Blisko ludziPolacy to fleje. Zdjęcia zaśmieconej Tarnicy to tylko wierzchołek problemu

Polacy to fleje. Zdjęcia zaśmieconej Tarnicy to tylko wierzchołek problemu

Kolejny rok, kolejna majówka, kolejne tony śmieci w lasach, na plażach, w parkach i w górach. No i oczywiście kolejne – głupie – tłumaczenia winnych temu stanowi rzeczy. Dlaczego Polacy są takimi flejtuchami?

Polacy to fleje. Zdjęcia zaśmieconej Tarnicy to tylko wierzchołek problemu
Źródło zdjęć: © Pixabay.com

Jak każdy naród, Polacy lubią o sobie myśleć jako o ludziach kulturalnych, szanujących dobrostan swojego kraju i jego chlubne tradycje. Wpisy publikowane na Facebooku po każdym długim weekendzie lub w okresie wakacyjnym dobitnie jednak świadczą o tym, że jest niezbyt dobrze nie tylko z naszą kulturą osobistą, ale także z tym poszanowaniem naszego kraju.

W tym roku światła reflektorów padły przede wszystkim na przygnębiające zdjęcia z Tarnicy, które są idealnym przykładem tego, o czym będziemy dziś rozmawiać. Choć trochę osłabiające jest to, że takie teksty powstają co roku, a ich treść w ogóle się nie zmienia.

Turysta to leniwy flejtuch

To zdumiewające, że mamy siłę nieść na plecach pełne butelki i puszki oraz wałówkę, a nie jesteśmy w stanie znieść pustych opakowań! Fizyka uparcie twierdzi, że puste opakowania ważą mniej, schodzi się także znacznie łatwiej niż wspina. Jest to naukowa zagadka, którą być może wyjaśni prosta psychologia. Jeśli coś nie jest nasze, to mamy to głęboko gdzieś. Bo KTOŚ przecież posprząta, KTOŚ przecież ogarnie, no i przecież to CZYJAŚ wina, że kosz jest przepełniony lub nie ma go w ogóle.

W Polsce pokutuje obrzydliwe i zgubne przekonanie, że jeśli coś jest wspólne/publiczne, to znaczy, że jest niczyje. Większość cywilizowanych i kulturalnych narodów wychodzi natomiast z założenia, że wszystko, co publiczne, jest nasze wspólne. Nasze – słowo klucz. Przykro mi to mówić, niekulturalny Polaku, ale nie śmiecisz komuś tam na Mazurach, nie obsrywasz cudzego lasu. Tę kupę, w którą być może za rok sam wdepniesz (tak, serio – taka kupa potrafi całkiem nieźle przetrwać na wolności!) robisz sam sobie i na swoim. Oczywiście to inni są obrzydliwi i „robią kupę, gdzie popadnie”, a ty „nie bardzo miałeś wyjście”. Zdumiewająco często to właśnie taki tekst słyszy się po zwróceniu komuś uwagi. O ile oczywiście odpowiedzią nie będzie słowo równie obrzydliwe, co pozostawiony właśnie syf. Generalnie wszystko, co robią tego typu flejtuchy, to „wypadek i przypadek”. Bardzo łatwo oskarża się jednak innych.

Zrzucenie winy na INNYCH to zresztą chyba najbardziej typowa wymówka. To przecież ktoś nie zapewnił odpowiedniego zaplecza, to przecież ktoś zbyt wolno wykonuje swoje obowiązki. A my przecież przyjechaliśmy zażyć niezmąconego niczym wypoczynku. A zatem wyobraźmy sobie najpierw, że wszyscy zrobili wszystko, by zapewnić nam komfort i odpowiednią infrastrukturę. Widok z takiej Tarnicy byłby z pewnością zasłonięty przez potężny śmietnik, obliczony na przyjęcie setek kilogramów odpadów generowanych przez miłośników natury. Gdyby odwrócić się troszkę w lewo, trafilibyśmy na ogromny kompleks toalet. Odgłosy natury prawdopodobnie zagłuszałby warkot śmieciarek i szambiarek, które wywoziłyby wszystkie nieczystości. Którędy? Oczywiście dwupasmową asfaltową drogą! Zamiast podziwiana widoków i cieszenia się przyrodą, stalibyśmy tam pewnie protestując z transparentami przeciwko niszczeniu naszego dziedzictwa przez cywilizację. Sami natomiast możemy to dziedzictwo zaśmiecać i zasrywać. Ale czystość nam się należy! Oszaleć można.

„No bo co ja niby mam zrobić?”

Takie zdanie, wypowiedziane tonem żałosnym i obronnym, to częsta odpowiedź na zarzuty dotyczące śmiecenia i brudzenia. To również zdanie, które oburzeni turyści wypowiadają często… na Islandii, która powoli traci cierpliwość do turystów – głównie polskich. Czemu? Okazuje się, że bezkresne pustkowia północnej wyspy i polskie parki i lasy mają ze sobą zaskakująco dużo wspólnego. Nic dziwnego – skoro Polak naprawdę nie dorósł do sprzątania po własnym psie (serio, spróbujcie namówić do tego rumianą staruszkę w parku i obserwujcie jej zmianę w wulgarnego potwora), trudno spodziewać się, że posprząta w podobnej sytuacji po sobie.

Obraz
© Pixabay.com

Tak, być może to rewolucyjna myśl, ale kupę można po sobie posprzątać, a wyjeżdżając w dzicz i głuszę naprawdę nietrudno się domyślić, że dostępność toalet/czystych toalet będzie raczej znikoma. Ta czystość to zresztą kolejny intrygujący element układanki – to bowiem absolutnie niesamowite, że w domu ludzie potrafią zadbać o higienę łazienki, a w przestrzeni publicznej zastać można czasem takie widoki, że przypominają się wszystkie obejrzane w życiu horrory… Wracając jednak do nieszczęsnej kupy – foliowe woreczki strunowe naprawdę dadzą radę. „Ale jak to nieść ze sobą?!” –normalnie, jak każde inne śmieci. Dużo lepiej ją zabrać, niż za jakiś czas wdepnąć w takie naturalne dzieło innego wyznającego wolność i niezależność autora.

Przez takie właśnie rozumowanie turysta przestaje być pożądanym gościem, a powoli staje się kłopotem. Ale to nie tylko problem turystów, nie trzeba szukać daleko przykładów ludzkiego lenistwa i tumiwisizmu.

Wolnoć, Tomku, w swoim domku?

Warszawa, która po długich bojach przywróciła możliwość picia alkoholu pod chmurką, boryka się teraz z brudem i – nie bójmy się tego słowa – syfem, pozostawionym przez pałających miłością do natury mieszkańców miasta. Bulwary nad Wisłą każdego ciepłego wieczoru zamieniają się w festiwal brudzenia i śmiecenia. Pół biedy, gdyby mowa była tu o przepełnionych koszach na śmieci. Rozmawiamy jednak o morzu odpadków, smrodzie ludzkich odchodów i tłuczonym szkle, które prawdopodobnie wywozi się stąd w miesiącu tonami. Tłumaczenia? Standardowe – to wszystko cudza wina.

Miasta, które zezwalają w parkach i na innych terenach zielonych na piknikowanie połączone z grillowaniem, co roku odgrażają się, że zmniejszą liczbę tego typu terenów przystosowanych do rekreacji. Nic dziwnego – swoją umiejętnością grillowania Polak zazwyczaj jest w stanie się pochwalić (usmażenie karkówki na grillu to przecież wybitne osiągnięcie), gorzej już z posprzątaniem po sobie. Co bardziej cywilizowane osoby wrzucają wszystko do plastikowych worków i zostawiają na miejscu. Nie pomaga to specjalnie w utrzymaniu porządku, ptaki oraz bezdomne psy i koty zazwyczaj są o wiele szybsze niż służby oczyszczania miasta. Czyste – w przeciwieństwie do parków – pozostają na pewno sumienia. Niesłusznie. Bezmyślność ma kilka skutków ubocznych – pozornie nieszkodliwy śmietnik w parku to tylko jeden z nich. Drugi jest znacznie poważniejszy – na naszym bałaganiarstwie i braku logicznego łączenia faktów często cierpią najsłabsi – zwierzęta. Wyjadając resztki z naszych worków na śmieci czy grzebiąc w dogasających węglach często robią sobie krzywdę.

Obraz
© Pixabay.com

Wypadałoby też pamiętać, że darcie paszczy i nastawianie muzyczki z telefonu na cały regulator to także forma zanieczyszczania środowiska, a na pewno zakłócania spokoju innych. W połowie warszawskich parków można oszaleć zaledwie po piętnastu minutach prób oddania się relaksowi w słońcu, ona bowiem tańczy dla niego, fałszywie podśpiewując jakieś „Despacito” czy innego Mariana.

No to jak ma ten człowiek odpocząć?

Naprawdę, nie jest specjalną sztuką dobre przygotowanie się do weekendowego wypoczynku – czy to aktywnego, czy nie. Zazwyczaj wystarczą worki na śmieci i woreczki na osobiste nieczystości czy dziecięce pieluchy. Można również spędzić parę chwil, by dowiedzieć się nieco więcej o trasie rodzinnego wypadu i sprawdzić, gdzie będzie można zrobić przystanki na toaletę.

Jeśli – jak wielu oburzonych faktem pouczania ich w tym zakresie – ktoś nie chce korzystać z brudnych toalet publicznych, może powinien rozważyć zostanie w domu? Optymistycznie zakładam, że ma w nim czyściej. Nie wiem jednak, czy nie jest to nadmierna doza optymizmu. W końcu to trening czyni mistrza, a w zasyfianiu otoczenia jesteśmy jako naród bardzo bardzo sprawni.

Co gorsza, ciężko być orędownikiem porządku i kultury. Zwrócenie uwagi bardzo często wiąże się z przykrymi konsekwencjami – z groźbami karalnymi włącznie. Trudno zatem trochę się dziwić, że nawet na widok mamusi wysadzającej dziecko na kupkę pod krzaczkiem w parku tylko cicho zgrzytamy zębami, a co dopiero mówić o zwracaniu uwagi miłośnikom siłowni i zmrożonej wódeczki. Próżno często liczyć też na reakcję odpowiednich służb – do dziś pamiętam, jak powiadomiłam warszawską straż miejską o demolowaniu ławek i koszy w parku, połączonym z festiwalem sikania na odległość. Telefon z pytaniem „to gdzie w końcu pani jest?” odebrałam po sześciu godzinach. Milutko.

Nie kłóć się, idź posprzątać

Ale przecież zaraz dowiemy się, że wcale nie jest tak tragicznie! Zawsze, ale to zawsze pod artykułami dotyczącymi polskiej flejowatości i braku umiejętności współżycia społecznego pojawiają się dziesiątki oburzonych. Ba, pojawią się te same argumenty co wyżej przytoczone – ktoś nie posprzątał, nie było kosza, nie było toalety… I tak w kółko, aż do usranej – przepraszam, nie mogłam się powstrzymać – śmierci.

Proponuję przyjąć jednak zasadę, by oburzać się na tych, których kupy i śmieci znajdujemy w lesie, a nie na tych, którzy przypominają nam, że do miana kulturalnego i czystego narodu trochę nam jednak daleko. Energię lepiej włożyć w sprzątanie śmieci w lesie, no ale to przecież niewygodne i wymaga wysiłku. Nie to, co napisanie w sieci, że wcale nie jesteśmy brudasami. I leniami też nie…

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (1030)