W autokarze puściły im hamulce. "Połowa osób wyciągała alkohol"
- Połowa osób, średnio w wieku od 40 do 55 lat, wyciągała alkohol - mówi Ola, która wybrała się na zorganizowaną wycieczkę autokarem. Picie napojów wyskokowych, walka o miejsca czy nieodpowiednie żarty mogą zepsuć każdą wspólną podróż. Magda, przewodniczka, mówi WP, że "nic już nie jest w stanie jej zaskoczyć".
Dla wielu osób wyjazdy zorganizowane są idealnym sposobem na zwiedzanie nowych miejsc, lecz dla innych - źródłem frustracji. Autokarowe wyprawy potrafią być prawdziwym wyzwaniem, a współtowarzysze podróży niewyczerpanym źródłem anegdot i... problemów.
Kilka głębszych na starcie
Ola przez kilka lat jeździła na wycieczki zorganizowane z firmy, w której pracowała jej ciocia. - Niezależnie od tego, czy były to wycieczki wakacyjne, czy świąteczne, np. na jarmarki bożonarodzeniowe, zawsze zbierał się cały autokar ludzi. Moją towarzyszką, czyli osobą, która siedziała ze mną w autokarze, była najczęściej moja mama - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską.
Zawsze jednak, jak mówi, kiedy wyjeżdżali z miejsca zbiórki, zaczynało się to samo. - Połowa osób w autokarze, średnio w wieku od 40 do 55 lat, wyciągała alkohol. Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze wyjechać, a już wyjmowali kubeczki, polewali sobie, zaczynali się śmiać, żartować, krzyczeć - relacjonuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nastolatka czuła się z tego powodu skrępowana. - Muszę przyznać, że dla mnie było to niekomfortowe. Ich "zabawa" trwała zazwyczaj kilka godzin, więc dla reszty osób podróżujących było to niezbyt fajne. Z racji tego, że nasze wakacyjne podróże trwały np. 20 godzin jazdy autokarem, potem trzeba było znosić ten nieprzyjemny zapach, który był ciężki "do wywietrzenia". A niektórzy po krótkiej drzemce budzili się w średnim stanie. Zdarzało się, że przesadzali z alkoholem i wymiotowali, więc musieliśmy mieć dodatkowe postoje.
Dodaje, że byli to w większości wykształceni ludzie podróżujący z dziećmi, którym na wycieczkach po prostu puszczały hamulce, a nie tzw. patologia. Co więcej, w ogóle się z tym nie ukrywali.
- Nikt ich też nie upominał, bo każdy odwracał głowę w drugą stronę albo zajmował się sobą. Mam wrażenie, że nikt tego nie robił, bo to był zazwyczaj początek urlopu, podczas którego mieliśmy spędzić razem 14 dni, więc ludzie nie chcieli psuć atmosfery - mówi Ola.
Miejsca z przodu na wagę złota
Grażyna Węgrzyn, która niedawno brała udział w wycieczce zorganizowanej po Costa Brava w Katalonii, ma mieszane uczucia. - Nasza przewodniczka była wspaniała. Opowiadała o największych artystach Katalonii, organizowała quizy, tłumaczyła wszystko z pasją i energią. Z drugiej strony, pech chciał, że trafiłam na bardzo specyficzną grupę turystów - zaznacza.
Złe przeczucia miała już na początku. Gdy grupa zebrała się w miejscu zbiórki, jedna z kobiet podeszła do przewodniczki. - Stwierdziła, że niedawno miała urodziny, a najlepszym prezentem byłoby dla niej, gdyby mogła siedzieć z samego przodu autokaru. Gdy usłyszała, że miejsca te mają zostać puste, aby w razie potrzeby osoby, które cierpią na chorobę lokomocyjną, mogły tam usiąść, powiedziała, że sama na nią choruje.
Kobieta nie dawała za wygraną. - Kiedy udaliśmy się w stronę autokaru, nagle zaczęła biec na sam przód. Złapała swoją koleżankę za rękę i ustawiła się tak, by jako pierwsza wejść do autokaru. Przepychając się między ludźmi, niemal staranowała małą dziewczynkę. Gdy już była przy wejściu do autokaru, rzuciła plecak na przednie siedzenie, aby mieć pewność, że nikt nie zajmie jej miejsca - relacjonuje Grażyna.
Turystka przez całą wycieczkę zwracała na siebie uwagę. - Ubrała buty na wysokim koturnie, przez co miała problem, by spacerować po stromych, wąskich uliczkach na Costa Brava. Gdy schodziła więc z góry, zaczęła prosić o pomoc mężów innych kobiet, i łapała ich pod ramię. Oczywiście, nie chcieli być niemili, więc chętnie jej pomagali. Miny ich żon były jednak bezcenne. Istna komedia! - mówi nasza rozmówczyni.
Podczas wycieczki uwagę zwracał na siebie jeszcze jeden mężczyzna. W autokarze co chwilę wyciągał jedzenie o intensywnym zapachu. - To były chyba kanapki z konserwami. Wszyscy musieliśmy 'delektować się' aromatem mielonek, których miał cały plecak - komentuje Grażyna.
Jeszcze bardziej irytowały jednak jego sprośne żarty. - Co chwilę rzucał jakimiś seksistowskimi żartami, komentował wygląd przewodniczki. Gdy jechaliśmy do Muzeum Dalego w Figueres, ze sztuką surrealistyczną, zapytał, czy będą tam 'rzeźby gołych babek'. Czasem zastanawiam się, dlaczego tacy ludzie jadą na wycieczki inspirowane sztuką.
Najgorsza grupa turystów
Magda jest polską przewodniczką w Katalonii. Prowadzi kilkudniowe wycieczki zorganizowane, zarówno dla Polaków, jak i zagranicznych turystów. Zapytana o to, jaka jest najbardziej irytująca cecha uczestników wyjazdów, bez wahania odpowiada, że spóźnialstwo.
- Mam zasadę, że w każdym punkcie czekam maksymalnie pięć minut. Nie jestem w stanie przedłużyć tego czasu, bo już po minucie dochodzą do mnie głosy od innych zniecierpliwionych turystów, że chcą już iść. Gdy przyszli na zbiórkę np. 15 minut przed czasem, wychodzą z założenia, że inni też powinni być na czas i nie chcą czekać ani chwili dłużej.
Stąd często biorą się awantury. - Jeden z uczestników stwierdził, że on nie po to zapłacił za wycieczkę, aby teraz wiecznie na kogoś czekać (choć było to zaledwie kilka minut) i zaczął sam iść w stronę autokaru. Niestety, ostatecznie pomylił drogę i czekał przy innym pojeździe. Nie było zasięgu, więc nie mogliśmy się z nim skontaktować. W końcu doszliśmy do wniosku, że po prostu mu się nie spodobało i postanowił się odłączyć, więc wyruszyliśmy przed siebie. Gdy udało się z nim skontaktować, okazało się, że czeka na jednej ze stacji. Ostatecznie to on opóźnił całą wycieczkę. Nie o pięć, ale o 35 minut - opowiada Magda.
Stwierdza, że kolejnym, irytującym zachowaniem są turyści, którzy podczas wycieczki mówią, że wszystko jest w początku, a wystawiając recenzję, czepiają się każdego szczegółu. - To przykre, bo wiele problemów dałoby się rozwiązać na bieżąco, np. dodatkowy postój na toaletę czy przedłużony o kilka minut czas na jedzenie. Raz przeczytałam, że "przewodniczka mówi ochrypniętym głosem", co sugerowało, że dzień wcześniej mocno zabalowałam. To jednak moja naturalna barwa i nie jestem w stanie już tego zmienić.
Przewodniczka dodaje, że czasem uczestnicy zachowują się jak małe dzieci. - Pytania o przerwę na toaletę, po tym jak ostatnia była 20 minut temu, potrafią być naprawdę irytujące. Mówienie, że "wtedy mi się nie chciało" czasem aż mnie rozśmiesza. Niejednokrotnie też ktoś się gubi, bo utknął w sklepie z pamiątkami albo w coś się zapatrzył. Duże wymagania są również w kwestii jedzenia. Choć w czasie wolnym każdy może wybrać lokal, jaki tylko zechce, niektórzy mają pretensje do mnie, że coś im nie smakowało albo "w okolicy nie było żadnych tanich barów".
Magda przyznaje jednak, że choć nic nie jest już w stanie jej zaskoczyć, bardzo lubi swoją pracę. - Po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić. Już wiem, że każdą ważną informację muszę powtórzyć trzykrotnie i zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie niezadowolony. Nie można jednak wszystkie brać do siebie, bo niektórzy mają zły dzień, a inni po prostu lubią narzekać. Na szczęście zawsze znajdzie się ktoś, kto podziękuje, uśmiechnie się i okaże wdzięczność - zaznacza.
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski