — Mąż trzymał mnie za rękę i oboje płakaliśmy. Lekarka przekazując diagnozę też nie mogła pohamować łez. Nie mogliśmy się z mężem pozbierać, przez całą drogę powrotną wciąż płakaliśmy.
"Nie poddam się"
To właśnie mąż okazał się dla niej największym wsparciem, towarzysząc podczas wszystkich badań, ocierając łzy i dając siłę do walki. — Był zawsze blisko mnie. Chociaż i dla niego ta sytuacja była wyjątkowo trudna, był dla mnie ogromnym oparciem — opowiada.
Jak wyznaje, przez pierwsze dni po usłyszeniu diagnozy, wciąż nie mogła uwierzyć, że to spotkało właśnie ją. — Było we mnie mnóstwo żalu, rozgoryczenia i braku zgody na dziejące się wydarzenia - wyznaje.
Kiedy jednak pierwsze emocje opadły, od razu podjęła walkę. — Przestałam myśleć o tym jak o karze. Pomyślałam, że zostałam "wybrana", bo dam sobie z tym radę, bo zawalczę i pokażę, że się da.
Pełna niepokoju, ale i uporu rozpoczęła trudne i wymagające leczenie: 6 razy biała chemia co 3 tygodnie i mastektomia radykalna. — Wiele razy chciałam się poddać, nie miałam sił, ale w każdej chwili zwątpienia myślałam o synu i mężu. Wiedziałam, że muszę dla nich walczyć, nie mogę się poddać, miałam przed sobą całe życie. Na drugi dzień po pierwszej chemii, chcąc pokazać sobie i światu, że nie podda się chorobie, zabrała męża i syna na przejażdżkę rowerową. — Przejechaliśmy 6 kilometrów — wspomina.
Dwa tygodnie później zaczęły wypadać jej włosy – najpierw pojedynczo, później już całymi garściami. To wtedy zdecydowała, że zacznie ukrywać je pod czapką. Do dziś pamięta, kiedy pierwszy raz wyszła w niej z domu.
"Czułam, jakby ktoś zabrał mi całą kobiecość"
— Był ciepły początek września, więc bawełniana czapka na mojej głowie wzbudzała zdziwienie. Wzrok ludzi był przerażający. Bezczelnie odwracali się za mną, nie ukrywając zaciekawienia. Pojawiły się nawet przykre komentarze starszych pań, które przecież najlepiej powinny zdawać sobie sprawę, że ludzie chorują — wspomina. To właśnie strata włosów była dla niej jednym z najtrudniejszych momentów choroby. Włosy ogolił jej mąż, a Paulina nie potrafiła ukryć szlochu. — Czułam, jakby ktoś zabrał mi całą kobiecość. Nie mogłam sobie z tym poradzić. To była dla mnie ogromnie bolesna strata.
Wkrótce potem bawełnianą czapkę zastąpiła peruką. Pierwszy raz miała ją na pogrzebie ukochanej babci. - O chorobie wiedzieli tylko moi najbliżsi. Znaczna część rodziny uczestnicząca w pogrzebie nie zdawała sobie sprawy, że choruję. Nie chciałam, żeby ktoś się dowiedział. Nie byłam na to gotowa. Był silny wiatr i bałam się, że zsunie perukę, zdradzając moją tajemnicę.
Nic takiego się nie stało, a Paulina ukrywała chorobę jeszcze przez jakiś czas. Do tej pory wiedzieli o niej tylko najbliżsi – mąż, szwagierka, teściowe, rodzice i rodzeństwo. Jak twierdzi, nie chciała i nie potrzebowała współczucia. Jej synek zdawał sobie sprawę, że mama jest chora, był jednak zbyt mały, by zrozumieć, co dokładnie się dzieje. — Wiedział, że nie mogę go nosić na rękach i straciłam włosy. Czasem nawet poprawiał mi perukę — wspomina.
Zobacz także
Peruka towarzyszyła Paulinie jeszcze przez wiele miesięcy, stając się nieodłącznym elementem jej wyglądu, chroniącym przed wścibskimI spojrzeniami nieznajomych. Jak podkreśla, nie odczuwała potrzeby zakładania jej w domu. — Pierwszą rzeczą, jaką robiłam po powrocie było zdjęcie peruki, dopiero później zdejmowałam kurtkę i buty. Mój syn i mąż w pełni akceptowali moją łysą głowę. W końcu i ja do niej przywykłam.
Mastektomia
Po zakończeniu chemii przyszedł czas na drugi etap leczenia – mastektomię radykalną. Przeszła ją tuż po świętach Bożego Narodzenia – 28 grudnia 2017 roku. — Na wieść o operacji, naprawdę się załamałam. Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Bałam się, czy to nie będzie za dużo, czy mąż mnie zaakceptuje. Miałam stracić pierś, mając zaledwie 25 lat? Nie mieściło mi się to w głowie.
Chcąc przygotować się do operacji, przeglądała zdjęcia Amazonek w internecie, co tylko zwiększyło jej przerażenie. — Patrzyłam na zdjęcia tych kobiet, ich duże, rozchodzące się blizny, fałdy wiszącej skóry i nie mogłam oswoić się z myślą, że i ja niedługo będę tak wyglądać. Jednak i w tej kwestii zdecydowała się zmienić podejście, bo jak twierdzi, pozytywne nastawienie to w jej przypadku 50 proc. sukcesu. — Powoli oswajałam się z myślą o nieuchronnej utracie piersi. Pocieszałam się, że nikt nie musi o tym wiedzieć, że nie będzie tego widać na pierwszy rzut oka.
Podkreśla jednak, że najtrudniejsza w operacji i związanym z nią pobytem w szpitalu wcale nie była utrata piersi, a rozłąka z synem. Był za mały, by móc ją tam odwiedzać. Codziennie prowadziła z nim rozmowy wideo, nie chcąc przegapić ani jednego ważnego momentu z jego życia. — Mąż za to był u mnie codziennie. Pamiętam, że bałam się, że nie obudzę się po narkozie i zostawię ich samych, kiedy więc już po operacji przebudziłam się na korytarzu i zobaczyłam jego twarz, wpółprzytomna powiedziałam mu, że go kocham i zaraz potem znów zapadłam w sen. Jak mi później powiedział, to wyznanie, właśnie w takim momencie, dało mu wiele siły — wyznaje.
Zobacz także
W pełni zaakceptował też jej zmienione ciało – w miejscu prawej piersi Pauliny, widnieje teraz już tylko blizna, będąca symbolem walki, którą przyszło jej stoczyć.
— Na drugi dzień po operacji pielęgniarka zdjęła mi opatrunek. Płakałam pod prysznicem i nie mogłam się pozbierać. Widok był nie do opisania. To wtedy zdałam sobie sprawę, że już nic nie będzie takie jak wcześniej. Jak zaznacza, wraz z upływem czasu i wielkim wsparciem męża oswoiła się z jej brakiem.
— Teraz w pełni to akceptuje, zupełnie nie przeszkadza mi jej brak. Rana ładnie się zagoiła, a blizna to zwykła, blada kreska, która wcale nie odstrasza wyglądem, tak jak te, które widziałam w internecie.
Blizna symbolem walki
Operacja nie oznaczała jednak końca jej walki, konieczna okazała się radioterapia, którą zakończyła w marcu 2018. Od tamtej pory Paulina przeszła długą drogę – wraz z końcem naświetlania zaczęła przyjmować hormony, które wywołały u niej sztuczną menopauzę. Pojawiły się także skutki uboczne – w ciągu zaledwie roku jej waga wzrosła o 16 kilogramów, znów znacząco zmieniając jej wygląd.
— Choroba zupełnie mnie zmieniła, fizycznie i psychicznie. Codziennie w lustrze widzę swoje odmienione ciało, które przypomina mi o tym, co przeszłam. Od tamtej pory doceniam każdy dzień, nie pozwalam sobie na nudę i zamartwianie się – bawię się z synem, wypalam w drewnie, pracuję, szkolę się, chodzę na siłownię. Choroba odmieniła także mój związek – teraz jesteśmy sobie jeszcze bliżsi. Doceniamy każdy dany nam dzień.
I jak podkreśla Paulina, nie myśli o rekonstrukcji piersi. — Mąż w pełni mnie akceptuje, a ja bez tej piersi nie czuję się wybrakowaną kobietą. Nie chcę jeszcze raz skazywać się na ten ból i stres. Blizna jest symbolem mojej walki. I jestem z niej dumna.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl