"Między nami". Katarzyna Maciąg: Kiedy zaczynałam pracę, aktorkom wpajano, żeby siedziały cicho
- Gdy wybierałam ten zawód, do głowy mi nie przyszło, że oceniać będą mnie anonimowi ludzie w komentarzach w internecie. Nikt mnie też na to nie przygotował i nikt nie obronił - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Katarzyna Maciąg, aktorka teatralna, filmowa i serialowa.
13.08.2023 | aktual.: 13.08.2023 12:43
Katarzyna Pawlicka, Wirtualna Polska: Zamiast aktorką mogłaś zostać germanistką. Żałujesz?
Katarzyna Maciąg: Nie żałuję. Przez dwa lata z przerwami studiowałam ten kierunek na Uniwersytecie Warszawskim, ale w trakcie studiów głównie chodziłam do teatru, a w międzyczasie próbowałam dostać się do szkoły teatralnej, którą ostatecznie skończyłam w Krakowie. Marzenia o graniu okazały się silniejsze niż perspektywa "dobrego zawodu" i spokojnego życia.
Dobrze wspominasz szkołę teatralną? W ostatnich latach mówi się głośno także o jej mrocznych stronach, np. przemocy psychicznej.
Byłam w szoku, kiedy przeczytałam, co działo się w łódzkiej filmówce. Za moich czasów w krakowskiej szkole teatralnej, kiedy rektorem był Jerzy Stuhr, a dziekanem Krzysztof Globisz, do takich ekstremów na pewno nie dochodziło. Od pedagogów dostałam mnóstwo wsparcia, wyniosłam z tego okresu wiele dobrych doświadczeń, ale muszę przyznać, że też jedno złe. I to niestety na pierwszym roku. Nazwałabym je mobbingiem w białych rękawiczkach ze strony jednej z wykładowczyń.
Nie mówiłam o tym - w wywiadach dziękowałam wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że dużo się na studiach nauczyłam, natomiast zwykle omijałam tematy dla mnie trudne. Mówiąc krótko i zwięźle - przychodziłam na te akurat zajęcia z bólem żołądka. Dlatego, że byłam dyskryminowana. W zawoalowany sposób mówiono mi, że jestem do niczego i nic nie osiągnę. Kiedy poczułam, że dłużej już nie dam rady poszłam do niej i patrząc jej prosto w oczy powiedziałam: "gdy przychodzę na pani zajęcia, boli mnie żołądek". Od tego momentu faktycznie przestała. Szkoda, że na konfrontację odważyłam się dopiero pod koniec roku.
Pracę w zawodzie zaczęłaś za to ekspresowo.
Na drugim roku studiów zadebiutowałam w teatrze. Wygrałam casting, który w szkole zorganizował Krzysztof Materna szukający aktorki do spektaklu "Gąska" w Teatrze Śląskim w Katowicach. Bałam się w szkole zasiedzieć. Chciałam od razu skonfrontować się z zawodem, prawdziwą publicznością. Te doświadczenia nauczyły mnie najwięcej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
A nauka niemieckiego zaowocowała po latach - u naszych zachodnich sąsiadów zagrałaś w filmie "Weselna Polka", a ostatnio w dwóch kryminalnych serialach - "Masuren Krimi" oraz "Der Usedom Krimi".
Granie w obcym języku zawsze jest wyzwaniem. Bardzo to lubię. Podobnie jak poznawanie innej kultury - w Niemczech jestem ciekawa ich sposobu myślenia, ale też vice versa. Inne aspekty są uniwersalne - praca nad rolą nie ma narodowości.
Szczęśliwie w żadnym z tych seriali nie gram ofiary - w jednym wcielam się w bogatą żonę podejrzaną o morderstwo, w drugim w policjantkę. Jest to praca w mroku i zimnie, ale płacą w euro. To bardzo ważny czynnik i duża motywacja (śmiech).
Pierwszą rolę w serialu zagrałaś w 2008 roku. Widzisz duże zmiany w sposobie pracy na planie, podejściu do aktorów?
Teraz dużo rzadziej na planach pojawiają się podteksty seksualne czy agresja. Ludzie zaczęli się bać i bardzo słusznie. Jestem całym sercem za tym, żeby takie zachowania czy sytuacje były ujawniane i karane. Kiedy zaczynałam pracę, aktorkom wpajano, żeby siedziały cicho, bo nikt ich nie zatrudni. Zresztą już w szkole teatralnej przyzwyczajano nas, że naruszanie granic jest normalne. W zawodzie pracujemy na emocjach, więc faktycznie łatwo się w tym wszystkim pogubić i nie rozpoznać o razu, że ktoś nasze granice czysto ludzkie przekracza.
W szkole teatralnej w ogóle nie korzystałam z internetu, przez cztery lata ani razu nie włączyłam telewizora. Wiedziałam, że będę oceniana, ale przez recenzentów i pryzmat tego, jak poradziłam sobie na scenie czy przed kamerą. Gdy wybierałam ten zawód, do głowy mi nie przyszło, że oceniać będą mnie anonimowi ludzie w komentarzach w internecie. Nikt mnie też na to nie przygotował i nikt nie obronił.
Rolę w popularnym serialu dostałam, kiedy do Polski wchodziły media społecznościowe, startowały serwisy plotkarskie. Nagle zaczęłam czytać, że mam krzywy nos, jestem brzydka, głupia, wyglądam jak ryba. Szok. Zaczęłam patrzeć na siebie jak na kogoś innego i nie było to przychylne spojrzenie. Mówiłam oczywiście, że się nie przejmuję, mam dystans, ale w środku cierpiałam, czułam się skrzywdzona. Dzisiaj wiem, że autorom tych komentarzy wcale nie chodziło o mnie. Byłam dla nich tylko pretekstem.
Teraz dużo mówi się o hejcie i jego konsekwencjach. Wówczas wszystkim się wydawało, że można bezkarnie obrażać i niszczyć człowieka. Nikt tego nie kontrolował. Co więcej, ludzie, którzy decydowali o zatrudnieniu, zwracali uwagę na te komentarze. Przez to nabierały znaczenia. Na ich podstawie osądzano, czy dana aktorka jest lubiana czy jednak nie.
Ogromne obciążenie i presja. Zwłaszcza dla młodej osoby.
Młody aktor podpisując umowę, np. na sześć sezonów serialu nie ma, a przynajmniej w tamtym czasie nie miał, pojęcia, z czym to się wiąże. To jest problem szkół teatralnych, które nie przygotowują do zawodu pod tym kątem. Wypuszczają ludzi nieprzygotowanych do wejścia na rynek pracy.
W moich czasach nie było Instagrama - dziś młodzi aktorzy mogą się za jego pośrednictwem kreować i promować w określony sposób, na własnych zasadach. My nie mieliśmy takiej możliwości. Liczyło się tylko to, co ktoś o nas napisze. Szczerze mówiąc uważam, że to był gwałt na mojej osobie. Dodatkowo zarzucałam sobie, że jestem zbyt wrażliwa, co dziś wydaje mi się absurdem. Jednak wtedy marzyłam, żeby być kimś bez uczuć, kto prze do przodu i w ogóle się nie zastanawia.
Teraz pracujesz bardzo intensywnie na planie seriali oraz w teatrze. Jednak przez kilka lat było cię jakby mniej. To była świadoma decyzja?
Zrezygnowałam z bardzo korzystnych dla mnie propozycji. Pewnie trudno to sobie wyobrazić, ale za główne role w serialach dziękowałam przez jakiś czas z powodów prywatnych. A potem musiałam zbudować się na nowo. Przez to pojawiły się seriale innego typu, np. "Głęboka woda" Magdy Łazarkiewicz, filmy, w których być może nie zagrałabym, gdybym trzymała się pierwotnej ścieżki, spektakle teatralne. Rolę w tym procesie odegrał też mój charakter - chęć życia w zgodzie ze sobą i potrzeba ciągłego szukania. Wyjeżdżałam np. dużo za granicę, bo nigdy nie chciałam się zamykać. Życie jest dużo ciekawsze niż tylko samo aktorstwo.
W tym roku Oscary trafiły do rąk dojrzałych aktorek. Wyczuwasz wiatr zmian także w Polsce?
Wiek i wygląd nie powinny być w zawodzie aktora kryteriami oceny. Niestety niektórzy moi koledzy-aktorzy wciąż mówią: "mężczyzna z wiekiem staje się ciekawszy", w domyśle: "a kobieta brzydsza". Absurd. To oczywiście wina stereotypów, że mężczyzna ze zmarszczkami dobrze wygląda na ekranie, bo widać jego przeżycia i doświadczenia, a kobiecie mówi się, że powinna z tymi zmarszczkami "coś zrobić". Kończy się na zabiegach, operacjach, żeby jak najdłużej zachować młodość, co przecież jest niemożliwe, i powstaje dziwny efekt osoby w nieokreślonym wieku, po której nie widać, czy ma lat 20 czy 60. A nie mogłaby po prostu wyglądać na tyle, ile ma faktycznie? Winni nie są ludzie, którzy się na takie ingerencje decydują, a świat, w którym żyjemy, chory system. Musimy się z tych kolein jak najszybciej uwolnić.
Cztery lata temu zostałaś mamą, ale na twoim Instagramie próżno szukać zdjęć syna. Spodziewam się, że separacja życia prywatnego i zawodowego jest twoją świadomą decyzją?
Dokładnie tak. Do głowy przychodzi mi tylko jedno zdanie: po prostu nie handluję życiem prywatnym. Nie wszystko jest na sprzedaż. Nie chcę oceniać innych, ale pokazywanie zdjęć dziecka w mediach społecznościowych? To nie dla mnie. Nie chcę zarabiać na moim synu.
Dziecko zmieniło twoje spojrzenie na pracę zawodową?
Macierzyństwo bardzo zmienia. W zasadzie dzień po porodzie byłam już inną osobą. Bardzo rozdzielam jednak te obszary - jak jestem w pracy, to na sto procent i podobnie w domu. Potrzebuję tego dla zachowania zdrowia psychicznego. Staram się być w danym miejscu i chwili w pełni obecna. Nigdy nie zabierałam dziecka na plan czy do teatru. Po pierwsze: jego to w ogóle nie interesuje, po drugie: wiem, jak wygląda praca na planie - czasem nie ma chwili, by zjeść kanapkę, jest zimno, pada, czas się dłuży. Wolałam, żeby został w domu z babcią, bo miałam taką możliwość i jestem za nią bardzo wdzięczna.
Masz wokół siebie też inne kobiety, na których wsparcie możesz liczyć?
Od szóstego roku życia mam trzy koleżanki - jedna mieszka w Kozienicach, druga w Poznaniu, trzecia w Lublinie - i gdy się widzimy, nawet po długiej przerwie, rozmawiamy, jakbyśmy dopiero co się rozstały. Odległość czy to, czym się kto zajmuje, nie ma najmniejszego znaczenia. Najważniejszy jest człowiek. Kontakt utrzymuję też z dwiema dziewczynami ze szkoły teatralnej. Po latach, na deskach teatru i planie serialu "Pierwsza miłość", spotkałam się z Honoratą Witańską. Gramy razem w spektaklu komediowym "Lumbago" w reż. Olafa Lubaszenki, który będzie można oglądać już jesienią w Teatrze Capitol.
Komediowych ról w twoim dorobku jest więcej, ostatnio zagrałaś w "Komedii z dreszczykiem" w reż. Magdaleny Wołłejko czy "Akcie równoległym", również w reż. Olafa Lubaszenki. Mówi się, że komedia to najtrudniejsza sztuka.
Faktycznie, choć zazwyczaj jeszcze trudniejsza dla reżysera. Muszę jednak powiedzieć, że praca nad rolą z Olafem Lubaszenką to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy, jaka spotkała mnie w tym zawodzie. Olaf potrafi wyreżyserować spektakl tak, że przez te dwie godziny śmiech właściwie w ogóle nie ustaje, a emocje - wiem, co mówię, bo mieliśmy już próby z publicznością - można porównać do meczu piłkarskiego. On sprawia, że każdą z postaci da się lubić. To rzadka umiejętność.
Rozmawiała Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski