Niszczycielskie ambicje rodziców
Rozwijanie pasji i talentów u dzieci to marzenie wszystkich rodziców. Cieszą się, gdy maluch uprawia z sukcesem sport, gra na instrumencie lub rozwija zdolności artystyczne. Jednak zdarza się, że ambicje rodziców wobec dzieci przybierają niebezpieczne rozmiary, a przerost oczekiwań może doprowadzić nawet do tragedii.
12.05.2019 | aktual.: 12.05.2019 21:19
Ania na pianinie zaczęła grać już w przedszkolu. Jej mama, Teresa, od zawsze powtarzała, że dziewczynka ma znakomity słuch i wielki talent muzyczny. Sama Teresa nie skończyła szkoły muzycznej, choć było to jej wielkim marzeniem. Postanowiła, że Ania je zrealizuje.
Najpierw dziewczynka pobierała lekcje trzy razy w tygodniu u prywatnej nauczycielki w domu, jednak jej mama uznała, że to za mało, by rozwinąć talent i osiągnąć sukces. Dodatkowo do dziewczynki zaczęła przychodzić druga nauczycielka na dwie dodatkowe lekcje. Gdy Ania miała sześć lat mama zapisała ją do prywatnej szkoły muzycznej i zachęcała do dwóch godzin dziennie ćwiczeń w domu.
- Ania rzeczywiście na początku angażowała się w grę bardzo chętnie - opowiada Tomek, jej kolega z klasy, teraz dorosły już mężczyzna. - Na dodatek odnosiła sukcesy - wygrywała każdy dziecięcy konkurs pianistyczny, w którym brała udział. Ale z czasem mówiła, że nienawidzi instrumentu, bo mama zmusza ją do wielogodzinnych ćwiczeń. Dziewczynka próbowała się buntować, ale bezskutecznie.
Im była starsza, tym większe wymagania stawiała jej matka. Ania wielokrotnie powtarzała matce, że nie chce już grać, że nienawidzi pianina, że jest zmęczona, u kresu sił, że nie ma czasu dla siebie. Matka miała ignorować jej prośby. - Wtedy Ania przestała jeść - opowiada kolega Ani, Tomek. - To był jej wyraz buntu wobec matki i jej oczekiwań. Nie umiała zbuntować się na tyle, by przestać grać, więc wybrała inną formę sprzeciwu.
Po roku dziewczynka przy wzroście 162 cm wzrostu ważyła 39 kg. Przez długi czas jej mama nie zauważała, że córka chudnie w zastraszającym tempie. Gdy wychowawczyni wezwała do szkoły rodziców Ani, dziewczynka była w stanie skrajnego wycieńczenia. Psycholog stwierdził, że dziewczynka jest wycieńczona z powodu niejedzenia i gry na fortepianie przez 7-8 godzin dziennie. Zalecił rodzicom, by pozwolili Ani zrezygnować z grania. Bezskutecznie.
Mama zgodziła się jednak, by dziewczynka zredukowała liczbę godzin spędzonych przy klawiaturze o połowę. - Wtedy Ania zachorowała na zapalenie płuc - opowiada Tomek. - Mimo hospitalizacji, podawania wielu antybiotyków, Ania dostała zakażenia krwi i zmarła. Dwa tygodnie po swoich 14. urodzinach.
Raczkowanie o świcie
Marcin musiał wstawać o 6 rano. Zaczynał od raczkowania, choć miał już 10 lat. Jego mama, Iwona, kazała mu codziennie chodzić na czworaka po domu co najmniej pół godziny, bo wyczytała, że jeśli dziecko w okresie niemowlęcym nie raczkowało, a Marcin tego nie robił, to nie wytworzyła mu się w mózgu wystarczająca liczba połączeń nerwowych. Autor artykułu przekonywał, że można to nadrobić, ale dziecko musi raczkować, mimo że z okresu niemowlęcego dawno już wyrosło.
Po ćwiczeniach fizycznych Marcin miał dodatkową lekcję matematyki, która prowadziła jego mama - tłumaczka książek dla informatyków i matematyczka z wykształcenia, bo uważała, że piątka to za słaba ocena, chciała, żeby Marcin miał szóstkę. Po szkole chłopiec pędził na dodatkowe zajęcia z angielskiego i francuskiego, trzy razy w tygodniu miał szermierkę, trzy razy lekcje gry na flecie poprzecznym plus codzienne ćwiczenia w domu, w weekend budowanie robotów z lego i basen.
Zobacz także
- Marcin i mój syn Kuba przyjaźnili się niemal od narodzin - opowiada Agnieszka, mama Kuby i jednocześnie przyjaciółka Iwony, mamy Marcina. - Chodzili razem do mini żłobka, przedszkola, a teraz szkoły. Marcin od dawna się skarżył Kubie, że nie ma na nic czasu, że jest niewyspany, że nie ma okazji się pobawić, bo jak mam jakąś wolną chwilę, to mama każe mu kolorować wycinanki, malować serię żołnierzyków lub robić na szydełku, bo to podobno rozwija mózg. Próbowałam wytłumaczyć Iwonie, że jej syn jest przeciążony zbyt duża liczbą zajęć, ale ona mówiła, że wie, co robi, że zna swoje dziecko i że Marcin „uwielbia” to, co robi.
Jednak dość szybko moja przyjaciółka musiała zweryfikować swoje przeświadczenie na temat tego, co Marcin uwielbia, a czego nie.
Chłopiec zaczął chorować. Nieustająco lądował z mamą u lekarza z anginą, zapaleniem ucha, zapaleniem oskrzeli, grypą… Lekarz po kilku miesiącach notorycznie nawracających schorzeń zlecił w końcu badania w kierunku wirusa HIV, bo nie mógł dojść do tego, dlaczego 11-latek ma tak obniżoną odporność. Gdy okazało się, że Marcin nie jest nosicielem wirusa HIV, skonsultował się z innym pediatrą, który wpadł na pomysł, że obniżona odporność jest reakcja na nadmierne przeciążenie obowiązkami. - Po rozmowie z dwoma lekarzami Iwona postanowiła odpuścić synowi te zajęcia, których nie lubi. Zrezygnował ze wszystkich - opowiada Agnieszka. - Zapisał się za to na karate, które uwielbia i w którym odnosi sukcesy.
„Ty kretynie, jak podajesz?!”
11-letni Michał i 9-letni Bartek to bracia, pasjonaci piłki nożnej. Rodzice zapisali chłopców do działającego na osiedlu klubu - trafili ze względu na różnicę wieku do różnych grup. - Zdziwiło mnie, że rodzice mają zakaz przebywania w okolicach boisk w czasie treningu - opowiada Marta, mama chłopców. - Dość szybko zrozumiałam, dlaczego tak się dzieje. Wybraliśmy się na pierwszy mecz naszego Michała i nie mogłam wyjść z szoku, gdy zobaczyłam, jak zachowują się rodzice małych piłkarzy.
- Zarówno ojcowie, jak i matki chłopców notorycznie wrzeszczą na swoje dzieci, wyzywają je od debili, nieudaczników, gnojków - wspomina Piotr, mąż Marty i ojciec chłopców. - Jedna mama ciągle krzyczała do swojego syna: „Ty kretynie, jak podajesz?!”.
Wyzywanie, i to przy użyciu najgorszych słów, sędziego także było na porządku dziennym. Kiedyś ojciec jednego z chłopców wyzywał trenera, ponieważ ten dokonał zmiany, na której skutek jego syn musiał zejść z boiska.
Marta i Piotr zdecydowali się poszukać innego klubu, gdy jeden z ojców zbił swojego syna za niestrzelenie bramki tak, że chłopiec miał ślady uderzeń na nogach, plecach i pupie.
Destrukcja zamiast rozwoju
- Zmuszanie dziecka do zajęć, które go nie interesują, często przynosi znacznie więcej szkody niż pożytku - twierdzi Magdalena Turowska, psycholog dziecięcy. - Przede wszystkim dlatego, że maluch marnuje czas na coś, czego nie chce zamiast robić rzeczy, które go ciekawią. Jeśli zajęcia pochłaniają na dodatek dużo czasu i energii, a tak się dzieje np. w przypadku dzieci grających na jakimś instrumencie, u dzieci może pojawić się depresja lub uleganie destrukcyjnym zachowaniom.
W ten sposób młody człowiek broni się przed gwałtem, którego dokonują na nim rodzice, którzy często nie rozumieją, że zmuszają dziecko, by realizowało ich niespełnione ambicje. Dodatkowo zmuszanie dziecka do robienia rzeczy, których nie lubi powoduje, że często ma ono poczucie niemocy i bezsilności, niemożności realizowania swoich realnych pragnień, czuje się nieważne dla rodzica, który przedkłada szermierkę czy grę na fortepianie ponad potrzeby dziecka.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl