Mówili mi, że mam "cyce jak donice". A ja lubiłam swoje duże piersi
– Balony. Bimbały. Cyce jak donice. Godziłam się na te komentarze przez długie lata, nie zdając sobie sprawy, że to komentujący mają problem, nie ja – napisała Ewa, blogerka znana w sieci jako Harel. Docinki na temat dużych piersi słyszała już od najmłodszych lat. Dopiero z wiekiem nauczyła się na nie reagować.
Mogłoby się wydawać, że posiadaczki dużego biustu z jednej strony słyszą komplementy od zachwyconych mężczyzn, a z drugiej westchnięcia koleżanek, które marzą, by mieć takie same piersi, pięknie wypełniające dekolt w sukience. Jednak problem zaczyna się wtedy, gdy komplementy i westchnięcia przekraczają cienką granicę dobrego smaku i stają się niewybrednymi, a wręcz prostackimi docinkami.
"Balony. Bimbały. Cyce jak donice" - słyszała często Ewa, blogerka znana w sieci jako Harel. Gdy jej biust był w rozmiarze miseczki M, z dumą nosiła dekolty, bo lubiła swoje piersi. Potrafiła nawet z nich żartować, ale to, że miała dystans, nie było przyzwoleniem dla innych do bezkarnego oceniania. Ewa w rozmowie z WP Kobieta opowiedziała o pewnym paradoksie. Choć ona sama nie miała problemu ze swoimi piersiami, to mieli go wszyscy dookoła niej. Postrzegali ją przez pryzmat wielkości miseczki biustonosza, jako osobę prowokującą, wulgarną, rozwiązłą...
Justyna Piąsta, WP Kobieta: Już w dzieciństwie wyróżniałaś się na tle swoich koleżanek z uwagi na biust?
Harel: Zaczął rosnąć, kiedy miałam 9 lat, więc to było bardzo wcześnie. Szczerze mówiąc, nawet się cieszyłam z tego. Ale piersi dalej rosły i rosły. Kiedy miałam 11-12 lat, były już w rozmiarze kobiecym, miseczka D/E. Zaczęłam zauważać, że głównie na nich wszystko się skupia. Pojawiły się uwagi na WF-ie, że "coś mi skacze". Nie było wtedy staników sportowych, byłam dzieckiem lat 80. Kiedy poszłam z mamą do sklepu po pierwszy biustonosz, obsługiwał nas sprzedawca - mężczyzna. Rekomendował, żeby kupić taki, który można zdjąć jednym ruchem, bo się spodoba facetom. To było koszmarne. Poczułam się zawstydzona, ale nie wiedziałam, że można na to zareagować, jakoś odpowiedzieć.
Często słyszałaś takie docinki?
Tak i to nie tylko z obcych ust słyszałam, że mam bimbały, cyce jak donice. Młodym chłopcom wybaczałam docinki, ale kiedy dorośli mężczyźni, którym nie buzują już hormony, pozwalali sobie na tego typu komentarze, było mi naprawdę przykro. Na początku myślałam, że może za bardzo się przejmuję. Krępowałam się, gdy ktoś mówił o moim biuście, nie wiedziałam, co zrobić. Z drugiej strony, sama nie miałam kompleksów z powodu moich piersi, wręcz bardzo je lubiłam. Może to wynika z tego, że zostałam wychowana w poczuciu własnej wartości. Mama nigdy mnie nie oceniała, nie krytykowała tego, jak wyglądam, jakie miałam ciało. Wyrosłam w przekonaniu, że piersi to taka sama część ciała, jak uszy, pośladki czy stopy.
Ale inni zwracali właśnie na nie szczególną uwagę.
Tak. Z czasem oswoiłam temat moich piersi i nauczyłam się z nich żartować, złapałam dystans. Sęk tkwi w tym, że mój dystans nie powinien dawać przyzwolenia innym na to, by je komentowali. Przecież to nie było tak, że wyjęłam duży biust z szafy, założyłam go i teraz wszyscy mogą go bezkarnie oceniać, bo jest widoczny. Zrobiło się błędne koło. Oswoiłam temat, trochę z tego żartowałam, żeby też w jakiś sposób sobie ulżyć, a inni myśleli, że mogą sobie poużywać, bo skoro ja żartuję, to i oni mogą.
Zakrywałaś biust, czy raczej go odsłaniałaś?
W pewnym momencie miałam miseczkę M, brafitterki załamywały ręce, bo rzadko mogłam znaleźć dla siebie jakikolwiek model biustonosza. Był czas, że miałam górę w rozmiarze 42, 44, a dół 38. To duży rozrzut, więc trudno było znaleźć fajne ubrania, bo moda nie lubi dużych piersi. Ale miałam na siebie sposób, potrafiłam dobrze się ubrać i słyszałam komplementy od znajomych. Podkreślałam piersi, nosiłam koszulki na ramiączkach, kiedy było gorąco i się nie przejmowałam. Po latach dowiedziałam się o plotkach, które krążyły na mój temat. Postrzegano mnie jako osobę prowokującą, wulgarną i wręcz rozwiązłą. Tylko dlatego, że ubierałam się jak chciałam, a jak było gorąco, to odsłaniałam ciało. Zupełnie tak jak wszyscy. Ale ja miałam przecież duży biust.
Dlaczego zdecydowałaś się na operację zmniejszenia piersi?
Operacja była konieczna ze względów zdrowotnych. Miałam spore skrzywienie kręgosłupa, które postępowało. Gdybym nie poddała się zabiegowi, zmiany mogłyby się pogłębić i już nie cofnąć. Początkowo było mi szkoda moich piersi, bo po prostu je lubiłam. Zmniejszono je o dwa kilogramy, nieco ponad kilogram z jednej i resztę z drugiej. Po operacji pierwszy raz od dzieciństwa poczułam się lekko. Jakbym zdjęła ciężki plecak po długiej podróży. Tak naprawdę dostałam nowe ciało. Ale nikomu, kto nie ma zdrowotnych wskazań, nie polecam tego zabiegu, bo jest po nim długa rekonwalescencja.
Co się zmieniło w twoim życiu po zabiegu?
Między innymi to, że mogłam zacząć swobodnie uprawiać sport. Kiedyś na jodze, robiąc świecę, dusiłam się własnymi piersiami, bo miałam je na szyi. Bieganie w ogóle nie wchodziło w grę. Chodzenie na siłownię mnie krępowało, bo ludzie gapili się na mój wielki, podskakujący biust. Tak naprawdę aktywność fizyczna pojawiła się w moim życiu dopiero po operacji, otworzyły się przede mną przestrzenie, które wcześniej były niedostępne. No i łatwiej mi się ubrać, nie mam już tylu ograniczeń.
Co mogłabyś powiedzieć kobietom, posiadaczkom dużego biustu, który jest ich kompleksem?
Że szkoda czasu na przejmowanie się wyglądem. Szkoda czasu na życie w poczuciu wstydu, że urosły nam duże piersi. Przecież nie miałyśmy na to żadnego wpływu. Znam wiele kobiet, które od lat, od czasów dzieciństwa nie akceptują biustu i teraz muszą przepracowywać tę traumę na terapii. Chciałabym im uzmysłowić, że żadne komentarze, ani tekst "masz cyce jak donice", ani tekst "masz piękny biust" ich nie określają, nie powinny wpływać na ich wartość.