"Pociągi grozy". Pasażerowie załamują ręce
Podróż pociągiem PKP w wakacje - jak donoszą pasażerowie - mówiąc łagodnie, nie jest miłym doświadczeniem. Brak klimatyzacji, wagonu restauracyjnego czy opóźnienia to niejedyne "atrakcje" czekające na podróżujących po Polsce.
PKP Intercity w podsumowaniu pierwszego półrocza 2023 roku chwali się wynikami. "Od stycznia do czerwca 2023 r. spółka przewiozła blisko 31 mln pasażerów. To rekordowy wzrost - o ponad 5 mln podróżnych w stosunku do roku poprzedniego" - można przeczytać w raporcie. Do tego rekordowe zyski, zachwalanie dokonywanych modernizacji i inwestycji w tabor.
Jednak — jak pokazują choćby ciągłe oznaczenia PKP na Twitterze czy Facebooku oraz zdjęcia publikowane przez pasażerów — rzeczywistość wciąż pozostawia wiele do życzenia.
Opóźnienia i brak klimatyzacji
"Intercity Wrocław-Warszawa. Bez klimy, bez wagonu restauracyjnego, wszystkie drzwi otwarte, okna otwarte, ludzie szukają najmniejszego choćby podmuchu wiatru, a na stacjach tłoczą się przy oknie. Na zewnątrz 30 stopni. Jak w 1988, gdy się jechało do babci na wakacje" - napisał jeden z użytkowników Twittera, a pod tweetem zaroiło się nie tylko od wspomnieniowych komentarzy, ale i całkiem nowych historii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wystarczy wejść na jedną z facebookowych grup i poczytać publikowane tam posty, aby przekonać się, że problemy z klimatyzacją, dostępem do bezprzewodowego internetu czy opóźnienia i brak informacji są na porządku dziennym.
Oczekiwanie na maszynistę
Pan Radosław jechał w piątek ze Szczecina do Warszawy i już od samego początku pojawiły się problemy, ponieważ pociąg był opóźniony z powodu braku maszynisty.
- Obsługa pociągu poinformowała nas o sytuacji. Podawali jednak, że opóźnienie wynosi 15 minut, a maszynista dotarł dopiero po godzinie – przyznaje. W czasie naszej rozmowy przekazał też, że choć pociąg ruszył, w pewnym momencie zatrzymał się w szczerym polu.
— Stoimy tak od 20 minut. Dzisiaj do tej Warszawy chyba szybciej dojechałbym na hulajnodze — dodał.
Z powodu opóźnień i wysokich cen biletów z przejazdów pociągami na długich trasach zrezygnowała Zofia.
— Jeśli złapie się okazję, taniej wychodzi podróż samolotem z Gdańska do Krakowa czy Warszawy. Więc jeśli mam spędzić godzinę na pokładzie, a nie sześć czy siedem, o ile pociąg dotrze planowo, to wolę dopłacić 50 zł i się nie denerwować — przyznaje. Także i ona nie raz nie dotarła do celu punktualnie.
Chaos i wielogodzinne oczekiwania po wypadku
Maciej Sadowski w miniony weekend podróżował pociągiem z Warszawy do Wrocławia. Ze względu na wypadek na trasie – zderzenie pociągu z samochodem osobowym – pasażerowie musieli zostać ewakuowani. Jak mówi w rozmowie z Wirtualną Polską, o ile rozumie, że sytuacja była skomplikowana i stresująca dla obsługi pociągu, tak — jego zdaniem — zarówno ona, jak i centrala, mogły spisać się znacznie lepiej.
— Prąd i klimatyzacja prawdopodobnie zostały wyłączone ze względu na wypadek, być może nastąpiła awaria, jednak nie rozumiem, dlaczego wodę otrzymaliśmy dopiero po dwóch godzinach. Tym bardziej że nie zatrzymaliśmy się w szczerym polu, a niedaleko Częstochowy, wystarczyło podjechać do najbliższego sklepu – komentował.
— Po pewnym czasie zostaliśmy poinformowani o podstawieniu drugiego pociągu, a pierwsze cztery wagony miały się przygotować do przesiadki. Ja byłem akurat w pierwszym. Gdy podjechał wspomniany pociąg, zaczęli wsiadać do niego ludzie ze wszystkich wagonów, tylko nie z tych pierwszych, zaplanowanych do przesiadki. Kiedy kilkaset osób z innych wagonów swoimi sposobami znalazło się w drugim pociągu, okazało się, że nie ma już miejsc dla tych wykonujących polecenia kierownika pociągu – relacjonował.
— Niestety ludzie nie zastosowali się do poleceń i nikt z obsługi tego nie wyegzekwował. A ta garstka ludzi, może 80 osób, która się nie zmieściła, siedziała przez kolejne dwie godziny w nagrzanym, blaszanym piecu bez możliwości wyjścia na zewnątrz, dopytując policję i straż o jakiekolwiek informacje – dodaje.
Mężczyzna wyjechał z Warszawy o godzinie 8:00, a dopiero o godz. 15:00 wsiadł do podstawionego pociągu. We Wrocławiu był po godz. 17:00.
— Dziwi mnie to, że w tym czasie nikt nie zaproponował nam choćby batonika. O ile ja nie potrzebowałem, a i tak byłem wykończony podróżą, tak starsze osoby czy pasażerowie z dziećmi odczuli to pewnie zdecydowanie bardziej. Na szczęście nikt nie zasłabł, jednak uważam, że w XXI wieku, w cywilizowanym kraju, powinno się mieć wypracowane procedury, a nie "szyć" w stresie na bieżąco. Może warto było przejść się po pociągu i zobaczyć, czy nie ewakuować w pierwszej kolejności osób starszych i rodzin z dziećmi? W moim wagonie, choć wskazanym jako pierwszy do ewakuacji, takie osoby zostały do samego końca — powiedział pan Maciej.
Jak dodał — w drugim pociągu nikt z obsługi nie zapytał pasażerów choćby o ich samopoczucie.
— Rozumiem, że wszyscy byli zdenerwowani, jednak uważam, że można było tę sytuację rozwiązać lepiej i jeśli nie podstawić autobus, w końcu byliśmy blisko dużego miasta, to chociaż zaproponować jakikolwiek poczęstunek dla najdłużej oczekujących pasażerów — podsumował.
Zapowiedział też, że złoży reklamację i będzie się domagał odszkodowania.
"Pociąg 16100 liczył tego dnia 10 wagonów, którymi podróżowało blisko 700 osób" - odpowiada biuro prasowe PKP. "Należy pamiętać, że przy takiej liczbie osób trudno o precyzyjną koordynację wsiadających do pociągu, który stoi na sąsiednim torze, a pasażerowie wysiadają bezpośrednio na międzytorze. Wszystkie drzwi były odblokowane. Przy każdych z nich stał co najmniej jeden strażak lub policjant, lub pracownik PKP Intercity. Wszyscy mogli liczyć na pomoc i asystę zarówno przy wysiadaniu, jak i wsiadaniu" - czytamy w oświadczeniu wysłanym Wirtualnej Polsce.
"Woda dla wszystkich pasażerów została dostarczona po ok. 1,5 h. Wcześniej drużyna konduktorska informowała, że jeśli ktoś potrzebuje wody, będzie ona wydawana przez konduktora. Pociąg nie dysponował wagonem barowo-restauracyjnym, ewentualny poczęstunek musiał być więc dowieziony na miejsce zdarzenia" - tłumaczy się PKP.
Pasażerowie mówią o "standardach"
Z problemami mierzą się nie tylko pasażerowie pociągów Intercity, jednak — jak mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Anna — w przypadku połączeń regionalnych lub TLK bierze pod uwagę, że na trasie może wydarzyć się wszystko.
— Opóźnienia czy brak klimatyzacji latem lub "piekiełko" zimą to norma. W małopolskiej miejscowości, z której pochodzę, pociągi jeżdżą z kolei tak wolno, że na pewnym odcinku śmiało można je wyprzedzić rowerem — śmieje się.
— Albo wieczne remonty na trasie między Krakowem i Zakopanem. Raz wsiadłam w Suchej Beskidzkiej, w Kalwarii przesiadałam się na zastępczy autobus, a w Skawinie znowu do pociągu. Moja wina, bo nie sprawdziłam na stronie, że akurat zaczyna się remont, ale jak na te ok. 60 km trasy to świetne akrobacje — dodaje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl