Mieszkaniec strefy stanu wyjątkowego napisał list. "Na widok munduru czuję paraliżujący lęk"
Doktor filozofii, mieszkaniec stanu wyjątkowego, napisał list otwarty do rzeczniczki podlaskiej Straży Granicznej. "Nie zaprzeczam, że na własne oczy widziałem, jak funkcjonariusze waszej formacji dokarmiali tych biednych ludzi. Nie zaprzeczam, że widziałem, że niektórzy z was zachowywali się po ludzku" – wyznał.
"Tak się składa, że mieszkam tuż przy samej granicy i od trzech miesięcy jestem czynnie zaangażowany w niesienie pomocy humanitarnej jako zwykły obywatel. Nie należę do żadnej organizacji, do żadnej fundacji, do żadnej partii politycznej – po prostu tu mieszkam" – napisał we wstępie Mirosław Miniszewski w liście adresowanym do mjr Katarzyny Zdanowicz. Miniszewski to aktualnie pisarz i bloger. Kiedyś był aktywnym dziennikarzem i pracownikiem naukowym. W 2018 roku zadebiutował książką "Opowieści ze wsi obok". Prowadzi również podkast pod tym samym tytułem.
Kryzys na granicy
Miniszewski w liście otwartym do rzeczniczki podlaskiej Straży Granicznej przekazał, że dzięki wsparciu Polaków, on jako mieszkaniec terenów przygranicznych miał zasoby, aby czynnie pomagać uwięzionym w lesie migrantom. Obserwował też zachowania strażników granicznych wobec ludzi uwięzionych w lesie. Widział niesioną im pomoc, ale też był świadkiem sytuacji, które sprawiają, że na widok munduru "czuje lęk i przerażenie".
"Nie tylko dlatego, że w taki a nie inny sposób traktowaliście samych uchodźców, ale z powodu, w jaki traktowaliście nas, osoby niosące pomoc ludziom w sytuacji, kiedy ich zdrowie i życie było zagrożone" – napisał Miniszewski. Dodał, że kiedy był w lesie, aby przekazać potrzebującym jedzenie i wodę, otrzymywał od strażników groźby.
"Pisze Pani wzruszająco o dodatkowych kanapkach. A ja Pani mogę powiedzieć o plecakach wypełnionych 50 kilogramami wody, jedzenia i pomocy medycznej, które nosimy od trzech miesięcy do lasów, na bagna, na pola. Setki, tysiące tych plecaków, dzień po dniu, noc za nocą. Gdyby nie te plecaki, zbieralibyście trupy. Mogę Pani powiedzieć o strachu, który nam towarzyszył w tych wyprawach – nie przed uchodźcami, ale przed Waszymi funkcjonariuszami. O tym jak nas traktowali, zastraszali i wyzywali. Spotkanie z Wami oznaczało, że nie mogliśmy nikomu pomóc. Nie pozwalaliście nam na to. Policja pozwalała, wojsko pozwalało – Wy nie" – relacjonował Miniszewski.
"Mogę powiedzieć o tym, jak czuliśmy się w lesie, kiedy byliście w pobliżu, bo wiedzieliśmy co spotkanie z Wami oznacza. Mogę powiedzieć o rozmowach z Wami, o brzydkich podtekstach, o oskarżeniach, że jesteśmy przemytnikami, o insynuacjach, groźbach, złowrogich gestach; o mandatach, o straszeniu aresztem. Mogę powiedzieć o tym, co widzieliśmy na własne oczy, co opowiadali nam o Was spotkani uchodźcy. Oczywiście nie Wszyscy z Was tak postępowali, ale to bez znaczenia – ci, którzy to robili, czynili to z pasją i systemowym zaangażowaniem" – wyjaśnił.
"Wszyscy, zdaje się, rozumiemy konieczność ochrony granicy"
Mirosław Miniszewski odniósł się też do słów rzeczniczki, która apelowała o solidarność mieszkańców pogranicza ze strażnikami. "Ja nie czuję żadnej solidarności. Czuję się jak zastraszone zwierzę. Już nigdy nie wróci to, co było. Już zawsze będę czuł strach przez waszymi funkcjonariuszami. Już nigdy nie będzie normalnie. Do tego stopnia, że nie będę mógł już tu dłużej mieszkać" – podał autor listu.
"Nigdy nie czułem zagrożenia ze strony uchodźców. Oczywiście, są oni symptomem zmian, które czekają nieuchronnie nasz świat i to budzi lęk. Czuję za to zagrożenie przed własnym państwem, które zostawiło nas samych w obliczu klęski humanitarnej i oczekiwało od nas biernej kooperacji w nieludzkim traktowaniu tych biednych ludzi, którzy, niezależnie od cynicznego i politycznego charakteru tej sytuacji, pozostają tymi, których los i życie spoczywa w naszych rękach" - dodał mieszkaniec pogranicza.
"Żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni. Można to było rozegrać inaczej. Nikt z nas nie oczekiwał tutaj tych ludzi i wszyscy wiemy, w jakich okolicznościach się tu znaleźli. Wszyscy chcemy, żeby to się skończyło i dzień, w którym ci ludzie stąd znikną, będzie dniem długo wyczekiwanej ulgi. Tylko, że popełnionych błędów już nie da się naprawić, nie da się wskrzesić życia zmarłych z wyziębienia, nie da się cofnąć zła, które się tutaj wydarzyło. Nie da się żadnym tłumaczeniem wyjaśnić tego wszystkiego, co nasze Państwo, między innymi Waszymi rękoma, tutaj dokonało" – podsumował Miniszewski, doktor filozofii i mieszkaniec pogranicza.