Oslo na trzeźwo
Sprawy służbowe poniosły mnie do Oslo, do Norwegii. Gdyby tylko w Skandynawii poprawili klimat, zrobiłabym wszystko, aby dostać tam stałą pracę i spróbować choć na kilka lat zamieszkać w typowo norweskim czerwonym albo jasnoniebieskim drewnianym domku z widokiem na lasy, fiordy, jeziora i inne schludne, skromne drewniane domki.
Sprawy służbowe poniosły mnie do Oslo, do Norwegii. Gdyby tylko w Skandynawii poprawili klimat, zrobiłabym wszystko, aby dostać tam stałą pracę i spróbować choć na kilka lat zamieszkać w typowo norweskim czerwonym albo jasnoniebieskim drewnianym domku z widokiem na lasy, fiordy, jeziora i inne schludne, skromne drewniane domki.
Nie dziwię się, że Polakom trudno wygrywać pierwsze miejsca w biegach narciarskich przez Norwegię czy skokach nad Norwegią. Jest tam tak pięknie, że trudno się nie rozkojarzyć. Ostatnio w Oslo postawili na morzu w porcie piękny szklano-drewniono-stalowy gmach opery, którego kształty korespondują z wpływającymi do portu promami. Na dachu opery można opalać się i patrzeć na fiordy oraz na miasto.
Można zatem bywać na operze (za darmo) bez bywania w operze. Znakomity pomysł dla ludzi, którzy nie cierpią tego gatunku muzyki. A takich jest wielu. Nie każdy trawi, gdy ludzie zamiast prowadzić normalną rozmowę o kawie, flircie czy gruźlicy, śpiewają do siebie barytonem powtarzając jedną frazę pięć razy.
Chętnie zamieszkałabym w kraju, gdzie jest ład architektoniczny, a wokół brak sidingu, tynku a’la baranek, setek banerów, reklamujących hurtownie skarpet, banki, podłe burdele w stylu Las Vegas z tirówką. W kraju, gdzie domy w osadach i wsiach nie stoją tuż przy głównej drodze, tylko zwrócone są ku sobie u podnóża górki czy lasu.
Mądrzy ludzie wymyślili już elektrownie na wiatr, więc może już za chwileczkę, już za momencik Skandynawowie wymyślą sztuczne promienie słoneczne, które będą mogli sobie włączać i mieć klimat hiszpański, a styl życia, architekturę i design pomysłowy, kolorowy, szalony i w dobrym gatunku.
Ale co z wódką? Dlaczego mają alkohol pochowany w specjalnych sklepach, których chodząc po mieście w ogóle nie mogłam dostrzec? Dla prawdziwej Polki, za którą się uważam, taka niedostępność alkoholu była niepokojąca i burzyła ten skandynawski raj. Nie chodzi o to, by tę wódkę tak wciąż pić. To wręcz mogłoby mi wypaczyć piękno Norwegii.
Norweżki są tak ładne (płowe blondynki), a Norwegowie wysocy, wysportowani (każdy biega po 20 km na biegówkach z palcem w uchu), że bez alkoholu jawili mi się jako atrakcyjni. Ale chodzi o wolność. Chodzi o to, że gdybym tylko chciała, to bym sobie wypiła. Taka wizja jest swego rodzaju materacem psychologicznym, życiowym oparciem, którego w Skandynawii obywateli i turystów pozbawiono.
Czy fakt, że wódka jest trudniejsza do kupienia, rzeczywiście przekłada się na trzeźwość społeczeństwa? Nie ma tam alkoholu w sklepach spożywczych czy na stacjach benzynowych. Jest ukryty w specjalnych państwowych magazynach, które nie reklamują się nigdzie.
Czy w liceum, gdy zaczynaliśmy z kumplami w Warszawie monopolowe eskapady, pilibyśmy mniej, gdybyśmy po piwo mieli dalej niż sklep spożywczy pod szkołą? Nie sądzę. Dla chcącego nic trudnego. Po muzeum Edvarda Muncha w Oslo oprowadzała mnie nastoletnia córka mojego norweskiego szefa. Wyglądała jak Pippi z Astrid Lindgren, a jej brat Zachariasz wyglądał dokładnie jak Emil ze Smalandii. Brakowało mu tylko cyklistówki.
To, co w ukochanych książkach Astrid wydawało mi się zawsze przerysowane, tu w Oslo okazało się prawdą. Strasznie mnie korciło, by podarować tej rudej dziewczynie przywiezione na prezenty dla jej rodziców flaszki polskiej wódeczki. W szkole po lekcjach pewnie zrobiłaby tymi „smakołykami“ furorę. Ceny alkoholu w tym norweskim “raju“ są wyskokowe.
„Może ta nastolatka jest dziewicą alkoholową“ - ta przerażająca myśl przeszyła mi mózg. A może wręcz gardzi żytnią. Poczułam nagłą chęć sprowadzenia jej na złą drogę i postawienia kieliszka wina, ale głos rozsądku poratował mnie. Szef za takie przewinienie na pewno wylałby mnie z pracy, zamiast oblać taką okazję drugim kieliszkiem prosecco.
Jest coś luksusowego w tym, że w Polsce panuje (jeszcze???) taka wolność - flaszkę luksusowej można kupić na każdym rogu. Jestem przeciwna pomysłom zakazu sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych. To hipokryzja.
Jeśli alkohol nie jest na liście środków, których spożycie jest zabronione, to dlaczego ma się nam utrudniać jego zakup? Na razie emigracja do Norwegii mi nie grozi. Jest tam tak drogo, że wytrzymałbym w tym raju nie dłużej niż miesiąc… I to na trzeźwo.