Przed Świętami byłam na kolacji u znajomych. Nie widzieliśmy się na tyle długo, że nie chciałam wypytywać na wstępie o szczegóły z życia osobistego, postanowiłam więc na zgrabny small talk. Zaczęłam opowiadać, jak w ramach pracy nad jednym z artykułów poszłam do tarocistki i jak pozytywnie zaskoczyła mnie ta wizyta. Żadnego machania kartami nad świecą, zero tajemniczego tonu i psychologicznych zagrywek.
Ku mojemu zdziwieniu wątek przeistoczył się w temat wieczoru. Okazało się, że niemal każdy ze zgromadzonych ma na koncie jakieś "mistyczne doświadczenia". A to joga kundalini i opalanie sypialni palo santo ("święte drzewo" używane jako kadzidło), a to regularne wizyty u astrolożki, stożki z oczyszczających czakry kryształów i załatwiana pokątnie Ayahuasca (narkotyk psychodeliczny pochodzenia naturalnego).
Nie wyobrażam sobie podobnej rozmowy kilka lat temu. Nawet jeśli ktoś miał jakieś doświadczenia czy zainteresowania z rodzaju, raczej nie opowiadał o nich w tak dużej grupie. Z tej prostej przyczyny, że siatka skojarzeniowa była zupełnie inna. Wróżenie kojarzyło się ze zwariowaną ciotką i anegdotą o dziennikarzu, który spóźnia się na kolegium i za karę pisze potem cały dzień horoskopy. W skrócie: kuku na muniu i ściema. Trudno precyzyjnie określić, co zapoczątkowało zmiany.
Melisa i kosmogram
Z badań przeprowadzonych w latach 80. przez Grahama Tysona wynika, że nie ma czegoś takiego, jak "typ osoby", która odwiedza astrologów. Wizyty są natomiast motywowane stresem. Najczęściej związanym z pracą lub problemami w związku. Nawet osoby uważające się za racjonalistów, które horoskopów nie czytały nawet "dla zabawy" przy podniesionym poziomie tzw. hormonów stresu będą skore do skorzystania z porad astrologa czy wróżki.
Jeśli zestawić te ustalenia z danymi zbieranymi przez American Psychological Association, mówiącymi, że millenialsi są najbardziej zestresowanym pokoleniem w historii, a ich poziom stresu rośnie z roku na rok, można pokusić się o wskazanie pierwszej przyczyny zwrotu ku astrologii. Być może niektórzy przepracowują stres u wróżki, tak jak inni wypacają go na siłowni.
Zwrot ku astrologii odnotowały także media. Oczywiście przede wszystkim te skierowane do młodego czytelnika. Callie Beusman, wydawczyni portalu Broadly, w rozmowie z "The Atlantic" mówi, że od jakiegoś czasu notują na stronie znaczący wzrost zainteresowania tematyką "magiczną". Z kolei z danych The Cut, serwisu należącego do "New York Timesa" wynika, że liczba wejść na teksty, których tytuły odnosiły się w jakiś sposób do horoskopów wzrosła w 2017 o 150 proc., w porównaniu do 2016. I ciągle rośnie.
Astrologia, podobnie zresztą jak tarot, numerologia, czy joga w bardziej mistycznymi wydaniu, nie są ani religią, ani nauka, ale raczej nowym sposobem patrzenia na świat i narzędziem introspekcji. W XXI nauczyliśmy się zaspokajania potrzeb duchowych w oderwaniu od wiary, w bardzo utylitarnym wydaniu. Jak powiedziała mi jedna ze znajomych, co 2 miesiące odwiedzająca wróżkę – "Nie chodzi o to, czy wróżba jest prawdziwa, chodzi o to, jak przydaje mi się w życiu". Mówiąc o "przydatności" miała raczej na myśli impuls do namysłu, niż odpowiedzi płynące z kosmosu.
Zobacz sondę: Czy Polacy wierzą w czary?
Szkiełko-oko-tarot
Zainteresowanie tym, co tajemnicze i nieoczywiste towarzyszy ludziom od zawsze w różnych natężeniach. Wyrazem tęsknoty za mistycyzmem był romantyzm, zrodzony nieprzypadkowo na zgliszczach racjonalnego oświecenia. Podobnie moda na New Age w latach 60. była odpowiedzią na boom gospodarczy Stanów Zjednoczonych i zadowoloną z siebie podmiejską klasę średnią.
Historyk astrologii, Nicholas Campion, uważa, że nie da się odpowiedzieć na pytanie, czy ludzie wierzą w astrologię, a nawet gdyby się dało, to zadawanie go jest bezzasadne. Większość z nas stosunek do wróżby i horoskopów ma ambiwalentny. Przykładowo możemy w astrologię nie wierzyć, a jednocześnie uważać, że charakterystyka naszego znaku pasuje do nas jak ulał. Możemy równie dobrze być stałymi klientami astrologa, jednocześnie nie modelując swoich zachowań zgodnie z tym, co usłyszymy.
Millenialsi są też pierwszym pokoleniem, które osiedliło się online. A rzeczywistość sieciowa ma w sobie zaskakująco dużo z wróżby. Jej podstawową cechą jest bycie jednocześnie czymś realnym i nieprawdziwym. Fakt, że tyle osób znajduje coś dla siebie w astrologii i tarocie przypomina o czymś bardzo podstawowym – coś nie musi być wcale prawdziwe, żeby takie się wydawało i wzbudzało uczucia. Kiedy po raz setny oglądamy jak di Caprio tonie w finałowej scenie "Titanica", nie tylko zdajemy sobie sprawę, że to film, ale też wiemy doskonale, jak to wszystko się skończy. Czerpiemy z tego korzyści psychiczne. Nie inaczej jest z wróżbami.
Jesteśmy stworzeniami narracyjnymi, historyjki jesteśmy w stanie stworzyć na bazie kilku szczątkowych informacji, mamy ciągłą potrzebę wyjaśniania i ubierania w słowa wydarzeń. Opowiadanie o przeszłości pozwala nam ją zrozumieć, ma też walory psychoterapeutyczne, być może nie inaczej ma się sprawa ze wszelkiej maści wróżbami.