Blisko ludziMiłość po sześćdziesiątce

Miłość po sześćdziesiątce

Seniorzy też szukają szczęścia - najczęściej w sanatoriach i na portalach randkowych. Oto historie miłosne trzech kobiet.

Miłość po sześćdziesiątce
Źródło zdjęć: © 123RF
Ewa Kaleta

29.10.2015 | aktual.: 29.10.2015 15:16

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Nie mówimy o miłości, ale czasem Tadeusz napisze sms, że jest za mną stęskniony, ja potem czytam tę wiadomość ciągle od nowa. I za nim tęsknię, za moim towarzyszem starości - mówi 74-letnia Grażyna. Seniorzy też szukają szczęścia - najczęściej w sanatoriach i na portalach randkowych. Oto historie miłosne trzech kobiet.

Grażynka, 74 lata

- Miałam szczęście do mężczyzn - mówi Grażynka, wyciągając z szafki cztery klasery ułożone od najmniejszego do największego. - Miałam trzech mężów i jednego wieloletniego partnera. Niektórzy pytają: trzech mężów to szczęście? A ja odpowiadam: tak, bo to były trzy różne historie. Najgrubszy klaser (ostatni) to dokumentacja jej ostatniego i najdłuższego, bo 18-letniego związku, który jako jedyny nie zakończył się małżeństwem. - Boguś nie chciał się żenić, mówił mi, że w naszym wieku to już nie ma po co tych szopek odstawiać.

Grażynka nie cierpiała zbyt długo po rozwodach i rozstaniach. Kiedy tyko związek dobiegał końca, szukała następnego mężczyzny. - Korzystałam z biura matrymonialnego, ze swatek, chodziłam na spotkania towarzyskie. Właściwie zawsze miałam jakiegoś absztyfikanta, aż spotkałam odpowiedniego mężczyznę. Każdy był inny i co innego mi dał.
Z pierwszym mężem był syn, z drugim, poznanym prze biuro matrymonialne, wycieczki zagraniczne i wielka szalona miłość. Z trzecim, z którym zeswatali ją znajomi - stabilizacja i prestiż. Bogdan niewiele miał, był emerytowanym dyrektorem PKP, ale lubił działkę, a to w jesieni życia Grażynki, która miała wtedy prawie 60 lat, okazało się priorytetem.

Grażyna poznała Bogdana na działce, kiedy jej trzecie małżeństwo dobiegało końca. - Piotr, mój mąż, zanudzał mnie historią, szukał ucznia. A ja chciałam na działkę, spacerować, maliny posadzić. A on tylko siedział z nosem w książkach. Ich małżeństwo przetrwało 3 lata, tuż przed rozwodem poznała Bogdana.
- Na początku nie myślałam o nim jak o potencjalnym partnerze. Sądziłam, że tylko się kolegujemy. Nie podobał mi się, był łysy, a ja łysych nie lubiłam. Nawet na początku, jak mnie przytulał, to było to dla mnie nieprzyjemne i nieestetyczne.

Bogdanowi brakowało kobiecej ręki. W małym mieszkanku na warszawskim Grochowie gościł starokawalerski zaduch, pożółkła tapeta, wanna z zaciekami i kanapa z wystającymi sprężynami. Za to jego domek działkowy był jednym z najbardziej reprezentacyjnych w okolicy: trawa przystrzyżona, odmalowany drewniany płotek i taras z grillem, który tylko czekał, aby zapełnić się ludźmi, których Bogdan sam nie miał śmiałości zaprosić. Taras Bogdana jest na prawie każdej fotografii w klaserze. Nocne imprezy, rodzinne spotkania przy grillu, na każdym dużo ludzi i Grażynka najczęściej wtulona w jego ramiona, zawsze uśmiechnięta.

Przez 18 lat ich związku Grażynka ciągle robiła remonty. Jako była przedszkolanka miała niską emeryturę, ale była oszczędna.
- Generalny remont łazienki, malowanie, nowe tapety, elegancki regał zamiast peerelowskiej meblościanki, kuchenka gazowa zamiast jednego palnika polowego - wylicza. - Bogdan na remonty ledwo się dorzucał, nie chciał inwestować, a ja chciałam ładnie mieszkać. Kiedy się zorientowałam, że on kalkuluje i oszczędza na mnie, to po pierwsze zrozumiałam, dlaczego nie chciał się ożenić, a po drugie postanowiłam kupić kawalerkę na boku, żeby w razie czego mieć gdzie mieszkać.

Była między nimi granica, której Bogdan nie chciał przekroczyć. Tą granicą były pieniądze, dla Grażynki jednoznaczne z zaangażowaniem. - Nie chciał, żebym cokolwiek po nim odziedziczyła, żebym była prawnym partnerem, żebyśmy w razie rozstania nie musieli specjalnie się głowić nad podziałem majątku. Człowiek już w tym wieku myśli głównie o sobie, tego niby nie widać, o tym się nie mówi, ale czuje się za każdym razem, kiedy się robi zakupy. Mimo że ten związek był dla obojga najdłuższy w życiu, nigdy nie mieli wspólnych pieniędzy. Czynsz, rachunki, zakupy - wszystko dzielił na pół. Ale sypialnię na pół podzieliła już sama Grażyna.

Bogdanowi Grażyna się podobała, chciał się często kochać, ale ona nie miała już takich potrzeb. - Seks mnie nie interesował, byłam już po menopauzie. Szukałam partnera do wspólnej codzienności, nie do łóżka. Zresztą tacy starsi panowie najbardziej się boją, że nie podołają. I ten lęk o męskość jest tematem nie tylko seksualnym, ale kluczem do rozumienia ich zachowań - uważa.
Grażynka o Bogdanie mówi: dobry człowiek. Kiedy pytam, czy ta miłość nie była kalkulacją z obu stron - spółką, a nie miłością, robi się smutna. - Zadra została. Ale dobrze nam było razem - mówi rozkładając klaser. Pokazuje mi ich wspólne zdjęcia z pieszych wycieczek. - Po trzech małżeństwach wiedziałam, że nie można mieć wszystkiego, ale z kimś ma się zawsze więcej niż samemu. Zawsze.

To jasne w obliczu jej czterech pamiątkowych klaserów, które trochę przypominają trofea. Od zawsze była z kimś. Pierwszy raz wyszła za mąż, gdy miała 18 lat. W rodzinnym domu były trzy córki, to było duże obciążenie dla skromnego budżetu rodziców. - Byłam zaradna. Wiedziałam, że trzeba sobie jakoś radzić, odciążyć rodziców, co w tamtych czasach było jednoznaczne z zamążpójściem. Pierwszy mąż był chorobliwie zazdrosnym człowiekiem. Kiedy się rozstawaliśmy, wyszłam od niego tak, jak stałam. Męczyłam się z nim tyle lat ze względu na syna. Chłopak powinien mieć ojca. Kiedy się rozwodziliśmy, był już na tyle dorosły, żeby nie czuć się zraniony i porzucony. Zresztą syn sam zaczął dostrzegać, że jego własny ojciec jest zazdrosny, widząc naszą czułość. Wyprowadziliśmy się oboje, ale syn szybko się usamodzielnił.

Grażynka całe życie pracowała w przedszkolu, wieczorami dorabiała jako opiekunka, dopiero kilka lat temu postanowiła zająć się przyjemnościami. - Praca mnie pochłaniała, lubiłam dzieci. Zawsze dbałam też o to, żeby mieć na boku jakieś odłożone pieniądze.
Dziś, dwa lata po śmierci Bogdana, Grażynka nadal szuka miłości. Ma konta na portalach randkowych, korzysta z zaproszeń w ciemno, inicjowanych przez znajomych, jej telefon co chwilę wibruje, bo dostaje wiadomości od mężczyzn. Czytając je chichocze. „Odpiszę później” - dodaje za każdym razem. Jej ostatni adorator pochodzi z Poznania, poznali się przez internet. - Takiej chemii to z żadnym z nich nie miałam - mówi.

Liliana, 68 lat

- Nie wierzę w swoje pokolenie - mówi Liliana. To zdanie będzie się powtarzać przez całą naszą rozmowę jak refren. - Mężczyźni z mojego pokolenia to synusie swoich mamuś, którzy zawsze byli stawiani przez nie na piedestale. Rozpieszczeni, roszczeniowi i despotyczni chłopcy w ciałach dorosłych mężczyzn. Potrzebują kucharki i sprzątaczki, a nie partnerki - dodaje.
- W moim domu rodzinnym panował zimny chów, nie miałam kontaktu z ojcem, przychodził po pracy do domu, kładł pensję na stół, jadł obiad, czytał gazetę, oglądał telewizję i szedł spać - opowiada. Jako młoda dziewczyna zarzekała się, że nie powtórzy historii swojej matki, która była kucharką, sprzątaczką i jedyną opiekunką dzieci.

- Miałam wielkie ambicje, chciałam stworzyć idealny dom. Czy muszę dodawać, że mi nie wyszło? Mąż Liliany był kopią jej ojca: przed ślubem troskliwy i czuły, po ślubie - samolubny i zimny.
Rozwiodła się z nim po 20 latach małżeństwa, kiedy córka była nastolatką. Liliana usłyszała od niej: rozwiedź się mamo.
- To chyba najsilniejszy bodziec, jaki można dostać. Widziała, że jestem nieszczęśliwa. Ona też była w skowronkach. Mąż był wojskowym i traktował nas jak swoich żołnierzy, którzy mają być posłuszni - opowiada.

Dopiero 17 lat po rozwodzie odważyła się poszukać mężczyzny. - Po takim małżeństwie trzeba dojść do siebie, czasem latami. No i jest ten lęk, że znowu nie wyjdzie. Po 17 latach poczułam, że może warto spróbować, miałam dość samotności. Ale bez oczekiwań i wygórowanych wymagań. Może uda się zbliżyć do mężczyzny, zaprzyjaźnić, może nawet zakochać. Założyła konta na profilach randkowych, chodziła na imprezy dla singli, zapisała się do biura matrymonialnego.

Jeden z adoratorów Liliany namawiał ją, by przyjęła na swoje konto zdefraudowane pieniądze z zagranicy. Był gotów rozwieść się z żoną, jeśli Liliana udostępni swoje dane i nie będzie o nic pytać. Inny prosił ją, by udostępniła listę swoich znajomych, żeby mógł rozesłać im ofertę reklamową swojej firmy. Kolejny chciał wiedzieć, jaką ma emeryturę, ile metrów ma jej mieszkanie i czy jej córka jest samodzielna finansowo. Liliana się poddała, znajome małżeństwo widząc jej porażki postanowiło zeswatać ją ze swoim przyjacielem, który miał być miłym, kulturalnym i bezdzietnym rozwodnikiem. Okazało się, że nadal mieszka i żyje z żoną, bo nie ma się gdzie wynieść, ale nikomu się do tego nie przyznaje.

Zofia, 75 lat

Życie uczuciowe Zofii to jej wielka tajemnica. Bo w małych miasteczkach do miłości prawo mają tylko młodzi. - Śmialiby się ze mnie. Nawet między kobietami panuje zmowa milczenia. Tak jakby na starość uczucia miało się już tylko do dzieci i wnuków.
A we mnie jednak jeszcze pali się ogień i chcę się poprzytulać, postarać dla kogoś. Umalować się, sukienkę ubrać - przyznaje.
W miasteczku Zofia jest jedną z wielu wdów. Po śmierci Antoniego poczuła ulgę. Cierpiał, rak atakował wszystkie organy, a ona była zmęczona, chciała, żeby umarł w domu, odsyłała pielęgniarki. Spędzili razem 50 lat, prowadzili małą piekarnię, odchowali dwóch synów.
Antonii dbał o żonę, pamiętał o wszystkich rocznicach, imieninach. - Kwiaty to mi nawet na starość zrywał. Ciężej pracował, ja się mogłam wyspać do szóstej, a on już w piekarni handlował. Całe życie brał na siebie więcej. Tylko tak umiem o tej miłości mówić. I mimo że teraz w moim sercu jest Tadeusz, to Antosia z niego nie wygoni - mówi.

Tadeusz to emerytowany lekarz, ma 78 lat, nie żyje z żoną od wielu lat, ale mieszkają razem. Nie rozwiedli się dla dzieci, potem dla wnuków, a teraz są ze sobą z przyzwyczajenia.
Od ponad dwóch lat spotykają się dwa razy w roku w sanatorium. Zofię wspomagają finansowo zaradni synowie, a Tadeusz ma wysoką emeryturę i znajomości. - Nie mówimy o miłości, ale czasem Tadeusz napisze wiadomość, że jest za mną stęskniony, a ja potem tego smsa ciągle czytam i czytam od nowa. I ja za nim tęsknię, to mój towarzysz starości - zapewnia.

Ewa Kaleta/(ek)/(kg), WP Kobieta

Komentarze (67)