Nikomu nie daje
Jakiś czas temu przeczytałam w gazecie ciekawy wywiad z Markiem Kondratem, z którego wynikało między innymi, że pomimo iż kilka lat temu zrezygnował z aktorstwa na rzecz biznesu, to wciąż zasypywany jest propozycjami, by grać w teatrze i kinie. Nie wszyscy z Państwa wiedzą, więc wyjaśniam - Marek Kondrat był kiedyś aktorem, a potem stwierdził, że ma dość i zaczął handlować winem.
Jakiś czas temu przeczytałam w gazecie ciekawy wywiad z Markiem Kondratem, z którego wynikało między innymi, że pomimo iż kilka lat temu zrezygnował z aktorstwa na rzecz biznesu, to wciąż zasypywany jest propozycjami, by grać w teatrze i kinie. Nie wszyscy z Państwa wiedzą, więc wyjaśniam - Marek Kondrat był kiedyś aktorem, a potem stwierdził, że ma dość i zaczął handlować winem.
Jaki mechanizm napędza reżyserów, którzy nie potrafią uszanować woli byłego aktora? Jak Pańswo sądzą? Czy uważają, że aktor rezygnujący z pracy nie jest szczery, że to rodzaj „mizdrzenia się“, zgrywanie pozy? Reżyserzy uganiający się za rzekomo niedostępnym aktorem, pomimo że wokół mają tysiące zdolnych i dostępnych, zachowują się zatem jak chłopcy pragnący „zaliczyć“ akurat tę dziewczynę, która „nie daje nikomu“.
Nigdy nie pociągali mnie mężczyźni, którzy mnie odtrącali lub traktowali jak powietrze. Nie rozumiem takiego mechanizmu - nie lubiłam i nie lubię nikomu się narzucać, stać pod drzwiami, pchać się oknem. Nie tylko z powodu poczucia dumy, ale bardziej z empatii. Zawracanie komuś głowy nie ma sensu. Poza tym, skoro nie daje nikomu, to może ma kłopoty ze sferą intymną? Albo do ślubu czeka…
Gdybym była reżyserem nie chciałabym na siłę nikogo namawiać, by grał rolę w moim spektaklu. Lub być może handlarz wina czerpie nową radość z odmawiania? Może działa taki mechanizm? Kiedyś aktor brał wszystko i był niedoceniany, a teraz, gdy obwieścił całej Polsce „niusa“, że on już nie gra, zasmakował w odmawianiu?
Pamiętam sprzed lat kolegę, który ożenił się, a był cholernie atrakcyjny i wiele koleżanek ze studiów żałowało, że pewnej pięknej rudej Dorocie udało się go „zaobrączkować“. Spotkałam go rok po ślubie i opowiadał mi z dumą, jaką to przyjemność sprawia mu „odmawianie“ podrywającym go paniom oraz rezygnowanie z propozycji. Kiedyś cieszyło go słuchanie i branie, a teraz pławi się w odmawianiu (dziś niestety jest rozwiedziony…).
Kluczem wydawałaby się konsekwencja. Jeśli aktor raz na zawsze rezygnuje, to nie zostawia nikomu furtki. Lecz postawa, że najpierw ogłasza iż nie gra, a potem robi wyjątki co jakiś czas - taka postawa tylko biednych reżyserów „nakręca“.
Traci na tym najbardziej widz. Bo reżyserzy zamiast pracować nad dziełem, marnują czas na to, by sobie coś udowodnić - że akurat im się uda i oto w ich spektaklu zagrał niedostępny dla innych sprzedawca win. Wtedy gwarantowane będzie zainteresowanie mediów i marketingowy sukces.
To takie prowincjonalne. Mechanizm prosto z powieści Balzaca. Ambitny prowincjusz gotowy jest błagać gwiazdę na kolanach, by tylko pozyskać serca salonów. Czy nie szkoda kolan? Wokół tyle fenomenalnych aktorów, a tak mało profesjonalnych handlarzy wina? Tylko czy Marek Kondrat jest równie dobrym enologiem jak był aktorem?
agp/(kg)