Opisała powojenne losy polskich Żydów. "Byli niechciani"
Po wojnie Żydzi wracali do miejsc, które niegdyś nazywali domem, wyczerpani fizycznie i psychicznie, i nie zastawali w nich swojej społeczności czy śladów życia, które niegdyś wiedli. Byli w Polsce niechciani - mówi Anna Bikont, dziennikarka, reporterka, autorka książki "Nie koniec, nie początek. Powojenne wybory polskich Żydów".
Sara Przepióra, Wirtualna Polska: Holocaust przeżyło 350 tys. z 3,5 mln polskich Żydów. Po wydarzeniach marcowych z 1968 roku w kraju pozostało ich zaledwie 20 tys. Dlaczego wciąż niewiele mówimy o powodach zniknięcia tak liczebnej mniejszości narodowej i religijnej z Polski?
Anna Bikont: Istnieją setki, tysiące książek o Holocauście. Czas tuż powojenny jest dużo mniej opisany w historii polskich Żydów, chociaż od kilkunastu czy nawet więcej lat czas powojenny w Europie jest tematem wielu publikacji. Oczywiście, nie wkroczyłam na teren zupełnie dziewiczy. Była publikacja Jana Tomasza Grossa "Strach", Marcina Zaremby "Wielka trwoga" i szereg innych prac, zajmującym się stosunkami polsko-żydowskimi po II wojnie światowej. To, co różni moją książkę od poprzednich, to takie ujęcie historii ocalałych z Holokaustu, że mieszczą się w niej nie tylko ci, którzy zostali w kraju, ale również ci, którzy podjęli decyzję o wyjeździe.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Żydzi ginęli z głodu. On o tym decydował. Po wojnie zmienił tożsamość
Irena Nowakowska, socjolożka, która po wojnie prowadziła badania wśród ocalałych z Zagłady, opisywała żydowską społeczność po wojnie jako grupę "ruchliwą, nieosiadłą, wylęknioną", jako społeczność, która przeszła kataklizm. Jak Żydzi odnajdywali się w powojennej Polsce?
Szukałam choć jednego takiego przypadku, by – tak jak to się zdarzyło milionom ludzi po wojnie – ktoś z ocalałych po Holokauście Żydów wrócił do swojego przedwojennego życia. Nie udało się. Żydzi trafiali do miejsc, które niegdyś były ich domem, wyczerpani fizycznie i psychicznie, i nie zastawali w nich swojej społeczności czy śladów życia, które niegdyś wiedli. Już nie mówiąc o tym, że z reguły nie wpuszczano ich do domów, już od kilku lat zajętych przez nowych lokatorów. Byli w Polsce niechciani. Mogli uciec z kraju, mogli w nim zostać, ale na co by się nie decydowali, to i tak musieli spróbować ułożyć sobie życie na nowo.
Jak te próby wyglądały?
Niezależnie od tego, czy Żydzi osiedlali się w Polsce, czy poza jej granicami, ich próby powrotu do normalności łączył najczęściej jeden wspólny mianownik – potrzeba bycia częścią społeczności żydowskiej. W Polsce stworzyli najsilniejsze społeczności w Łodzi, i w miastach na Dolnym Śląsku.
W Dzierżoniowie założyli swoje szkoły, przedszkola, domy opieki, kibuce, system opieki zdrowotnej, własny szpital, a też bibliotekę, teatr, chór…. Zadbali o szkolenia zawodowe. Prowadzili duże gospodarstwo rolne. Działali w licznych żydowskich partiach politycznych i stowarzyszeniach. Józef Tenenbaum, żydowski dziennikarz, który przyjechał po wojnie do Polski, pisząc o Dzierżoniowie, podkreślał, że na każdym kroku widać i słychać jidysz. Napisy w języku jidysz widział na szyldach sklepowych, teatralnych afiszach czy wielkich transparentach zachęcających do wzięcia udziału w obchodach 1 maja. Żydowscy rolnicy nadawali w jidysz imiona krowom.
Prawie 100 tys. Żydów osiedliło się po II wojnie światowej na Dolnym Śląsku. Dlaczego wybrali akurat ten rejon Polski?
Nie mieli jak wrócić do swoich dawnych mieszkań. Lokale były zajmowane przez Polaków, odkąd Żydów zaczęto wysiedlać do gett. Na przyjście ich właścicieli reagowali z wrogością. Upominanie się o to, co było własnością polskich Żydów, było niebezpieczne.
Na Dolnym Śląsku nie brakowało natomiast domów po wysiedlanych stamtąd Niemcach. Żydzi wprowadzali się do nich, i mogli czuć się w dolnośląskich miejscowościach relatywnie bezpiecznie. Jednak nawet we wspomnianym Dzierżoniowie dochodziło do przemocy wobec Żydów, choć o nieporównywalnie mniejszej skali niż w wielu miastach i miasteczkach, gdzie polscy Żydzi mieszkali przed wojną.
Jak relacje polsko-żydowskie układały się w innych częściach kraju?
Odruchy empatii, współczucia, zrozumienia wobec powracających ocalałych zdarzały się rzadko. Sądzę, że dominowała obojętność. Żydzi byli niezauważani, jak by było przezroczyści. Nikt ich o nic nie pytał. Nie mogli się od nikogo dowiedzieć, jak zginęli ich bliscy, chociaż lokalni mieszkańcy byli tego naocznymi świadkami. Nikt im nie współczuł, a przynajmniej nikt jawnie nie okazywał im współczucia. Tuż po obojętności wymieniłabym wrogość i przemoc.
Antysemityzm nie skończył się wraz z II wojną światową. Propaganda Hitlera trafiła na podatny grunt. Mit żydokomuny też zrobił swoje. Julian Tuwim po powrocie do Polski w 1946 roku zapisał na rogu małej kartki, że owa mieszanka "dała antysemityzm, jakiego Polska jeszcze nie znała, nawet za czasów sanacyjno-oenerowskich".
Jak to możliwe? Przecież Polacy widzieli cierpienie Żydów podczas II wojny światowej.
To prawda, Holokaust wydarzył się na oczach Polaków. Ulice miast i miasteczek spływały żydowską krwią. Do polskiej świadomości wkradło się wtedy przekonanie, że życie Żydów jest nic niewarte. To doprowadziło do eskalacji przemocy i ewolucji w kierunku jeszcze bardziej krwiożerczego antysemityzmu. Wystarczyła iskra, aby doszło do wybuchu.
Jak choćby plotka o mordzie rytualnym chłopca dokonanym przez Żydów w Kielcach?
Pogrom kielecki to apogeum antysemityzmu w Polsce. Zamordowano co najmniej 42 Żydów i Żydówek. Ale to nie był jedyny powojenny pogrom. Pierwszy miał miejsce w Rzeszowie, następny w Krakowie. Wybuchł 11 sierpnia 1945 roku na krakowskim Kazimierzu i rozlał się po okolicy brutalną falą.
Pogrom krakowski opisała szczegółowo Joanna Tokarska-Bakir w ostatniej swojej książce "Kocia muzyka". Tłum wtargnął do synagogi i zaatakował znajdujących się tam ludzi. Napastnicy wdarli się także do mieszkań żydowskich, bili, katowali lokatorów, okradali z całego dobytku, gwałcili kobiety. W wyniku tych działań zginęła jedna osoba, a to tylko dlatego, że atakującym stawili czoło Żydzi zatrudnieni w milicji i UB.
Jaki Żydzi reagowali na narastający antysemityzm?
Decydowali się na wyjazd z kraju. Z ankiety przeprowadzanej w jednym z obozów dla dipisów wynika, że zdecydowana większość Żydów uciekła właśnie przed antysemityzmem. Powodów można jednak wymienić więcej. Żydom trudno było sobie wyobrażać życie na cmentarzu. Nie znajdowali w Polsce żadnych żyjących bliskich. Gdy mieli jakąś, nawet daleką rodzinę, to w Stanach, w Australii czy w Palestynie, i chcieli się z nią połączyć. Opuszczali kraj, ponieważ nie mieli już z nim żadnego powiązania.
Wielu Żydów nie chciało mieszkać w państwie komunistycznym. Marzyli o własnym państwie, no i też po 1948 roku, po powstaniu państwa Izrael, mogli opuścić obozy dipisów i zbudować tam swoje nowe życie. Ale to i tak trudne do wyobrażenia, że tuż po wojnie i doświadczeniach Holocaustu, byli gotowi skazać się na życie w barakach za drutami kolczastymi, byle nie zostawać w Polsce.
Za drutami kolczastymi?
Tak wyglądały na początku z konieczności niektóre obozy dipisów - baraki i druty, i codzienne życie pośród Niemców
Dlaczego polscy Żydzi się na to decydowali?
Wizja budowy własnego, żydowskiego państwa dawała im nadzieję. Nadzieję na znalezienie miejsca na świecie, w którym poczują się bezpiecznie, w którym nikt nie będzie ich zabijał. Nie wiedzieli, ile lat spędzą w obozach. Stan zawieszenia mógł trwać pięć, 10 czy 20 lat. Mimo tego, obozy dla dipisów były dla wielu lepszą opcją niż wystawianie się na brutalne akty przemocy lub dalsze życie na "aryjskich papierach".
Opowie pani więcej o tym, jakie warunki zastali w obozach?
Na początku bardzo prymitywne. Brakowało wszystkiego - łóżek, kocy, menażek. Znalazłam opisy, które wskazują, że na 100 osób przypadała jedna latryna. Do tego na początku Żydów umieszczano razem ze sprawcami czy pomocnikami zagłady, na przykład Żydów łotewskich z Łotyszami. Z Polakami też nie mieli po drodze. Spotykali się nierzadko z ostrym antysemityzmem. Dochodziło do bójek. Pomysł na utworzenie osobnych obozów dla Żydów nie od razu wydawał się oczywisty. Amerykańskie i brytyjskie władze uważały bowiem, że powtarzano by segregację, jaką na społecznościach europejskich dokonał wcześniej Hitler.
Dzięki żydowskim protestom i głośnej interwencji Earla Harrisona, wysłannika amerykańskiego prezydenta, Żydzi po jakimś czasie zostali umieszczeni w odrębnych obozach, które zaczęły przypominać małe Dzierżoniowy. Ludzie otwierali w nich swoje szkoły, rozwijali życie polityczne, kulturalne, społeczne. Wychodziły nawet żydowskie tygodniki sportowe. Żydzi się pobierali i zakładali rodziny, choć przychodziło im czasem dzielić barak z nawet pięcioma innymi parami. Historyczka Atina Grossman, twierdzi, że nigdzie na świecie nie było wtedy tak dużego przyrostu naturalnego jak w żydowskich obozach dipisów.
Mimo tak niesprzyjających temu warunków?
To prawda, warunki na wychowywanie dzieci nie były najlepsze. Obozy dla dipisów przeżywały jednak baby boom. Ich symbolem stały się białe, niskie dziecięce wózki z drewnianym spodem pomalowanym na biało i zarzuconą białą ceratą. Pojawiają się na dziesiątkach zdjęć z obozów dipisów. To był powrót do normalności: Żydzi brali śluby, witali na świecie dzieci, choć związki nie należały często do udanych. Amerykańska psycholożka Yael Danieli nazwała je "małżeństwami z rozpaczy".
Czym są "małżeństwami z rozpaczy"?
Ludzie wiązali się ze sobą bardzo szybko po tym jak stracili na wojnie swojego męża/ żonę, dzieci. Pewnie nie byliby gotowi na nowy związek. Próbowali poprzez małżeństwa przeciwdziałać beznadziejności. "Gdyby nie wojna, nigdy bym się z tobą nie ożenił/nie wyszłabym za ciebie" – mówili do siebie w sprzeczkach. Ale do rozwodów dochodziło rzadko. Rozpad małżeństwa, jak pisze Danieli, traktowano jak zwycięstwo Hitlera.
Rozmawiała Sara Przepióra dla Wirtualnej Polski