Piękno jest w oczach tego, kto patrzy
Natalia Sosin-Krosnowska w swoim programie "Daleko od miasta" pokazuje, jak mieszczuch spełnia się na wsi, ale to nie wszystko, czym się zajmuje. Oprócz dziennikarstwa, które jest obecne od początku jej ścieżki zawodowej, stawia przed sobą kolejne wyzwania. Nie przestaje wymyślać coraz to nowych zajęć, a przy tym robi to z estetycznym przytupem.
Julia Wiśniewska, Wirtualna Polska: Piękno. Czym jest dla ciebie?
Natalia Sosin-Krosnowska: Muszę przyznać, że sporo ostatnio myślę o pięknie, ale raczej nie w odniesieniu do swojego czy ogólnie czyjegoś wyglądu, ale jako pewnej koncepcji. Kiedyś uważałam, że piękna kobieta to coś jak z piosenki Taco Hemingwaya – "długie nogi, długie rzęsy, długie włosy". Jako dwudziestolatka myślałam, że muszę się malować, prostować lub kręcić włosy, mieścić się w rozmiarze 34 lub 36, bo to jest piękne i tego oczekuje ode mnie świat. Praca w telewizji dość skutecznie obrzydziła mi te wszystkie zabiegi. Codzienny przymus malowania się, przebierania i robienia fryzury sprawił, że "w cywilu" coraz częściej wybierałam luźne stroje i kompletny brak makijażu. Do tego doszedł pewien mentalny sprzeciw – jak przez kilka lat widzisz, że koledzy z pracy po prostu się przygotowują do występu i cześć, a koleżanki muszą dodać do tego ekstra godzinę na "zrobienie" włosów i telewizyjnej twarzy, to zaczynasz się zastanawiać, że coś tu jest nie tak.
Na poziomie bardziej ogólnym, piękno postrzegam chyba bardzo klasycznie czy wręcz antycznie – dla mnie jest przede wszystkim harmonią, proporcjami, umiarem, jakąś spójnością. Nie lubię krzykliwości i pstrokacizny w ubraniach, co do wnętrz mam mieszane uczucia – często warto rozgraniczyć coś, co podoba się na zdjęciu i coś, w czym chciałabyś mieszkać. Piękny, ekscentryczny, inspirujący się egzotyką styl Yves Saint Laurenta sprawdza się w jego posiadłości w Majorelle w Maroku, ale niekoniecznie sprawdzi się w domku na przedmieściach polskiego miasta czy M3 w nowym budownictwie. Ja najlepiej czuję się w prostych wnętrzach. W mieście lubię biele i szarości ubarwione pojedynczymi mocnymi akcentami. Na wsi z kolei jest tyle zieleni, że jedyne co można zrobić, to nie zepsuć tego nadmiernym kombinowaniem i oddać pierwszy głos w zapewnianiu wizualnych doznań naturze. Dlatego w wiejskich domach najlepiej sprawdzają się naturalne materiały i kolory.
Od jakiegoś czasu mamy chyba zaburzony obraz piękna...
Wspomniałam, że myślę o pięknie – a konkretnie o tym, jak bardzo za sprawą social media to pojęcie się zdewaluowało. Wszystko jest "ukochane", "wymarzone", "cudne", "słodkie". W komentarzach na Instagramie pełno takich wykrzykników: "Śliczności!", "No cudo!", "Pięknota!". Piękne jest wszystko – szafa, dziecko, fryzura, dom, tapeta, paznokcie, piesek itd... Ludzie nie oszczędzają dużych słów zarezerwowanych dla naprawdę ważnych rzeczy, co widać też po reklamach – mamy "kochać" napoje, ubrania, samochody.
Z czasem, czy też z wiekiem, zupełnie inaczej zaczęłam patrzeć na kwestie piękna w ludziach. Mój syn jest najpiękniejszym stworzeniem, jakie istnieje. Jak każde dziecko dla każdej matki. Mój mąż jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego znam, moje przyjaciółki to najpiękniejsze kobiety. I chyba na tym to polega – piękno jest w oczach tego, kto patrzy.
Co przyciąga twoją uwagę w wyborze bohaterów do swojego programu? Kluczowe jest miejsce?
Bohaterów "Daleko od miasta" wybieramy wspólnie z producentką programu, Magdą Kovcin. To wypadkowa trzech czynników: miejsca, domu i tego, co robią ludzie w nim mieszkający. Czasami odwiedzamy zupełnie skromne domy, bo osoby, które w nich mieszkają, robią niesamowite rzeczy, kompletnie zmieniły swoje życie, znalazły nową drogę, nauczyły się nowych zawodów. Ale odwiedzamy też urocze, niejednokrotnie wręcz luksusowe agroturystyki, wspaniałe domy w pięknych i dzikich miejscach. Kluczem jest jedynie to, że są daleko od miasta, a bohaterowie dokonali wyboru innego stylu życia.
Oprócz tego, że jesteś dziennikarką, masz sporo zainteresowań i innych zajęć. Bo jest to m.in. opieka pod kątem public relations nad studiem fotograficznym, od niedawna prowadzisz projekt _birdie.birds_. To wszystko zamknięte jest spójną klamrą, jaką jest estetyka. Tak było od zawsze?
Bardzo dziękuję. Chyba tak. Na pewno bardzo ważne jest to, w jakim domu się wychowywałam. Dla mojej mamy estetyka wnętrz i rzeczy były zawsze bardzo ważne. Wyszukiwała piękne meble i przedmioty na targach i w antykwariatach, od kiedy pamiętam. Sama malowała i tapetowała wszystkie pomieszczenia w naszym domu. Jest to osoba, która potrafi wszystkiego nauczyć się sama i po prostu to zrobić. Na pewno przejęłam potrzebę otaczania się pięknem od niej. Pamiętam, że od dziecka zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że skoro tyle samo czasu czy energii zajmuje zrobienie czegoś brzydkiego albo czegoś ładnego, to ludzie wybierają brzydkie. Zmieniło się jedynie to, że jako dorosła osoba wiem, że niektórym po prostu podoba się brzydkie, choć nadal nie rozumiem dlaczego. No ale "o gustach się nie dyskutuje".
Ja zawsze robię kilka rzeczy naraz, cały czas kotłują mi się w głowie pomysły, nie potrafię przestać. W dodatku mój mąż jest dyrektorem kreatywnym i fotografem, ma mnóstwo fantastycznych pomysłów i nakręcamy się nawzajem. Zawsze miałam poza stałą pracą jakieś fuchy albo projekty robione dla przyjemności, zawsze rysowałam, malowałam, haftowałam, lubię odnawiać meble, przerabiać rzeczy. Może to pokłosie życia w domu na wsi, gdzie wiele rzeczy człowiek musi robić sam, ale też jest sporo czasu do zabicia, jesienią i zimą szczególnie? Może wiele lat bardzo skromnego życia, w którym brak pieniędzy na kupowanie ładnych, rzeczy spowodowało, że sama sobie je tworzyłam, bo chciałam wokół siebie mieć ładnie? Nie wiem. Faktem jest, że ciągle wymyślam sobie coś do roboty i nie potrafię przestać.
A ptaszki?
Przyleciały do mnie jakoś przypadkiem. Zobaczyłam na Instagramie takie malowane akwarelkami zwierzaczki z "kleksów", spodobały mi się, wyciągnęłam więc papier i spróbowałam, jak się je maluje. Malowało się bardzo miło, wrzuciłam na Instagram. Mnóstwo znajomych napisało, że powinnam je sprzedawać... No i teraz zastanawiam się, co dalej z nimi robić, mam w głowie kilka zastosowań, ale dopiero od niedawna mam czas, żeby popracować nad przekuciem tego w "coś".
Jakimi przedmiotami lubisz się otaczać? Na Instagramie pokazujesz sporo rzeczy, które mają "drugie życie".
Lubię się otaczać przedmiotami, które są ładne, ale też funkcjonalne. Mam kilka mebli i rzeczy z domu rodzinnego, one mają wieloletnią historię i nawet nie drugie, a trzecie, czwarte życie. Przeszły przez wiele domów i rodzin i nadal służą. Nie potrafię przejść obojętnie obok śmietnika z wyrzuconym starym meblem. Zbieram je, odnawiam, zostawiam sobie albo puszczam w świat. Mam niestety zboczenie papiernicze i kupuję ładne zeszyty, kalendarze i notesy, w ilościach znacznie przekraczających moje potrzeby. Strasznie to nieekologicznie, ale nie potrafię się powstrzymać. Mam dużo plakatów, w tym dwa ulubione – radziecki filmowy z jeleniem i kinowy z Batmanem, przywieziony aż z Austin w Teksasie. Nie wiem, czy to błąd w druku, czy wisiał w szklanej podświetlanej witrynie, w każdym razie napis jest "w drugą stronę". Mam kilka dzieł sztuki nowoczesnej. Lubię nowoczesne wzornictwo i cenię naprawdę dobrze wykonane meble i przedmioty, ale jak widzę łóżko dziecięce ze sklejki za trzy tysiące albo mebelek z paździerza w podobnie absurdalnej cenie, to mnie skręca. Nie rozumiem, dla kogo to jest. No i spójrzmy choćby na meble – możesz znaleźć czy kupić mebel sprzed stu lat i go odnowić. Czy za sto lat ktoś będzie odnawiał paździerz i sklejkę? Czy w ogóle one tyle przetrwają? Nie sądzę.
Napisałaś książkę, która jest obecnie w procesie wydawniczym. Uchylisz rąbka tajemnicy?
W największym skrócie książka jest o tym, jak wyprowadzić się na wieś z sukcesem. Przez te kilka lat pracy nad programem "Daleko od miasta" zaobserwowałam, że ludzie mają bardzo nierealistyczny obraz życia na wsi. Wielu naprawdę uważa, że jak rzucą pracę w korporacji i wyjadą na wieś, to wszystko będzie cudownie i wspaniale, a wszechświat podpowie im, co mają w życiu robić. A tak nie jest. Życie na wsi i utrzymywanie się na wsi, kiedy nie jesteś stamtąd, jest bardzo trudne. Jest pięknie, fajnie, inspirująco, ale trzeba za to wszystko zapłacić, nie bać się pracy, być gotowym dostosować się, zmienić swoje plany. I o tym właśnie jest moja książka – warto marzyć, ale nie ma co liczyć na to, że marzenia się spełnią same. Marzenia spełnia się ciężką pracą.
Partnerem artykułu jest Dermika