Millenialsi chodzą do astrologów i tarocistek, chociaż twierdzą, że we wróżby nie wierzą
Gwiazdki, symbolika kabalistyczna i mistyczny fiolet na wybiegach to nie jedyne symptomy mody na szeroko pojętą magię, która przybiera na sile od kilku sezonów. Millenialsi do wróżek i horoskopów podchodzą z przymrużeniem oka. Może właśnie przez ten programowy sceptycyzm nie wstydzą się swojej nowej fascynacji. Astrologia nie była tak popularna od lat 60., jednak nawet hipisi nie mieli do niej takiego podejścia, jak dzisiejsi 30-latkowie
23.01.2018 | aktual.: 23.01.2018 18:40
Przed Świętami byłam na kolacji u znajomych. Nie widzieliśmy się na tyle długo, że nie chciałam wypytywać na wstępie o szczegóły z życia osobistego, postanowiłam więc na zgrabny small talk. Zaczęłam opowiadać, jak w ramach pracy nad jednym z artykułów poszłam do tarocistki i jak pozytywnie zaskoczyła mnie ta wizyta. Żadnego machania kartami nad świecą, zero tajemniczego tonu i psychologicznych zagrywek.
Ku mojemu zdziwieniu wątek przeistoczył się w temat wieczoru. Okazało się, że niemal każdy ze zgromadzonych ma na koncie jakieś "mistyczne doświadczenia". A to joga kundalini i opalanie sypialni palo santo ("święte drzewo" używane jako kadzidło), a to regularne wizyty u astrolożki, stożki z oczyszczających czakry kryształów i załatwiana pokątnie Ayahuasca (narkotyk psychodeliczny pochodzenia naturalnego).
Nie wyobrażam sobie podobnej rozmowy kilka lat temu. Nawet jeśli ktoś miał jakieś doświadczenia czy zainteresowania z rodzaju, raczej nie opowiadał o nich w tak dużej grupie. Z tej prostej przyczyny, że siatka skojarzeniowa była zupełnie inna. Wróżenie kojarzyło się ze zwariowaną ciotką i anegdotą o dziennikarzu, który spóźnia się na kolegium i za karę pisze potem cały dzień horoskopy. W skrócie: kuku na muniu i ściema. Trudno precyzyjnie określić, co zapoczątkowało zmiany.
Melisa i kosmogram
Z badań przeprowadzonych w latach 80. przez Grahama Tysona wynika, że nie ma czegoś takiego, jak "typ osoby", która odwiedza astrologów. Wizyty są natomiast motywowane stresem. Najczęściej związanym z pracą lub problemami w związku. Nawet osoby uważające się za racjonalistów, które horoskopów nie czytały nawet "dla zabawy" przy podniesionym poziomie tzw. hormonów stresu będą skore do skorzystania z porad astrologa czy wróżki.
Jeśli zestawić te ustalenia z danymi zbieranymi przez American Psychological Association, mówiącymi, że millenialsi są najbardziej zestresowanym pokoleniem w historii, a ich poziom stresu rośnie z roku na rok, można pokusić się o wskazanie pierwszej przyczyny zwrotu ku astrologii. Być może niektórzy przepracowują stres u wróżki, tak jak inni wypacają go na siłowni.
Zwrot ku astrologii odnotowały także media. Oczywiście przede wszystkim te skierowane do młodego czytelnika. Callie Beusman, wydawczyni portalu Broadly, w rozmowie z "The Atlantic" mówi, że od jakiegoś czasu notują na stronie znaczący wzrost zainteresowania tematyką "magiczną". Z kolei z danych The Cut, serwisu należącego do "New York Timesa" wynika, że liczba wejść na teksty, których tytuły odnosiły się w jakiś sposób do horoskopów wzrosła w 2017 o 150 proc., w porównaniu do 2016. I ciągle rośnie.
Astrologia, podobnie zresztą jak tarot, numerologia, czy joga w bardziej mistycznymi wydaniu, nie są ani religią, ani nauka, ale raczej nowym sposobem patrzenia na świat i narzędziem introspekcji. W XXI nauczyliśmy się zaspokajania potrzeb duchowych w oderwaniu od wiary, w bardzo utylitarnym wydaniu. Jak powiedziała mi jedna ze znajomych, co 2 miesiące odwiedzająca wróżkę – "Nie chodzi o to, czy wróżba jest prawdziwa, chodzi o to, jak przydaje mi się w życiu". Mówiąc o "przydatności" miała raczej na myśli impuls do namysłu, niż odpowiedzi płynące z kosmosu.
Szkiełko-oko-tarot
Zainteresowanie tym, co tajemnicze i nieoczywiste towarzyszy ludziom od zawsze w różnych natężeniach. Wyrazem tęsknoty za mistycyzmem był romantyzm, zrodzony nieprzypadkowo na zgliszczach racjonalnego oświecenia. Podobnie moda na New Age w latach 60. była odpowiedzią na boom gospodarczy Stanów Zjednoczonych i zadowoloną z siebie podmiejską klasę średnią.
Historyk astrologii, Nicholas Campion, uważa, że nie da się odpowiedzieć na pytanie, czy ludzie wierzą w astrologię, a nawet gdyby się dało, to zadawanie go jest bezzasadne. Większość z nas stosunek do wróżby i horoskopów ma ambiwalentny. Przykładowo możemy w astrologię nie wierzyć, a jednocześnie uważać, że charakterystyka naszego znaku pasuje do nas jak ulał. Możemy równie dobrze być stałymi klientami astrologa, jednocześnie nie modelując swoich zachowań zgodnie z tym, co usłyszymy.
Millenialsi są też pierwszym pokoleniem, które osiedliło się online. A rzeczywistość sieciowa ma w sobie zaskakująco dużo z wróżby. Jej podstawową cechą jest bycie jednocześnie czymś realnym i nieprawdziwym. Fakt, że tyle osób znajduje coś dla siebie w astrologii i tarocie przypomina o czymś bardzo podstawowym – coś nie musi być wcale prawdziwe, żeby takie się wydawało i wzbudzało uczucia. Kiedy po raz setny oglądamy jak di Caprio tonie w finałowej scenie "Titanica", nie tylko zdajemy sobie sprawę, że to film, ale też wiemy doskonale, jak to wszystko się skończy. Czerpiemy z tego korzyści psychiczne. Nie inaczej jest z wróżbami.
Jesteśmy stworzeniami narracyjnymi, historyjki jesteśmy w stanie stworzyć na bazie kilku szczątkowych informacji, mamy ciągłą potrzebę wyjaśniania i ubierania w słowa wydarzeń. Opowiadanie o przeszłości pozwala nam ją zrozumieć, ma też walory psychoterapeutyczne, być może nie inaczej ma się sprawa ze wszelkiej maści wróżbami.