Blisko ludziNauczyciele odpytują na potęgę. Boją się klasówek online?

Nauczyciele odpytują na potęgę. Boją się klasówek online?

- To, co się dzieje, to jest paranoja. Julka ma tyle zadane, że to jest jakiś koszmar. Ostatnio z matematyki miała 45 zadań! - mówi mama 12-latki w rozmowie z WP Kobieta. Nauczyciele odpowiadają na zarzuty przytłoczonych rodziców.

Nauczyciele przyspieszają z nauką. Dzieci są przemęczone
Nauczyciele przyspieszają z nauką. Dzieci są przemęczone
Źródło zdjęć: © 123RF
Agnieszka Mazur-Puchała

28.09.2020 12:44

Mija miesiąc od rozpoczęcia roku szkolnego. Dzieci wróciły do szkoły po miesiącach lockdownu i zdalnego nauczania. Szkolna rzeczywistość zdecydowanie odbiega jednak od normy – rodzice nie mają wstępu do placówki, w częściach wspólnych obowiązują maseczki, konieczna jest też regularna dezynfekcja rąk. Obostrzeń, w zależności od dyrektora szkoły, bywa znacznie więcej.

Dla wielu rodziców i ich dzieci problem jest jeszcze jeden – nauczyciele. A właściwie tempo, które zdecydowali się narzucić w tym nowym roku szkolnym. Klasówki, kartkówki, pytanie na ocenę to chleb powszedni. Do tego dochodzi pęd z materiałem, przez który dzieci cały czas wolny po szkole spędzają nad lekcjami. To nadrabianie straconego czasu czy strach przed kolejnym lockdownem? Zdania są podzielone.

"To, co się dzieje, to jest paranoja!"

Ewa Kroszczyńska ma dwie córki – Anię i Julkę. Szósta i siódma klasa. U Julki jest naprawdę ciężko.

- To, co się dzieje, to jest paranoja – komentuje w rozmowie z WP Kobieta. – Julka ma tyle zadane, że to jest jakiś koszmar. Ostatnio z matematyki miała 45 zadań! Teraz doszła jej chemia, fizyka i niemiecki. Z fizyki co dwie lekcje są kartkówki. Z chemii mają się nauczyć całego układu okresowego wraz z temperaturami topnienia i wrzenia. I mają na to… tydzień. Ręce opadają.

Ewa jest załamana tym, jak wygląda sytuacja. Julka w ogóle nie ma teraz czasu wolnego. Całe popołudnia spędza w książkach.

- Strasznie ich cisną – mówi Ewa. – Julka przychodzi do domu i płacze, bo nie wyrabia. Dzień w dzień po siedem – osiem lekcji, do tego ogromne ilości prac domowych i przerabianie materiału na klasówki i kartkówki. A gdzie czas na życie?

Ewa jest przerażona tym, co się dzieje.

- Ta nagonka jest straszna i moim zdaniem to ponad siły tak młodego dziecka – przyznaje. - Któryś dzień Julka miała taki: odgrywanie modlitwy na pamięć z religii, kartkówka z fizyki, sprawdzian działowy z biologii. I to wszystko we wrześniu, gdzie dawniej klasówki i odpytywanie zaczynały się zwykle dopiero w okolicach października.

Zarówno Ania, jak i Julka to dziewczynki, które w wyniku reformy szkolnictwa poszły do szkoły w wieku lat sześciu. Mają więc, odpowiednio, 11 i 12 lat. W klasie Ani też tempo jest zabójcze.

- Kiedyś miała zapowiedziany sprawdzian z historii, a kiedy przyszła do szkoły, okazało się, że byli jeszcze pytani z angielskiego i mieli kartkówkę z polskiego. Z gramatyki – mówi Ewa.

Dzieci boją się wrócić do szkoły

Ania i Julka są chore od dwóch tygodni i już boją się powrotu do szkoły. Nie ze względu na COVID, a na tempo pracy.

- Gdyby Julka była dzisiaj w szkole, miałaby dwa sprawdziany. Jutro jest jeszcze klasówka z niemieckiego i odpytywanie z chemii z całego układu okresowego. Nie dziwię jej się, że ma lęk przed powrotem – dodaje Ewa.

Co Ewa może zrobić, by ulżyć swoim dzieciom? O to zapytaliśmy dr Zuzannę Gazdowską, psychologa z Uniwersytetu SWPS.

- W takich sytuacjach polecałabym określenie priorytetów – mówi w rozmowie z WP Kobieta. – Zdecydujmy, na czym skupimy się najpierw, żeby to już mieć wykonane. W przypadku złożonych zadań lub dużej partii materiału warto zastanowić się nad tym, jak ją podzielić na części, by było to łatwiejsze do opanowania. Powinniśmy, tak my, jako rodzice, jak i dzieci zaakceptować, że nie da się wszystkiego zrobić na raz, więc jedną rzecz odpuszczamy kosztem drugiej. Później bierzemy się za kolejny przedmiot, czyli poprawiamy z niego ocenę.

"Każdy nauczyciel myśli, że jego przedmiot jest najważniejszy"

Podobnie szkolną rzeczywistość przedstawia też Karolina, mama Aleksa. Jej syn jest teraz w szóstej klasie szkoły podstawowej.

- To dopiero początek roku, a my już oboje jesteśmy u kresu sił – mówi Karolina w rozmowie z WP Kobieta. – W zeszłym tygodniu Aleks miał dwie klasówki i kartkówkę. Matematyka, polski i język angielski. Do tego oczywiście sterty prac domowych, gruba lektura do przeczytania na już… To mi się w głowie nie mieści.

Aleks ma problemy w nauce. Chodzi na korepetycje z kilku przedmiotów. Ma zdiagnozowaną dysleksję. Pisze wolniej, zdarza się, że mocno odstaje od klasy.

- W poprzednich latach miał z tego tytułu pewną "taryfę ulgową". Teraz mam poczucie, że nikt już nie liczy się z jego ograniczeniami – przyznaje Karolina. – A dla niego odrobienie tych wszystkich prac domowych oznacza, że będzie siedział w książkach nie godzinę, a cztery. Z wielokrotnym poprawianiem błędów ortograficznych, czytaniem poleceń po kilka razy. Staram się mu pomagać i pilnować tego, co robi, ale nie zawsze mogę. Mam jeszcze młodszą córkę, która jest w drugiej klasie. Ona bez mojej pomocy nie zrobi swoich zadań.

Karolinę najbardziej frustruje to, że wszyscy nauczyciele jakby zmówili się na gonienie z materiałem.

- Każdy nauczyciel myśli, że jego przedmiot jest najważniejszy - przyznaje. – Nikt nie odpuszcza. I naprawdę, krew mnie zalewa, kiedy dowiaduję się, że mój syn musi siedzieć nie tylko nad matematyką, ale też uczyć się czegoś na przykład na religię. Kiedy on ma to wszystko robić?

Mama Aleksa ma swoją teorię na temat tego, dlaczego nauczyciele tak mocno dociskają teraz swoich uczniów.

- Moim zdaniem boją się lockdownu i wystawiania ocen za lekcje online – stwierdza. – W ubiegłym roku szkolnym był z tym spory problem, bo klasówki przez internet właściwie nie miały sensu. Wydaje mi się, że teraz próbują nałapać jak najwięcej ocen, żeby zapełnić dziennik. Wtedy będą mieli spokój, jeśli dojdzie do zamknięcia szkół.

Nauczyciele odpowiadają

Czy faktycznie tak jest? Zapytaliśmy o to trzy nauczycielki. Odpowiedzi są różne.

- Tylko proszę o mnie nie pisać z nazwiska – zastrzega w rozmowie z WP Kobieta Krystyna, nauczycielka fizyki w szkole podstawowej. – Niestety, muszę przyznać rację tej mamie. Ja jestem człowiekiem starej daty, zostało mi tylko kilka lat do emerytury i dla mnie lekcje online były zaprzeczeniem tego, jak powinna wyglądać edukacja. A klasówki z fizyki przez internet to już była zwykła farsa.

Teraz Krystyna woli więc zabezpieczyć się przed koniecznością zdalnego rozliczania uczniów z pracy na lekcjach.

- Rozumiem, że dla uczniów i rodziców to jest trudne, ale dla mnie niestety też – przyznaje. – Wszystkim nam jest ciężko i musimy sobie jakoś radzić.

Inne podejście do tematu prezentuje Kasia, nauczycielka matematyki w technikum.

- Pracuję w małym mieście, u nas nie ma takiej wielkiej presji COVIDU – mówi w rozmowie z WP Kobieta. – Po pierwszym strachu właściwie wróciliśmy do normalności i raczej nie myślimy o tym, że znów trzeba będzie przejść na nauczanie zdalne. Dziś zrobiłam moim uczniom pierwszą kartkówkę. Bo to już koniec miesiąca, a jeszcze w ogóle nie ma ocen. Jak słucham o tym, co dzieje się w szkołach w dużych miastach, jestem w szoku.

Joanna uczy języka polskiego w podstawówce. Zawsze była wymagająca, nic się w tej kwestii nie zmieniło.

- Moi uczniowie wiedzą, że kładę duży nacisk na naukę – przyznaje w rozmowie z WP Kobieta. – Było tak przed lockdownem, jest tak i teraz. Ja się nie zmieniłam, zmienili się oni. Okres nauki zdalnej strasznie ich rozleniwił. I myślę, że to właśnie stąd wynikają problemy adaptacyjne w nowym roku szkolnym. To nie my, nauczyciele, nagle staliśmy się tyranami. Po prostu wymagamy więcej niż w czasie zamkniętych szkół, kiedy mieliśmy ograniczone narzędzia do weryfikowania postępów w nauce.

Po części z tą teorią zgadza się również dr Zuzanna Gazdowska.

- Z pewnością powrót do stacjonarnego nauczania był czymś, na co dzieci bardzo długo czekały. Jednak nauczanie zdalne sprawiło, że wielu uczniów odzwyczaiło się od szybkiego tempa i nawału obowiązków. Dodajmy wszelkie zajęcia pozalekcyjne i robi się z tego naprawdę napięty grafik – komentuje.

Taka sytuacja jest jednak dla młodzieży trudna i nie wynika z jej lenistwa czy niechęci do nauki.

- Najlepiej z tą sytuacją poradzą sobie z pewnością te dzieci, które cechują się wyższym poziomem odporności psychicznej i umiejętnie regulują kumulujące się napięcie, a także są dobrze zorganizowane – mówi Zuzanna Gazdowska. - Te umiejętności bardzo często przychodzą jednak z wiekiem. W tej sytuacji rekomendowałabym, aby nauczyciele w ramach godzin wychowawczych postawili na psychoedukację uczniów. Warto tłumaczyć dzieciom, z czego może wynikać szybkie tempo pracy w szkole, jak w takich sytuacjach mogą się czuć i że jest to rzecz naturalna. Warto wprowadzać atrakcyjne dla dzieci narzędzia, takie jak planery, kalendarze, a nawet specjalne aplikacje mobilne ułatwiające spisywanie ważnych spraw i obowiązków na kolejne tygodnie. Tego typu rozwiązania mogą odciążyć dziecko, zwiększyć poczucie kontroli i pomagać w formułowaniu konkretnych celów – dodaje.

Psycholog sugeruje też rozładowanie napięcia przy pomocy bardziej niekonwencjonalnych metod.

- Na pewno ogromną wartością dodaną byłoby wprowadzenie i zaprezentowanie dzieciom elementów pracy z oddechem czy technik mindfulness, które w świetny sposób pomagają w lepszym poradzeniu sobie ze stresem i napięciem. Obserwuję pojawienie się w ostatnim czasie na rynku szkoleń online licznych kursów poświęconych technikom wspierania dzieci i młodzieży w środowisku szkolnym, wiele wydawnictw publikuje też bardzo ciekawe poradniki, w których roi się od ćwiczeń i technik, które można przekazać uczniom. Warto o tym pomyśleć, by wszystkim było lepiej w tym trudnym czasie.

Zobacz także
Komentarze (1370)