Patologiczne zbieractwo. Nie wyśmiewać, spróbować zrozumieć
Związek z nałogowym zbieraczem, któremu wszystko może się przydać, to z pozoru żaden problem. W praktyce mowa o zaburzeniu, które doczekało się własnego określenia: syllogomania, czyli patologiczne zbieractwo. O tym, jakim potrafi być utrapieniem dla otoczenia, przekonały się rodziny zbieraczy.
Kamila wiedziała, że będzie ciężko, ale nie sądziła, że aż tak. Miała świadomość, że jej ojciec ma dużo rzeczy. Za dużo. Trzymał je wszędzie, gdzie się da – a miejsca mu nie brakowało, bo miał na własność dwie działki ze strychami, piwnicami, komórkami, garażami. – Dla mojego taty wszystko, co miał, to były "przydasie". Brał byle rzecz do ręki i mówił: "Przyda się" – wspomina Kamila.
Jej tata odszedł w ubiegłym roku. Zostawił żonę i dwie dorosłe córki. Oraz furę niepotrzebnych rzeczy.
– Nigdy nie zrobił z nimi porządku, bo do końca życia gromadził, co się da, więc wszystkiego, zamiast ubywać, stale przybywało – opowiada Kamila. Jej mama przez jakiś czas próbowała walczyć z nietypowym hobby męża.
– Tata zbierał dosłownie wszystko. Stare brudne ciuchy zostawiał na szmaty. Ze starych łyżew chciał robić świeczniki, ze sfatygowanych opon – donice ogrodowe. Nie pozwalał tknąć żadnego drucika, starego pudełka, nawet zepsute i niedziałające rzeczy zbierał na czarną godzinę. Problem w tym, że właściwie ich nie wykorzystywał. Zbierał dla samego zbierania – przyznaje Kamila. – Mama próbowała czasem wyrzucić coś za plecami taty, pewna, że tata się nie połapie, skoro ma tyle rzeczy. Myliła się, bo dziwnym trafem tata zawsze potrzebował akurat tego, czego mama się pozbyła. Robił jej potem awantury, że wyrzuciła coś bez pytania. Tylko że, gdy wcześniej pytała, czy może coś posprzątać lub wyrzucić, zawsze mówił: "Nie".
Po jego śmierci na barki rodziny spadły… wielkie porządki. – To była tragedia – nie kryje Kamila. – W garażu znalazłam swoją dziecięcą wanienkę, w której kąpali mnie rodzice. A mam 35 lat. Wszędzie było tyle rzeczy, że nie dało się tego ogarnąć, a przecież wypadało to wszystko przejrzeć i posortować. Dodam, że ja i moja siostra mamy własne rodziny, pracę i inne obowiązki – mówi Kamila.
Sprzątanie po ojcu trwało kilka tygodni. Większość przedmiotów trafiła do kosza. – Po tym wszystkim mam refleksję, że człowiek nie powinien mieć za dużo rzeczy, zwłaszcza teraz, gdy tyle mówi się o minimalizmie i o tym, że less is more – podsumowuje Kamila.
Mówi, że to go uspokaja
Nałogowe gromadzenie to wbrew pozorom nie niegroźne, choć kłopotliwe (przede wszystkim dla innych) dziwactwo, a zaburzenie obsesyjno-kompulsywne, które powinno być leczone. Fachowo nazywa się je syllogomanią; określenie pochodzi ze starogreckiego: "syllambanein" – zbierać oraz "mania" – szaleństwo, w ang. compulsive hoarding. Syllogomania nazywana jest też zespołem zbieractwa czy patologicznym zbieractwem. Osoby nią dotknięte odczuwają niepohamowaną potrzebę gromadzenia rzeczy, również starych, zniszczonych, nieużytecznych, pozbawionych wartości. Według zaktualizowanej klasyfikacji zaburzeń psychicznych (DSM-5) zbieractwo uważane jest za odrębne zaburzenie.
Najsłynniejszymi nałogowymi zbieraczami w historii byli amerykańscy bracia Collyer, którzy przez kilkadziesiąt lat, żyjąc w odosobnieniu, obsesyjnie gromadzili każdy najmniejszy przedmiot. Mieszkali w "gniazdach" utworzonych pośród pudeł i śmieci. Kiedy znaleziono ich martwych w swoim mieszkaniu, otaczało ich ok. 140 ton (!) przedmiotów, wśród nich: zepsute jedzenie, pistolety, manekiny, gipsowe popiersia, krzesełka dziecięce, sprężyny z łóżek, spreparowane ludzkie narządy w słoikach, kilkanaście fortepianów oraz… 8 kotów.
Bo gdy zbieracz zejdzie się ze zbieraczem, największe konsekwencje ponoszą sąsiedzi. Co innego, gdy patologiczny zbieracz zwiąże się z miłośnikiem porządku. Przypadek Collyerów to oczywiście skrajny przykład syllogomanii, jednak już nawet początki patologicznego zbieractwa mogą mieć poważne konsekwencje.
W słabości męża do gromadzenia rzeczy Dagmara nie widziała nic złego. Problem pojawił się, gdy na świat przyszły dzieci. – Mieszkaliśmy w bloku, mieliśmy 3 pokoje na 55 metrach kw., więc nie jakieś duże. A każdy, kto ma dzieci, wie, ile mają rzeczy. Im starsze, tym więcej – opowiada Dagmara. – Zaczynało mi na wszystko brakować miejsca, a Wojtek niczego nie pozwalał wyrzucić: trzymał w domu każde pudełko, foliówki, niepiszące długopisy, stare rachunki itp.
Dagmara zdenerwowała się najbardziej, kiedy jedna z sąsiadek chciała odkupić od nich komórkę na półpiętrze. Zaproponowała bardzo dobre pieniądze. – Wojtek się nie zgodził, choć nie było tam nic prócz starych gratów, ciuchów, pustych słoików. W efekcie ani nie zarobiliśmy, ani nie miałam dodatkowego kąta na rzeczy dzieci, a Wojtek i tak tam nie zaglądał – mówi Dagmara. Próbowała zrozumieć, skąd u jej męża skłonność do zbieractwa, skoro jego rodzice byli raczej pedantyczni. Nie wie do dziś, Wojtek zresztą też nie potrafi tego wytłumaczyć. Dagmara: – Mówi, że to go uspokaja, więc pewnie tak jest, już w to nie wnikam.
Jak się dogadać w takim związku?
– W relacjach tego typu trudno o dogadanie się, bo często dochodzi na tym tle do sprzeczek i awantur – nie kryje psychoterapeutka i autorka poradników psychologicznych Katarzyna Kucewicz. – Nie tędy droga!
Którędy zatem? Zdaniem Kucewicz, by dojść do porozumienia z partnerem-zbieraczem warto rozmawiać z nim językiem korzyści, czyli pokazując, co mu da porządkowanie rzeczy i ograniczanie ich ilości. – Zamiast pouczania i krzyku warto wspólnie ustalić, że partner ma np. wydzieloną własną przestrzeń, w której może odkładać swoje rzeczy, ale tylko w tym jednym miejscu – radzi terapeutka.
Tak zrobiła Dagmara, kiedy zauważyła, że kłótnie i ciche dni nie przynoszą efektu. – Zmieniłam front – mówi. – Oddałam mu komórkę między piętrami, ale poprosiłam, żeby to w niej trzymał wszystkie swoje "skarby". Nie wchodziłam tam ani się nie wtrącałam. Zadziałało na tyle, że Wojtek przestał gromadzić rzeczy w mieszkaniu.
Lampka ostrzegawcza powinna nam się zapalić, jeśli u bliskiej osoby kolekcjonowanie zaczyna przybierać formę zbieractwa: jest natrętne i widać, że dana osoba traci nad nim kontrolę. – Może się okazać, że przydałoby się skonsultować to z psychiatrą lub psychologiem – mówi Katarzyna Kucewicz.
I dodaje: – Czasem zbieractwo może mieć formę nałogu lub zwiastować pojawienie się innych zaburzeń psychicznych, lub neurologicznych. Niekiedy ludzie kolekcjonują niepotrzebne rzeczy, bo to pomaga im – na krótką chwilę – uporać się z lękiem albo depresją. Dlatego, zamiast krzyczeć czy wyśmiewać, lepiej spróbować zrozumieć, dlaczego nasz bliski zbiera rzeczy, co za tym stoi i ustalić wspólne zasady, by żadna ze stron nie czuła się pokrzywdzona. Negocjacje mogą trwać tygodniami, ale zwykle udaje się wypracować kompromis.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl