Po ponad 180 latach ktoś pomyślał o zmianie nieprzyjemnego badania, które każda z nas zna aż za dobrze
Paradowanie bez majtek przed obcymi do najprzyjemniejszych nie należy. W połączeniu z urządzeniami takimi, jak chromowane strzemiona fotela i lodowaty wziernik ginekologiczny gabinet lekarski wielu kobietom kojarzy się raczej z salą tortur. Być może już wkrótce na wizyty kontrolne będziemy chodziły z nieco większym entuzjazmem.
Wziernik ginekologiczny został wymyślony w obecnym kształcie w latach 40. XIX wieku przez Jamesa Mariona Simsa, nazywanego niekiedy ojcem ginekologii. Sims ze względu na ówczesną kontrowersyjność badań ginekologicznych, testował swój wynalazek na niewolnicach u których wystąpiły powikłania poporodowe. Przez ostatnie 180 lat unowocześniano materiały, z których był wykonywany, ale nie projekt samego urządzenia.
Sama wiekowość projektu nie byłaby problemem. Tyle że urządzenie, otwierające się z przyprawiającym o dreszcze zgrzytem nie jest wygodne ani dla lekarza, który używa go do badania szyjki macicy, ani dla pacjentki. W wynikach badań sprawdzających, dlaczego kobiety unikają regularnych badań ginekologicznych na wysokiej pozycji znalazło się właśnie hasło "wziernik ginekologiczny".
Oczywiście w ostatnich latach powstawało kilka nowych projektów wzierników. Tematem zajmowali się głównie studenci szkół designu, szkół medycznych i organizacje feministyczne. Pomijając fakt, że projektanci przeważnie nie mieli wystarczającego doświadczenia w realizacjach projektów, negatywnie nastawieni byli też lekarze. Nie przypadł im do gustu prototyp urządzenia, które pompuje się jak balonik już po umieszczeniu w pochwie, uznali bowiem, że nie tylko sporo czasu zajęłaby im nauka badania przy jego użyciu, ale także, że same pacjentki podeszłyby do takiej nowości nieufnie.
Tym razem projektem zajęły się dwie doświadczone, mimo młodego wieku projektantki ze studia Frog w San Francisco, które pomagało między innymi w projektowaniu ikonicznych produktów Apple’a. Finalny produkt, obecnie w fazie testów zaprojektowała Hailey Stewart, absolwentka słynnego Pratt Institute w Nowym Jorku z pomocą Sahany Kumar.
Wziernik odrobinę przypomina ten, który znamy aż za dobrze z gabinetów ginekologicznych, ale jest wykonany ze specjalnego rodzaju usztywnianego, antybakteryjnego silikonu. Do tego przyrząd rozwiera się stopniowo, i to na trzy, a nie na dwie strony, co sprawia, że wrażenie rozciągania jest o wiele mniej nieprzyjemne. Projektantki pozbyły się tupiornego dźwięku średniowiecznego narzędzia tortur, silikon ma zaś temperaturę właściwą bliską temperaturze ludzkiego ciała. Słowem – badać się, nie uciekać.
Z naszej perspektywy głównym problemem jest to, że wiele wody w Wiśle upłynie, nim to silikonowe cudo dotrze do Polski. Być może zdołamy jeszcze wybawić się na przyjęciu z okazji 200-lecia wziernika Jamesa Mariona Simsa.