Świeżo upieczony tata o absurdach polskich porodówek. „Biały personel traktuje sale jak domową toaletę”
Porodówki – jednym kojarzą się z cudownym miejscem narodzin, dla innych to przedsionek małego piekła. Choć tyle mówi się o standardach opieki okołoporodowej, to nie wszyscy czują jakiekolwiek zmiany. Szczególnie panowie. Ten facebookowy wpis młodego ojca wywołał gorącą dyskusję nad tym, jak traktuje się rodziców na porodówkach. Ma rację?
"Wychodzę z założenia, że dzietność i wszystko, co jest z nią związane oraz zaangażowanie ojców w opiekę nad potomstwem, to ważne kwestie społeczne. Parę rzeczy, jakich doświadczyłem, budzi głęboki dysonans poznawczy, żeby nie powiedzieć oburzenie: jak to możliwe, że w punkcie rejestracji rodzących, często młodych kobiet w pierwszej ciąży, często po uprzednich poronieniach i/lub innych komplikacjach ze szpitalnego telewizora dowiedzieć się można, jak to rodzice małego chłopca walczyli o jego zdrowie, kiedy dostał złośliwego raka? Rozumiem, że dzieci też zapadają na śmiertelne choroby, ale czy jest to temat do poruszenia na porodówce? Czy może tylko mnie jawi się to, jeśli nie barbarzyństwem, to bezdenną głupotą pracujących tam ludzi?" – zaczyna swój wpis na Facebooku Matt Richardsson, który tydzień temu został tatą.
Punktuje dalej: „Jak to jest, że biały personel traktuje sale poporodowe jak co najmniej własną domową toaletę i pomimo obecności obolałych i zmęczonych porodem matek, nie umie zapewnić im minimum prywatności i szacunku, pukając do drzwi przed wejściem? Zwłaszcza że zdrowotnym zaleceniem dla zadbania o ranę krocza jest wietrzenie go? Nie kwestionuję potrzeby diagnostyki tylko sposób postępowania.
Dlaczego młode dziewczyny biorące udział w praktykach lekarskich i pielęgniarskich nie umieją wyobrazić sobie siebie na miejscu matek i wykazać się elementarną empatią?
Dlaczego biały personel pozwala sobie na uwagi typu: męża można już odesłać do domu?! Odesłać można niezamówioną przesyłkę albo za duże buty. Nie faceta, który ze wszystkich sił próbuje pomóc swej partnerce, często wyręczając biały personel w toalecie nowej mamy. Spędziłem łącznie w szpitalu 16 godzin. Nie dałem się odesłać pomimo 2 prób. Niestety inni mężczyźni nie byli tak nieustępliwi. Nie mam do nich pretensji. Poniekąd nawet ich rozumiem. Nie rozumiem jednak zachowania kobiet. Nie pojmuję go po prostu.
Korytarze pełne są plakatów i instrukcji dla młodej mamy. Jak rodzić, jak karmić, jak pielęgnować. Wszystko adresowane do kobiet. Nie ma nic dla mężczyzn. Zero. Nic kompletnie. Niby zauważono już wspaniały wpływ na tworzenie się więzi poprzez natychmiastowy kontakt ojca z dzieckiem po porodzie, ale chyba w głowach kobiet ten wpływ ma trwać pierwszą godzinę. Potem to już wyłączny dylemat matki. Naprawdę?”.
Wpis stał się punktem wyjścia do rozmowy o tym, jak rzeczywiście wygląda rzeczywistość polskich porodówek. Bo wiele mówi się o standardach, ale to historie kobiet najlepiej potwierdzają, jak wyglądają zapisy w praktyce. A nie zawsze jest kolorowo.
- Rodziłam rok temu. To jest doświadczenie obdzierające z godności i intymności. Jesteś kawałkiem mięsa i niestety trzeba się na jakąś emigrację wewnętrzną udać, żeby to znieść. Nie było to piękne doświadczenie. Co do marginalizowania ojców to się zgodzę, jeszcze mamy dużo do poprawki w tej kwestii – komentuje słowa Richardssona Magdalena.
- Różne akcje „Rodzić po ludzku” w niedostatecznym stopniu kładły nacisk na prawa ojców, a i udział panów w tychże był niewystarczający. Ty jesteś zdumiony, a wielu innych panów uważa taką sytuację za normalną albo mają to gdzieś – wskazuje inna internautka.
Jak to jest z mężczyznami na porodówkach? Na internetowych forach nie brakuje wstrząsających, męskich relacji z oddziałów. „Byłem przy narodzinach dwójki moich dzieci. Dosyć obrzydliwe widowisko. Może się odechcieć wszystkiego. Nie polecam. Tylko finał jest fajny” - twierdzi Alek. Krzysztof opisuje historię kuzyna, którego żona i teściowa zmusiły do uczestnictwa w porodzie rodzinnym. Mężczyzna doznał takiego szoku, że nie potrafił później zbliżyć się do małżonki, co skończyło się rozwodem. „Nie jest to cudowne przeżycie, ale ciężkie i wzruszające. Trochę mnie przeraziła ilość krwi i zimne podejście personelu. Nie wymiotowałem, nie zemdlałem, mogę powtórzyć...” - przekonuje Mirek, a Dawid dodaje: „Jest strach i obawy, ale jak już wyjdzie główka, stajesz się najszczęśliwszym facetem na świecie”.
Dla naszych ojców i dziadków poród był zdarzeniem dosyć abstrakcyjnym. Kobietę zamykano na porodówce, a oni musieli grzecznie czekać na „rozstrzygnięcie”. Nikomu nie śniło się wówczas asystowanie mężczyzny przy narodzinach dziecka. Dzisiaj się to zmienia, choć powoli. Ze statystyk wynika, że w czasie dwóch na trzy porody kobiecie towarzyszy jej partner. Zwykle podkreśla się pozytywne aspekty wspólnego przeżywania tej chwili. Obecność ukochanego mężczyzny zmniejsza stres i lęk kobiety, dzięki czemu poród staje się łatwiejszy. Automatycznie maleje konieczność stosowania środków przeciwbólowych. Rodzinny poród zbliża także partnerów emocjonalnie i na długo cementuje związek. Kobiety, zapamiętajcie, lepszy mąż na sali niż garść tabletek. Panom możemy życzyć tylko takiej nieustępliwości, jaką wykazał się Richardsson.