Po wypadku jej córka straciła wzrok. Każdy może im pomóc
Liliana wychowuje cztery dziewczynki. Trzy z nich to jej rodzone córki, dla jednej razem z mężem jest rodziną zastępczą. Do tej pory jakoś sobie radzili, ale szczęście postanowiło się od nich na chwilę odwrócić. Wszystko przez chłopaka, który pewnego dnia postanowił pojechać samochodem do miasta, choć nie miał prawa jazdy.
27.05.2016 | aktual.: 28.05.2016 08:55
Była połowa stycznia tego roku. Lilianna Golimowska, jej mąż Paweł, córeczka i bratanek wracali od babci samochodem. W Gdańsku, na ulicy Świętokrzyskiej uderzyło w nich rozpędzone auto. Za kierownicą siedział 21-latek bez prawa jazdy. Jak wspomina w rozmowie z WP Lilianna, mąż prosił go o pomoc, ale ten od razu chciał uciekać. – Zamiast nam pomóc, usiadł w rowie na poboczu, wyjął telefon i śmiał się jeszcze z kimś – mówi.
Pawłowi w ratowaniu rodzinny pomagał taksówkarz, który jechał za nimi. W wypadku najwięcej obrażeń odniosła ciężarna Lilianna i półtoraroczna Maja. Kobieta od razu trafiła na stół operacyjny. To cud, że jej córeczka Lena urodziła się bez większych komplikacji. Mimo wszystko jest wcześniakiem, który wymaga rehabilitacji. Mama musiała przejść cesarskie cięcie, lekarze wycięli jej śledzionę. Miała pęknięty kręgosłup, połamane żebra i nogi.
Lilianna podczas wypadku próbowała osłonić sobą dzieci. To pewnie dzięki niej żyją. Maja jednak do dziś przebywa w szpitalu w Kościerzynie. Miała wielonarządowe urazy, połamane kości czaszki, niedowład kończyn. A to nie najgorsze, co spotkało rodziców. Dziś Maja nic nie widzi, a lekarze nie mają pewności, czy kiedyś odzyska wzrok.
- 4 miesiące temu moja córcia posyłała mi uśmiech i wołała „mamo”. Całowała mój brzuszek, mówiąc „dzidzia”, a teraz walczy o powrót do zdrowia. Najprawdopodobniej już nigdy nie zobaczy naszych uśmiechów, bo jej oczy nie widzą – pisze Lilianna na stronie na Facebooku poświęconej zbiórce pieniędzy dla jej dziecka.
Rodzice nie tracą nadziei, że ich córka będzie jeszcze w pełni zdrowa. Codziennie czuwa przy niej tata, który by się nią opiekować, musiał zrezygnować na jakiś czas z pracy. Jest za zwolnieniu opiekuńczym, potem przejdzie na bezpłatny urlop. W tym czasie jego żona jest z pozostałymi dziećmi w domu. Łatwo nie jest. Lilianna porusza się o kulach, lekarze każą się oszczędzać.
- Mówią, że nie powinnam się przepracowywać, ale muszę przecież zająć się trójką dzieci. Jestem w stanie chodzić góra 40 minut, nie mam siły na wiele – mówi.
Utrzymują się z zasiłku opiekuńczego i pieniędzy z urlopu macierzyńskiego. Ich rachunki będą się jednak mnożyć, bo Maja wymaga kosztownej i długiej rehabilitacji. Do sześcioosobowej rodziny od wypadku płynie wciąż bezinteresowna pomoc. Liliannę i jej męża wspiera dziś kto może. Na fanpage’u „Pomóżmy Liliannie, Mai i Lence odzyskać dawne życie” wylicytować można m.in. kolację w restauracji, jazdę konno, nawet profesjonalny manicure i wizytę u fryzjera.
Golimowscy starają się poradzić sobie w tej trudnej sytuacji. Życia nie ułatwia jednak tocząca się wciąż sprawa przeciwko mężczyźnie, który spowodował wypadek. Gdańska prokuratura potwierdziła już, że nie był on pod wpływem alkoholu ani narkotyków. Przyznał się do spowodowania wypadku. 21-latkowi grozi 8 lat pozbawienia wolności. Nie miał uprawnień do prowadzenia samochodu, a sam pojazd nie był ubezpieczony. Do tej pory zastosowano wobec niego jedynie dozór policyjny.
- Najbardziej chciałabym, żeby moje dziecko wróciło do domu, żebyśmy już nie byli rozdzieleni. Drugie, o co proszę los, to żeby ludzie reagowali, gdy widzą, jak chłopak wsiada bez prawa jazdy do samochodu. Ktoś mu na to przecież pozwolił. Ja też mam młodszego brata, który mógł kilka razy zrobić to samo, ale w naszej rodzinie nie było na to przyzwolenia. Jeśli krzywdzi siebie, to jedno. Tu musiał mieć świadomość, że to nie jest zabawa, że może komuś innemu zrobić krzywdę – mówi kobieta.
- Wylałam dużo łez. Czy zwątpiłam w to, że się uda? Tak, przez chwilę. To uczucie minęło. Dziś jestem przekonana, że się uda. Wierzę, że szczęście wróci do mojej rodziny. Bo miłość jest i nadal będzie – dodaje.