Blisko ludziNa kolanach prosiła o pomoc. Historia ciężarnej kobiety zakończyła się tragicznie

Na kolanach prosiła o pomoc. Historia ciężarnej kobiety zakończyła się tragicznie

Na kolanach prosiła o pomoc. Historia ciężarnej kobiety zakończyła się tragicznie
Źródło zdjęć: © Getty Images
Magdalena Drozdek
07.09.2017 12:07, aktualizacja: 07.09.2017 13:04

Błagała, by zgodzili się na cesarkę. Ciężarnej pacjentce z Chin nikt nie pomógł. Niedługo później popełniła samobójstwo. Dziś mąż zrzuca winę na lekarzy, lekarze na rodzinę, a na opublikowanym w sieci wideo widać, jak kobieta na kolanach prosiła rodzinę o pomoc. W Chinach rozpoczęła się gorąca dyskusja o prawach ciężarnych i możliwości wykonywania cesarek. A jak sytuacja wygląda w innych krajach, w tym w Polsce?

Ma Rongrong, o której piszą dziś media na świecie, miała tylko 26 lat. Zgłosiła się do szpitala Yulin na tydzień przed porodem. Jak podają dziennikarze "Asia One", razem z mężem zakładała, że będzie chciała urodzić siłami natury. Ale jej organizm nie wytrzymał.

Kobieta dowiedziała się od lekarzy, że dziecko ułożyło się w ten sposób, że naturalny poród może być niebezpieczny dla jej zdrowia. Wtedy lekarze mieli jej zalecić cesarskie cięcie. Według chińskiego prawa zgodę na cesarkę wyraża nie kobieta, ale jej rodzina.

Rodzina miała nie pozwolić na wykonanie procedury. 26-latka cierpiała z bólu, co zarejestrowały kamery na szpitalnym korytarzu. Nagranie opublikowane w sieci przez lokalne media pokazuje, jak kobieta błaga rodzinę o pomoc. Ma klęczy na podłodze, a po chwili zostaje zabrana na salę przez pracowników szpitala.

Niedługo później kobieta popełniła samobójstwo, skacząc z 20. piętra.

Dziś szpital i rodzina wzajemnie obwiniają się za śmierć 26-latki. Zdaniem rodziny Ma, to lekarze nie chcieli zgodzić się na wykonanie cesarskiego cięcia, lekarze jednocześnie przyznają, że to właśnie bliscy zabronili pomóc kobiecie. W oświadczeniu pracownicy podkreślają: "Kobieta opuszczała pokój wiele razy ze względu na ból i prosiła o wykonanie cesarskiego cięcia, jednak taka rekomendacja została odrzucona przez rodzinę".

Mąż zmarłej twierdzi z kolei: "Cierpiała, a ja nie mogłem jej już dłużej podtrzymywać. Powiedziała, że potrzebuje cesarki". Opowiada, że poprosił lekarzy o znalezienie odpowiedniego specjalisty. Wykonywał kolejne telefony, gdy jego żona opuściła pokój kolejny raz. – Znałem charakter swojej żony i nie pomyślałbym nigdy, że tak dramatycznie zareaguje na to, co się działo – powiedział w rozmowie z "Beijing Youth Daily".

Gdzie w tym wszystkim głos kobiety?

Historia 26-latki odbija się teraz głośnym echem w mediach i na portalach społecznościowych. Od środy temat stał się numerem jeden na Weibo, chińskim odpowiedniku Facebooka – na historię Ma zareagowało już ponad 56 milionów osób.

Choć tego, kto jest winny śmierci kobiety, jeszcze nie wskazano, zdaniem internautów to kolejny przypadek, gdy o zdrowiu i życiu ciężarnej decydują wszyscy, tylko nie ona sama. Rozpoczęła się gorąca dyskusja na temat tego, jak traktowane są kobiety w ciąży, jakie mają rzeczywiście prawa i dlaczego wciąż jest tyle kontrowersji dotyczących wykonywania cesarek.

- Ciężarna kobieta wie najlepiej, co jest dla niej dobre. Czy jej zgoda nie jest wystarczająca? – pyta jedna z internautek.

- O rodzinie tej kobiety powinno się mówić jako mordercach – komentuje w ostrych słowach inna osoba.

Nie brakuje też historii kobiet, którym w szpitalu podczas porodu odmówiono znieczulenia. Ciężarne dostają je w 5 proc. przypadków. Zdaniem Song Xingronga, kierownika anestezjologii w Guangzhou Women and Children’s Medical Center, szpitale nie oferują znieczulenia, bo nie pokrywają tego programy ubezpieczeniowe. – Wielu obywateli nie słyszało nawet o bezbolesnych porodach, bo nie są one wystarczająco promowane. Tylko 20 proc. pacjentek, które zgłasza się do naszego szpitala, zdaje sobie sprawę z możliwości skorzystania ze znieczulenia – mówi Song w rozmowie z "Asia One". Podkreśla, że w Stanach Zjednoczonych 85 proc. porodów przebiega bezboleśnie, w Pekinie – zaledwie 30 proc.

Na pohybel cesarkom

Jeszcze kilkanaście lat temu cesarki były w Chinach popularniejsze niż naturalne porody. Uważano, że to bardziej zaawansowany i pozbawiony bólu sposób sprowadzenia dziecka na świat. Rodziny optowały za cesarkami, bo dziecko mogło w ten sposób urodzić się konkretnego, szczęśliwego dnia według astrologicznego kalendarza. Wiele osób uważało, że dzięki procedurze rodzą się perfekcyjnie uformowane dzieci.

Polityka jednego dziecka (tzw. one-child policy), która obowiązywała do 2015 roku w całych Chinach, zmieniła to nastawienie do porodów. Rządzący i media aktywnie zachęcają dziś kobiety, by decydowały się na drugie dziecko, ale jednocześnie podkreślają, by dwa razy zastanowić się przed podjęciem decyzji o cesarce. – Kobiety muszą zdawać sobie sprawę, że jeśli będą miały cesarskie cięcie, odbije się to na kolejnej ciąży negatywnie – mówił w rozmowie z "Financial Times" w 2016 roku Mao Qun’an z Narodowej Komisji Zdrowia i Planowania Rodziny.

Wydaje się jednak, że Chiny z przeprowadzaniem cesarskich cięć problemów nie mają – przynajmniej jeśli chodzi o duże miasta, większe prowincje. Według ostatniego raportu WHO blisko 46 proc. dzieci przychodzi na świat właśnie dzięki cesarkom. Organizacja JAMA podaje z kolei, że 35 proc. porodów kończy się cesarskim cięciem. Zabiegów wykonuje się stopniowo coraz więcej, mimo zniechęcającego do tego rządu. Sprawa wygląda jednak zupełnie inaczej w niewielkich miastach, na oddalonych od centrum prowincjach. WHO podaje jako przykład Tybet. Tam cesarki zdarzają się wyjątkowo rzadko, a kobiety umierają w trakcie porodu.

W Chinach cały czas sytuacja ciężarnych się zmienia. Dziś 99 proc. kobiet rodzi w szpitalach, a przecież jeszcze 30 lat temu tylko połowa Chinek miała taką możliwość. Rodziły na szpitalnych korytarzach, nie w salach, nie było przy nich ani męża, ani rodziny, brakowało personelu, który mógłby się nimi odpowiednio zająć, a co dopiero mówić tu o znieczuleniu.

Cesarka po polsku

Według ostatnich dostępnych danych najwięcej cesarek przeprowadza się m.in. w Indiach, Chinach, Niemczech, Włoszech i w Turcji. W tym ostatnim kraju wskaźniki były na tyle niepokojące, że rząd Recepa Tayyipa Erdogana w 2012 roku potępił procedurę. Od lipca 2012 roku Turcja stała się pierwszym krajem, który karał za przeprowadzanie cesarskich cięć, a problemy miały nie tylko rodziny, ale i lekarze.

Przepisy jedno, rzeczywistość drugie. Rok później opublikowano raport dotyczący wykonywania tej procedury w krajach OECD i Turcja zajęła w nim pierwsze miejsce (na 100 porodów 50 to cesarki). Z tego samego raportu wyczytać można, że Polska wśród krajów OECD uplasowała się na 5. miejscu.

Prawie połowa wszystkich porodów w Polsce odbywa się przez cesarskie cięcie. Najwięcej w szpitalach, które nie stosują do naturalnego porodu znieczulenia. Na Podkarpaciu, gdzie zaledwie co trzecia rodząca dostaje tzw. znieczulenie, odsetek cięć cesarskich sięgnął już 50 proc. Podobnie jest w woj. zachodniopomorskim. Średnia krajowa jest nieco wyższa: znieczulenie dostaje co druga rodząca.

Dramatycznych historii nie brakuje i w naszym kraju. W marcu tego roku do mediów trafiła historia Agnieszki, która przeżyła traumatyczne chwile podczas porodu w świebodzińskim szpitalu. Po 10 godzinach porodu opadła z sił i prosiła o cesarskie cięcie. Lekarz jednak uznał, że nie ma takiej konieczności i kazał jej rodzić dalej o własnych siłach. Kobiecie w końcu się udało, ale dziecko chwilę później zmarło.

Rodzina miała pretensje do lekarza i zarzucała mu, że gdyby wysłuchał próśb wyczerpanej kobiety, to dziecko mogłoby przeżyć. - Prosiliśmy o to trzykrotnie. Żona rodziła 14 godzin. Po dziesięciu nie miała już siły. Mimo próśb lekarz uważał, że nie ma wskazań, by wykonać cesarkę - twierdził mąż pacjentki.

W trakcie ciąży nic nie wskazywało na to, że dziecko może mieć jakiekolwiek problemy zdrowotne.

Wszystkie badania wychodziły prawidłowo. Gdy rodzice zauważyli, że dziecko nie żyje, od razu wezwali policję do szpitala. Chwilę później pojawili się również przedstawiciele prokuratury. Władze szpitala w oficjalnym oświadczeniu pisały, że jest im przykro z powodu całej sytuacji: "Bardzo nam przykro z powodu tego tragicznego zdarzenia. Z całego serca współczujemy rodzinie. Zarząd szpitala rozmawiał z rodziną i jesteśmy w kontakcie z państwem".

Fundacja Rodzić po Ludzku, która zebrała kilka miesięcy temu informacje z ponad 360 szpitali w Polsce, ostrzega: "jeśli minister zdrowia zlikwiduje standardy opieki okołoporodowej, będzie jeszcze gorzej".

- Szpitale nie przestrzegają wielu zaleceń zapisanych w standardach (...) Zwyciężają wygoda i rutyna personelu oraz obawy lekarzy przed pozwem za odmowę wykonania cięcia. A kobiety boją się bólu, chcą mieć poród szybko za sobą – uważa dr Barbara Baranowska z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

- Cesarskie cięcie nie jest zabiegiem medycyny estetycznej, tylko ciężką operacją – ostrzegał z kolei dr hab. Wojciech Rokita, wiceprzewodniczący Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego.

Kobiety jednak coraz częściej decydują się na operację, głównie z obawy przed cierpieniem i bólem w czasie porodu. To główny powód, dla którego matki wywierają presję na lekarzy, aby rodzić przez cesarkę. "Brak dostępu do znieczulenia zewnątrzoponowego z jednej strony i mała aktywność personelu w proponowaniu rodzącym niefarmakologicznych metod łagodzenia bólu (choć jest ich duży wachlarz i stosowanie ich nic nie kosztuje) powoduje, że kobiety w Polsce boją się porodu. Stąd wiele z nich chce zagwarantować sobie poród przez cesarskie cięcie, w czym zresztą często znajdują wsparcie u swoich lekarzy" - pisze Fundacja Rodzić po ludzku w swoim ostatnim raporcie.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (601)
Zobacz także