Pies też człowiek!
„Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę.” To początek ustawy o ochronie praw zwierząt, która weszła w życie w 1997 roku. Brzmi pięknie, prawda?
„Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę.” To początek ustawy o ochronie praw zwierząt, która weszła w życie w 1997 roku. Brzmi pięknie, prawda? Ten akt prawny chroni zarówno zwierzęta domowe, jak i hodowlane, pozwala karać winnych znęcaniu się nad nimi, osoby, które je biją, przepracowują, a nawet porzucają. Tak jest w teorii. A w praktyce?
Codziennie organizacje zajmujące się ochroną zwierząt odbierają kilkanaście sygnałów o znęcaniu się, przeciążaniu, głodzeniu zwierzaków. Część z tych najdrastyczniejszych nagłaśniają media. Przykłady? W Schronisku Dla Zwierząt w Białce koło Iłży psy były zabijane i przerabiane na smalec. Pewien Anglik prowadził niedaleko Nałęczowa hodowlę koni. Dzięki jego „oryginalnym” metodom, z liczącego 26 sztuk stada, 11 padło z wycieńczenia. We wsi Jabłoń Samsony mężczyzna zabijał siekierą bezdomne psy. Pewien beztroski mieszkaniec Warszawy udał się do hipermaketu, a swojego psa zostawił w samochodzie w 30-stopniowym upale. Zwierzę nie przeżyło tego wypadu na zakupy. A czy ktoś jeszcze pamięta sprawę zabicia przez turystów niedźwiadka z Tatrzańskiego Parku Narodowego? Przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Niestety.
Niska szkodliwość tortur
- Jeśli chodzi o zwierzęta domowe posiadające właścicieli, sprawa jest prosta – mówi Aniela Roehr, wiceprezes Stowarzyszenia Obrońców Zwierząt Arka. – Można je odebrać właścicielom, jeśli istnieją do tego podstawy. Mówi o tym artykuł 7 ustawy o ochronie zwierząt. Takiego na przykład psa zabiera się właścicielowi, a decyzję podejmuje - na wniosek policji, lekarza weterynarii lub organizacji takiej jak nasza – wójt, burmistrz lub prezydent miasta. Przyjeżdża policja, zabiera zwierzę, sprawa trafia do sądu.
POLECAMY:
W przypadku farm, hodowli i gospodarstw wiejskich, sprawa czasami się komplikuje. Mówi Renata Tatomir-Majewska, prezes zarządu oddziału sopockiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami: - Ośrodki wiejskie są ze sobą tak powiązane, że jeśli zapowiadana jest inspekcja weterynaryjna, właściciel powiadamiany jest czasami wcześniej telefonicznie. I kiedy docieramy na miejsce z powiatowym lekarzem weterynarii, to akurat go nie ma, albo nie rozumie on o co nam chodzi.
Ale przypuśćmy, że interwencja przebiegła pomyślnie, zwierzęta zostają odebrane, przypadkiem zajmuje się sąd. Co dalej? Bywa różnie.
Jeśli dowody w sprawie są mocne, problemów nie ma. Ale czasami potrzebne są zeznania świadków, najczęściej tych samych, którzy problem zgłosili. Wtedy zaczynają się schody. - Ludzię się boją – stwierdza Renata Tatomir-Majewska. - Bo najczęściej składają skargę na sąsiadów. A co będzie jak sąsiad dowie się, kto na niego doniósł? Czasami taki człowiek sam ma zwierzaka i martwi się, że znajdzie go kiedyś otrutego...
- Tak, my też mamy takie przypadki. Ale jak powiedziało się A, trzeba powiedzieć B – mówi twardo Aniela Roehr. Przyznaje jednak, że nawet jeśli wszystko toczy się gładko, to finał sprawy pozostawia wiele do życzenia.
- Wyroki, jeśli się pojawiają, są śmiesznie niskie. Nieadekwatne do przewinień. Argumentowane jest to często niską szkodliwością społeczną czynu. Najczęściej to grzywny albo kary w zawieszeniu.
Dlaczego?
- Bo po prostu wyrastamy w określonych środowiskach. Tu chodzi o naszą mentalność, tylko i wyłącznie – zapewnia Jacek Bożek, założyciel stowarzyszenia ekologiczno-kulturalnego Klub Gaja. – Do takich spraw najczęściej podchodzimy bezrefleksyjnie, nie zastanawiamy sie, nie widzimy w tym nic zdrożnego. A jak my nie widzimy, to czemu sędzia miałby widzieć? Nasz klub wywalczył kilka wyroków dla cyrków, ale to były grzywny rzędu 300 zł! Co to za kara, przy ich zarobkach?
