Monika Lewinsky wraca, by opowiedzieć jeszcze raz o swojej historii
Słyszała o sobie najgorsze obelgi. "Zdzira", "szmata", "puszczalska" – to te najłagodniejsze. Po tym, jak pół świata dowiedziało się o romansie stażystki z prezydentem, stała się ofiarą nagonki. Teraz po 20 latach Monika Lewinsky wraca do skandalicznej historii.
W 2014 roku "najsłynniejsza stażystka świata" pisała w "Vanity Fair": "Oczywiście mój szef wykorzystał swoją pozycję przeciwko mnie. Ale zawsze będę powtarzać - ta relacja opierała się na obopólnej zgodzie. Jakiekolwiek nadużycia pojawiły się dopiero później – gdy stałam się kozłem ofiarnym, bo ochronić jego pozycję". I teraz, cztery lata później, ukazuje się jej nowy felieton.
Lewinsky po raz pierwszy nie obwinia już mediów, prokuratora, ani Hillary Clinton. Pisze, że największą winą powinien być obarczony Bill Clinton. W końcu.
Monika too
- Był moim szefem. Był najważniejszym człowiekiem na tej planecie. Był 27 lat starszy, bardziej doświadczony, więc wiedział lepiej. On wtedy był u szczytu kariery, dla mnie to była pierwsza praca po studiach – wspomina Lewinsky.
Przyznaje, że w mediach dominowała historia o pięknej, młodej i uśmiechniętej stażystce, która miała romans z prezydentem. A że prezydent składał fałszywe zeznania, wybuchł skandal. Konsekwencje znają wszyscy: Clinton otarł się o utratę stanowiska. Zaledwie otarł. Utrzymał się w fotelu prezydenta, żona i rodzina wybaczyli, a i wyborcy nie stracili do niego zaufania. Za to życie Moniki posypało się.
Obliczyła, że obśmiano ją w 40 piosenkach, głównie hiphopowych, ale o aluzję do jej reputacji pokusiła się nawet Beyonce. Liczba żartów na jej temat w różnego typu talk showach jest niepoliczalna. Gdyby słowo "wstyd" miało się zmaterializować, zyskałoby postać Moniki. Jej nazwisko miesiącami nie schodziło z pierwszych stron gazet i z ust prezenterów telewizyjnych. Ale nie tylko. Jak wspomina Lewinsky był to również czas, w którym do gry wkroczył internet. Za pomocą jednego kliknięcia o najintymniejszych szczegółach jej znajomości z prezydentem USA, dowiadywali się ludzie w każdym zakątku ziemi.
Stała się w opinii publicznej główną winowajczynią. Od teraz była nie tylko panienką o lekkim prowadzeniu, ale również przebiegłą karierowiczką, mściwą, nieznającą swojego miejsca histeryczką, naiwną małolatą, o jej zamiłowaniu do rozbijania małżeństw i rodzin nie wspominając.
Straciła godność, prawo do prywatności. Matka musiała zeznawać przeciwko niej, ojciec był zmuszony odstawiać córkę do sądu na kolejne rozprawy. Dziś wspomina, że zdiagnozowano u niej zespół stresu pourazowego.
Choć wiele życiowych decyzji najsłynniejszej stażystki Białego Domu było wątpliwej jakości, co sama dziś przyznaje, co do jednego trzeba jej przyznać rację. To, co przydarzyło jej się w latach dziewięćdziesiątych ze strony opinii publicznej, wówczas nie miało nazwy. Wtedy nie było Time’s Up, ani akcji #metoo. Nie było celebrytek, które mogłyby stanąć po jej stronie.
Życie pełne wstydu
"Przykro mi, że byłaś sama" – usłyszała ostatnio od jednej z kobiet z ruchu #metoo. – To proste wyznanie sprawiło, że złamałam się, rozpłakałam. Tak, otrzymałam wiele listów wsparcia w 1998 roku. I tak, dzięki Bogu, moja rodzina i przyjaciele wspierali mnie. Ale gdyby spojrzeć na sprawę z boku, byłam sama. Tak. Bardzo. Sama. Publicznie sama. Porzuciły mnie wszystkie znane osoby, które znały mnie dobrze. Możemy się zgodzić, że popełniłam błędy. Ale pływanie w tym morzu samotności było straszne – przyznaje kobieta.
- Izolacja to potężne narzędzie. Wydaje mi się, że nie czułabym się tak, gdyby to się wydarzyło dziś – pisze. Lewinsky zauważa, że dziś kobiety pokazują ogromną siłę, opowiadają o swoich historiach, wspierają się nawzajem. Ją raczkujący internet zniszczył, dziś z kolei media społecznościowe ratują miliony kobiet. – Wirtualnie każdy może podzielić się swoim #metoo i niemal od razu zostanie przyjęty do ‘plemienia’. Ja nie miałam dostępu do takich grup wsparcia. Władza nad sytuacją pozostawała w rękach prezydenta, Kongresu, oskarżycieli i prasy – dodaje.
W kontekście #metoo historia Lewinsky nabiera innego znaczenia. Bo można się dziś zastanawiać, czy miała jakąkolwiek możliwość wycofania się z romansu? Dlaczego została zniszczona przez media i społeczeństwo? Nie musiała zostać zgwałcona w Gabinecie Owalnym. Zgwałcili ją ci, którzy wydali na nią wyrok po upublicznieniu sprawy. Ale dla wielu do końca zostanie "głupiutką stażystką". I z takim obrazem kobiet dziś #metoo się rozprawia.