Blisko ludziObcy facet na porodówce jest intruzem. Nie tylko kiedy ma na sobie sutannę

Obcy facet na porodówce jest intruzem. Nie tylko kiedy ma na sobie sutannę

Obcy facet na porodówce jest intruzem. Nie tylko kiedy ma na sobie sutannę
Źródło zdjęć: © PAP/EPA
23.02.2018 12:29, aktualizacja: 08.06.2018 14:50

Na sale poporodowe przychodzą nie tylko zatroskani tatusiowie i lekarze. W posłudze pojawiają się też księża, co niektórych zaskakuje, a innych oburza. Sprawdziłyśmy, na jakich zasadach odbywa się duszpasterska wizyta u świeżo upieczonych mam.

Kilka dni temu dziennikarz Tomasz Michniewicz w poście na Facebooku podzielił się obserwacją i refleksją na temat tego, jak wygląda posługa kapłańska na oddziałach położniczych i ginekologicznych. Według jego relacji, "ksiądz wchodzi nieproszony do sal poporodowych oraz pokojów na patologii ciąży z ofertą wsparcia i komunii". W rozmowie z redakcją WP Kobieta dodał, że miał okazję widzieć, jak duchowni wchodzą bez uprzedzenia pańskim krokiem, stają na środku i zaczynają mówić.

W sieci zawrzało. Odezwało się mnóstwo kobiet, które doświadczyły przykrości z powodu podobnych sytuacji. Nie sposób podważać ich oburzenia i racji – pacjenci mają święte prawo do intymności podczas pobytu w szpitalach. Prawo to reguluje chociażby karta praw pacjenta. Jednak ten sam dokument zawiera również zapis o prawie do opieki duszpasterskiej, a "obcy mężczyzna", który "wchodzi bez pytania do pokoju obcej kobiety w najbardziej intymnym okresie jej życia" (cytat z postu Michniewicza) to nie zawsze ksiądz.

Czy oba zapisy da się pogodzić? Sprawdziliśmy, jak sobie z tym radzą warszawskie szpitale. Szczęśliwie okazuje się, że odważne stwierdzenia z artykułów opublikowanych w konkurencyjnych portalach, że "do sal, w których przebywają kobiety po porodach, może wejść dowolna osoba" oraz że księża mogą podglądać półnagie kobiety nie są jedyną wykładnią rzeczywistości. Wiem o tym, ponieważ gdy urodziłam, do sali poporodowej nie mógł wejść nikt. Nawet ojciec dziecka. Księdza nie widziałam nigdy. Ani w fartuchu, ani bez.

Obcy faceci na salach poporodowych

- Jest ksiądz Marian, on się tu kręci, ale na jakiej dokładnie zasadzie odbywa się jego posługa, to nie mam pojęcia – mówi Krzysztof Jarząbek, kierownik działu organizacyjno-prawnego szpitala bielańskiego. Na pytanie, czy nie słyszał, by ksiądz bez pardonu wchodził na oddział ginekologiczny czy położniczy, zareagował szczerym rozbawieniem.

- W czasie mojej bytności na oddziałach pacjentki mają do mnie dostęp przez cały czas – mówi kapelan szpitala bielańskiego, ojciec Marian Kujaczyński. Robi obchód. Puka, zagląda, pyta, czy któraś z pacjentek ma potrzebę rozmowy. – W ten sposób poznaję pacjentów, nawiązuję z nimi kontakt. Kapelan szpitala to nie tylko posługa religijna, ale też duchowa. Duchowość to szersze pojęcie, to też zwykłe wsparcie – tłumaczy ojciec Marian i dodaje, że zdaje sobie sprawę z niezręczności niektórych sytuacji. Jego zdaniem wsuwanie głowy między framugę a drzwi po wcześniejszym zapukaniu do sali nie jest natarczywą formą obchodu, o który Michniewicz oskarża w swym poście księży.

Wiele wskazuje jednak na to, że na fali ważnego głosu dziennikarza, oburzamy się na fakt, że kobiety w intymnych okolicznościach mogą oglądać duchowni, zapominając lub ignorując, że w wielu szpitalach takie samo prawo mają studenci medycyny czy ekipy remontowe.

Marta, 30-latka, która dwa lata temu rodziła w jednym z warszawskich szpitali: – Ksiądz był i znikał. Nawet jeśli nie zapukał, no to umówmy się, na porodówce bywa ciężko, ale nie chodzi się nago non stop i nie cierpi się bardziej niż na innych oddziałach. A studenci, w ramach zdobywania praktyki razem z lekarzem zaglądali mi w krocze. Młodzi, niedoświadczeni, niedojrzali, których takie sytuacje albo żenowały, albo doprowadzały do nerwowego chichotania. Rozumiem, że każdy ma tam swoją rolę, ale jeśli pytasz, czyją obecność uważam za mniej stosowną, odpowiedź jest jedna.

Nieprzyjemnie doświadczenia z obcymi mężczyznami na oddziałach położniczych i ginekologicznych, a także salach porodowych mają też czytelniczki, które zareagowały na popularny post Tomasza Michniewicza. W komentarzach znaleźć można dziesiątki historii, w których to nie ksiądz uprzykrzał życie pacjentkom i wpędzał je w zakłopotanie, lecz np. pan wymieniający na sali świetlówki, czy ekipa naprawiająca grzejnik. Bo ten pierwszy pojawiał się na chwilę, a ci drudzy przesiadywali w towarzystwie karmiących, cierpiących i krwawiących pacjentek godzinami.

Oczywiście, traktowanie księdza w kategorii mniejszego zła, nie jest rozwiązaniem problemu. Jak zauważa w rozmowie z redakcją WP Kobieta dziennikarz Tomasz Michniewicz, samo otwarcie drzwi do sali porodowej, poporodowej, czy na oddziale ginekologicznym często stwarza wiele problemów. Kobiety podczas pobytu w szpitalu spotykają wiele ludzi, co chwilę. A to położna, a to salowa, a to chirurg, pediatra, ginekolog, albo… fotograf. To nie żart – z komentarzy czytelniczek wynika, że w szpitalach czasem łatwiej spotkać fotografa, który oferuje pamiątkową sesję tuż po narodzinach niż pielęgniarkę. Kolejna osoba otwierająca drzwi, która "czegoś chce" może męczyć.

Tyle że ksiądz może też pomóc. W lawinie komentarzy oburzonych obecnością księdza pacjentek można odnaleźć też głosy kobiet, które myślą inaczej. "W szpitalu, w którym rodziłam kaplica była akurat na tym samym piętrze. Gdyby nie zachęta kapelana, by przyjść z dzidziusiem na mszę, nawet gdyby płakał (powiedział mi wtedy, że on w taki sposób się modli) pewnie bym się nie odważyła. To była piękna msza, bo mimo że skromna, to uczestniczył w niej mój syn, mając zaledwie kilka dni" – pisze jedna z internautek.

Zdaniem Michniewicza, optymalnym rozwiązaniem kapłańskiej posługi w szpitalach jest wywieszenie na oddziale informacji, że ksiądz jest i w każdej chwili można do niego zadzwonić. Racja, wówczas każdy ma szansę skorzystać z pomocy, a nikt nikomu nie robi dodatkowych problemów. Jednak, jak widać, stała obecność kapelana i spontaniczny kontakt z nim może też wiele zmienić. Na lepsze.

Aby na oddziałach zapanowało równouprawnienie, nie tylko ksiądz powinien być wsparciem. Według relacji Tomasza Michniewicza, większość kobiet nie korzysta z pomocy duchownego. Pewnie jest tak m.in. dlatego, że kobiety niewierzące nie widzą powodu, by o swoich aktualnych rozterkach emocjonalnych rozmawiać z kapelanem. Przydałby się psycholog. I bezapelacyjnie poradnia laktacyjna. Dobra wiadomość jest taka, że w wielu największych warszawskich szpitalach można liczyć na każdą z tych form pomocy. Tyle tylko, że laktatorki i psychologowie nie chodzą po salach i nie napraszają się ze swymi usługami. W tej sytuacji pytanie czy to źle, czy dobrze...

Ksiądz na etat

W największych warszawskich szpitalach księża pozatrudniani są na umowę o pracę lub umowę zlecenie. W Szpitalu Specjalistycznym im. Św. Rodziny ksiądz zatrudniony jest na pół etatu. W Szpitalu Wolskim na cały. Ogólnie rzecz ujmując – praktyka zatrudniania księży jest w szpitalach powszechna, a w wielu placówkach w związku z formą współpracy, ksiądz traktowany jest jak personel. Nie medyczny, ale personel. Dlatego śmiało można wnioskować, że otrzymują oni, jak to personel, zapłatę za swoją pracę. Niestety w rozmowie z kapelanami i rzecznikami nie udało ustalić się wysokości pensji.

Rozmawiając z placówkami dopytywałam o organizację posługi. Większość szpitali ma jasno określony regulamin – są dyżury w kaplicach, są msze w określonych godzinach, jest opcja wezwania księdza "na żądanie". Większość placówek przyznaje się również do praktykowania oburzających Tomasza Michniewicza i setek kobiet, obchodów. Jednak nie w każdym szpitalu księża korzystają z każdej formy niesienia pomocy. Poza tym są placówki, w których odgórnie ustalone są godziny odwiedzin księdza w salach. Jest tak m.in. w szpitalu Świętej Zofii.

Znajomy redakcji WP Kobieta lekarz, który pracował w dwóch warszawskich placówkach, a jednej z nich był dyrektorem, mówi, że kapelan zawsze jest (teraz już wiemy, że być musi), ale nie spotkał się z obchodami. Np. szpital na Inflanckiej praktykuje formę wzywania księdza przez pacjentki telefonicznie, kiedy zajdzie potrzeba. Potwierdza to Oktawia, która trzy lata temu w tej placówce urodziła córkę. – Przez tych kilka dni księdza widziałam, ale tylko na korytarzu. Nigdy nie wszedł do żadnej z sal, a leżałam i na ginekologicznym, i na położniczym – opowiada.

Wniosek, że księża panoszą się po oddziałach i nikt nie kontroluje tego, w jaki sposób odbywa się posługa, jest zbyt daleko idący. Podobnie jak uogólnienie jakoby ksiądz na oddziale tylko przeszkadzał. Oczywistym jest, że zawsze najgłośniej mówią ci, którzy są oburzeni. I mają do swego oburzenia prawo. Jednak nie należy zapominać, że jest jeszcze szerokie grono osób, którym obecność księdza nie robi różnicy oraz tych, którym on pomaga.

Podobnie ma się sprawa z pochopnym ocenianiem postawy szpitali i księży. Rzecznicy szpitali zapewniają, że personel – bez względu czy to ksiądz, czy pielęgniarka – puka do drzwi… Bo co innego mają powiedzieć pytani o standardy przez dziennikarza? Sytuacja i tak zależy od kultury osobistej i świadomości niezręczności niektórych sytuacji odwiedzających – czy to księża, hydraulicy, czy mężowie pacjentek. Jeśli odwiedzający jest bucem, którzy nie szanuje prywatności innych to ani regulamin, ani parawan, ani msza święta w jego intencji, w niczym nie pomoże.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (182)
Zobacz także