- Brak wzorców w rodzinie - wyrokuje Joanna Zaremba z Fundacji For Animals działającej w Katowicach. – Bardzo często, niestety, w dręczeniu zwierząt biorą udział dzieci. I to wcale nie z patologicznych rodzin. Kiedy mamy interwencje w sprawie torturowania zwierząt bezdomnych, potem okazuje się, że ci ludzie sami mają w domu psa albo kota. Ale nie wydaje im się, że to coś niewłaściwego.
Piekło na ziemi
Jakie przypadki zdarzają są najczęściej?
- A to ktoś widział bezdomną sukę ze szczeniakami albo bezdomną kotkę w piwnicy domu. Zdarzyło się, że ktoś wyrzucił psa przez okno, albo znalazł w internecie film, na którym ktoś torturuje gołębia - mówi Joanna Zaremba.
- Zdarza się, że dojeżdżamy na pole kukurydzy, pośrodku którego siedzi przywiązany pies, bez budy, bez jedzenia, bez jakiejkolwiek ochrony przed upałem czy zimnem – dodaje Aniela Roehr. – Teoretycznie ma pilnować pola przed dzikimi zwierzątami, ale tak naprawdę tylko się męczy, zwierzaki go ignorują, a właściciel traktuje instrumentalnie. Są też sytuacje z horroru rodem, które odbywają się w miejscach, gdzie zwierzęta powinny czuć się bezpiecznie, czyli w schroniskach.
- Według ustawy to gminy mają zająć się bezdomnymi zwierzątami – mówi Aniela Roehr. – Ale one najczęściej tylko chcą pozbyć się problemu. W związku z tym pojawiła się instytucja hycla, który wyłapuje zwierzęta masowo, bo gmina płaci mu od sztuki. Potem psy i koty transportowane są do schronisk.
POLECAMY:
A tam czasami i tak zestresowanym i chorym zwierzakom serwowane jest piekło na ziemi. Organizacje zajmujące się ochroną ich praw narzekają szczególnie na schroniska komercyjne. Bo nastawione są głównie na zysk, który najłatwiej można osiągnąć, przyjmując jak najwięcej zwierząt i jak najszybciej się ich pozbywając. Sposoby są różne, najczęściej psy i koty padają jak muchy wskutek fatalnych warunków. Bywa i tak, że w tajemniczy sposób znikają. Najczęstsze tłumaczenie to adopcja albo śmierć, ale często nie ma papierów potwierdzających tę wersję. Żeby zwalczyć ten proceder, kilka fundacji założyło Koalicję dla Zwierząt, która ma na celu zmienić przepisy ustawy, tak aby zapewniała ona bezpańskim zwierzętom realną pomoc.
Nie tylko „pluszaki”
Ale to nie znaczy, że sytuacja w Polsce jest tragiczna. Organizacji broniących praw zwierząt jest mnóstwo. Wolontariusze udzielający się w nich pracują za darmo, poświęcają swój czas prywatny na opiekę nad zwierzętami, chociaż często spotykają się w swojej pracy z okrucieństwem i brakiem zrozumienia do swoich przekonań.
Powoli zmienia się także ogólne podejście Polaków do kwestii praw nie tylko ich podopiecznych, ale także zwierząt hodowlanych.
- O „pluszaki” najłatwiej dbać, bo są nam najbliższe i wyciskają łzy – mówi Jacek Bożek. - Ja dbam o ochronę praw takich zwierząt jak świnie, konie, krowy, bo to tak samo czujące istoty jak pies czy kot. Dlatego miałem ogromne obawy, kiedy organizowałem akcję „Jeszcze żywy karp”. To co Polacy robią z tymi rybami w okresie przedświątecznym, to barbarzyństwo. Bałem się, że zostanie to odebrane jako atak na tradycję. Ale ludzie podchodzą do tego z coraz większym zrozumieniem, jest pozytywny odzew, nawet szefowie sklepów dzwonią do nas i pytają co robić. Świadomość zmienia się szczególnie wśród ludzi młodych w dużych miastach.
Jeśli angażujemy się w działalność na rzecz zwierząt pamiętajmy tylko o jednym. To najczęściej zamienia się w pasję, której jesteśmy wierni całe życie. - Zacząć można zawsze, ale potem trudno skończyć, nawet jeśli pesel wskazuje, że już trzeba – śmieje się Renata Tatomir-Majewska.