Miłość, przyjaźń i całe życie w sieci. Polacy wymyślili nowego Tindera
Kiedyś działały prężnie swatki, dzisiaj wystarczy aplikacja. Dobierać można się na podstawie tego, czego się nienawidzi, po wyznaniu, miłości do „Gwiezdnych Wojen”, a teraz i na podstawie stylu życia. Polska firma lansuje kolejną aplikację, która już otrzymała miano „polskiego Tindera”.
"Kissograph to pierwszy na świecie serwis randkowy pozwalający użytkownikom poznawać ludzi pasujących do nich stylem życia, zainteresowaniami, gustami czy humorem, poprzez porównanie ich aktywności na Facebooku" – zapewniają jego twórcy. Cóż, w sieci niejedno już powstało. Czym miałaby różnić się od innych aplikacji randkowych?
Algorytm dobiera pary na podstawie informacji zaciąganych z Facebooka. Porównuje polubienia stron, miejsc, wydarzeń i wspólnych znajomych. - Chodzi tu o sport, jaki uprawiasz, o kluby, w których bywasz, o muzea, które odwiedzasz, o muzykę, jakiej słuchasz, o seriale, jakie oglądasz. Zawsze łatwiej będzie nam się dogadać z ludźmi, z którymi mamy coś wspólnego - czytamy na stronie aplikacji.
Wszystko, co opublikujesz na Facebooku, pozwoli ci znaleźć tę odpowiednią osobę. Podobno. - W Kissographie kierujemy się przesłaniem, że „wygląd to nie wszystko” dlatego stworzyliśmy usługę, która przykłada tak dużą wagę do osobowości użytkownika. Aby wyjść z etosu oceniania poprzez przewijanie w lewo lub w prawo, wprowadziliśmy nowe narzędzie do poznawania ludzi - zaznaczają pomysłodawcy.
Kiedy podzielicie się z aplikacją wszystkimi wrażliwymi danymi, pojawiają się osoby, które mogłyby was zainteresować. Dobranie w parę z innym użytkownikiem następuje po wysłaniu oraz akcpetacji Kissogramu, czyli pierwszej wiadomości. Można zawrzeć w niej tylko jedną wiadomość ograniczoną liczbą 500 znaków. Jedna wiadomość, by przekonać do siebie potencjalnego partnera. Dziennie można wysłać kissogramy do maksymalnie 3 osób.
Choć na razie Kissograph wygląda jak miasto duchów, bo to początkująca aplikacja, pojawiają się wątpliwości, czy rzeczywiście chcemy dzielić się każdym, nawet najmniej istotnym polubieniem i wydarzeniem? No i dlaczego nie pozostać przy samym Facebooku? Zapytaliśmy o to twórców.
- Aplikacja zaciąga informacje, które my jako użytkownicy publikujemy na naszym profilu, to znaczy, chcemy dzielić się tymi informacjami ze znajomymi. Jeżeli ktoś poszukuje partnera w sieci, to najprawdopodobniej chciałby, żeby profil tej osoby był szczery i autentyczny. Tego samego oczekuje druga osoba, ponadto innym użytkownikom wyświetlają się wyłącznie wspólne z nami zainteresowania, a nie wszystkie - mówi Bartłomiej Nizio. - Nasze "wrażliwe dane" są czymś wspólnym dla drugiej osoby. Tinder również zaciąga dane z naszego Facebooka i wyświetla je użytkownikom. Różnica jest w tym, że w Kissographie te dane są porównywane i na tej podstawie dobierani są użytkownicy, a w Tinderze nie - dodaje.
Jak widać, pomysłów na kolejne serwisy nie brakuje. Ale tu kryje się prawdziwa misja. - Naszą ideą nie jest stworzenie apki randkowej, bo w tym jest biznes. Pomysł zrodził się z potrzeby, z braku jakości w aplikacjach randkowych, co zmobilizowało nas do działania - dodaje Nizio. Czy taka aplikacja jest potrzebna? Naszym zdaniem nie. Czy znajdzie swoich użytkowników? Pewnie tak. Każdy szuka swojego miejsca w sieci. Nie oceniamy, ale polecamy spotkania twarzą w twarz.
Niewolnicy online?
Sieć wydaje się nas ciasno opasywać i coraz rzadziej wyobrażamy sobie codzienne funkcjonowanie bez jej możliwości. Dzięki niej nawiązujemy i utrzymujemy relacje ze znajomymi poprzez portale społecznościowe, randkowe i im podobne. Kontaktujemy się poprzez pocztę e-mail, robimy zakupy, płacimy rachunki, oglądamy filmy i gramy w gry. Coraz więcej czynności możemy wykonać bez wychodzenia z domu.
Kissograph to kolejna kropla w morzu portali randkowych. Ostatnio pisaliśmy o aplikacji Hated, która dobiera partnerów na podstawie tego, czego nienawidzą. Wystarczy wspomnieć, że istnieje też już portal, który przeprosi za nas ukochaną lub wyzna jej miłość.
Maciej Koper, założyciel przeznaczeni.pl: Miłość zawsze będzie miłością i dotyk drugiej osoby, spojrzenie w oczy, pocałunek, zawsze będzie ważne. Serwisy randkowe nigdy nie są celem samym w sobie. One są pewnego rodzaju nośnikiem, dzięki któremu poznajemy osoby, którymi jesteśmy zainteresowani. Jeśli ktoś pyta mnie, dlaczego w dzisiejszych czasach ludzie korzystają z serwisów randkowych, to odpowiadam im: bo tak jest łatwiej. Czerwona lampka powinna zapalić się u nas wtedy, gdy ktoś otwarcie przyzna, że nie dąży do znajomości realnej.
Z danych Megapanelu wynika, że tylko w listopadzie ub.r. pięć czołowych serwisów randkowych zanotowało w sumie 2,87 mln użytkowników w Polsce. O 150 tys. więcej niż w 2015 roku.
Największym graczem na rynku randkowych aplikacji jest Tinder z ponad 100 mln użytkowników na całym świecie. Tinder to dla wielu sposób na poznanie nowego znajomego, partnera na jedną noc czy nawet miłości. Jest jak mała gra internetowa. Prosta gra: „apka, na której dajesz lajka albo nie innym osobom i jak oboje dacie sobie lajka, to macie parę i możecie pogadać” – instruuje jedna z użytkowniczek na Twitterze.
„Od zerwania przestałam wierzyć, że znajdę kogoś, kto do mnie w 90 proc. pasuje. Aż tu nagle poznaję na #tinder niebieskiego 10/10. Podobna branża, większość zainteresowań zbieżnych, poglądy na życie/rodzinę podobne, z tego samego miasta, bardzo w moim typie (dla mnie 11/10, obiektywnie 7/10)” - zwierza się inna dziewczyna. „Spotkanie po tygodniu od napisania, związek od tej samej nocy i teraz prawie 6 lat razem, 3 po ślubie. Najlepszy związek, jaki mogłam sobie wymarzyć” – opisuje swój bajkowy związek kolejna użytkowniczka.
Na uwagę zasługuje także eHarmony.com. Platforma zebrała ponad 4 Terabajty informacji o zakochanych (nie wliczając w to zdjęć), które odpowiednio przetwarza i wykorzystuje do swatania ludzi. W efekcie, średnio 542 użytkowników eHarmony bierze ślub każdego dnia, a ponad 565 tys. par pozostaje w szczęśliwych związkach małżeńskich od momentu poznania się na portalu. Dzięki analityce danych serwis chwali się, że znalezienie idealnego partnera zajmuje tu mniej niż 12 godzin.
Czy życie w całości przenosi się do sieci?
– Pomimo licznych doniesień i opinii, że trudno nas dziś wyrwać z wirtualnego świata, warto spojrzeć na tę kwestię szerzej. Z jednej strony połowa z nas to niewolnicy swoich multimedialnych urządzeń, ale z drugiej strony ten trend szybko się odwraca. Powołując się na badania TNS Global jedna trzecia Polaków uprawia sport i wskaźnik ten cały czas rośnie! Stawiamy na „outdoorowe” aktywności: jazdę na rowerze, bieganie czy pływanie, gdzie smartfon służy nam tylko do rejestrowania treningów – mówi Bartosz Jóźwiak, twórca Willing.pl, serwisu, gdzie można odnaleźć towarzyszy do realizacji wspólnych pasji.