ModaPolka, której kostiumy pokochały Jennifer Lopez i Lady Gaga

Polka, której kostiumy pokochały Jennifer Lopez i Lady Gaga

Katarzyna Konieczka jest kostiumografem, projektantką mody, absolwentką prestiżowej Międzynarodowej Szkoły Kostiumografii i Projektowania Ubioru. Jej kreacje oglądamy przede wszystkim na scenie, wybiegu. I podziwiamy. Zakochały się w nich m.in. Lady Gaga, Jennifer Lopez, Doda i Justyna Steczkowska. Każdy kostium jest wykonany w jednym egzemplarzu. Nam artystka opowiada o swoich początkach i tworzeniu domków dla lalek oraz o tym, dlaczego styliści Jennifer Lopez bardzo długo zabiegali o współpracę z nią.

Polka, której kostiumy pokochały Jennifer Lopez i Lady Gaga
Źródło zdjęć: © Forum
Katarzyna Gruszczyńska

W dzieciństwie szyła pani ubranka dla lalek, miała maszynę do szycia, czy moda nie pojawiła się w pani życiu już na początku?
Zajmowałam się konstruowaniem różnych rzeczy – szyłam ubranka dla lalek, ale nie tylko. Tworzyłam małe meble, robiłam nawet obicia do ich domków. Samodzielnie kreowałam i budowałam taki świat w miniaturze. Nawet tapety w domku dla lalek wykonałam z tkaniny, ręcznie przyszywałam falbanki do poduszeczek. Później jako nastolatka przeniosłam się na szycie ubrań dla siebie. Trzeba było nadążać za modą, a najszybszym sposobem było szycie ubrań samodzielnie.

Gdy miałam 15 lat, skonstruowałam buty! To była era techno, ludzie nosili kolorowe włosy i modne były platformy. One kosztowały 500 zł, co było kosmiczną ceną jak na owe czasy. Odkąd pamiętam, rozbierałam na czynniki pierwsze różne rzeczy, między innymi bieliznę, a w końcu zabrałam się za buta. Gdy był już w kilku częściach, stworzyłam go od podstaw, korzystając z materiałów dostępnych w sklepach szewskich. Skonstruowałam tak zwane żelazka, w których później chodziłam. Spędziłam dużo czasu, by je wykonać. Byłam samoukiem. Moje platformy były bardzo oryginalne i niebotycznie wysokie.

Były wygodne?
Dało się wytrzymać.

Ludzie zwracali uwagę na tworzone przez panią wtedy stroje czy buty?
Zwracali, bo klimatowi tego modnego wtedy stylu towarzyszyły awangardowe makijaże. Malowałam usta na biało, a oczy na czerwono. To był okres buntu. Nosiłam oryginalne kolczyki, krótko ścięte włosy i futerkowe kurteczki, które sobie szyłam. Już wtedy miałam jakieś zamówienia. Koleżanki prosiły, żeby coś im uszyć, a ja odmawiałam. Traktowałam ten proces zbyt osobiście.

Jak przeskoczyła pani do świata mody z projektowania i szycia dla siebie?
Nigdy nie myślałam o modzie poważnie, ponieważ mój ojciec był prawnikiem i zawsze mówił: nie zajmuj się artystycznym zawodem, bo skończysz jak artysta malujący na sopockim Monciaku. Podchodził do tego z pogardą, nie szanował zawodów artystycznych, więc w takim duchu mnie wychował. W ogóle nie myślałam o tym poważnie, robiłam to dla siebie, z pasji. Później zdawałam na studia prawnicze, uczęszczałam też na uczelnię humanistyczną. Omijałam temat mody, choć cały czas była moją pasją. Gdy miałam 20 lat, urodziłam dziecko, zrezygnowałam ze studiów. Wtedy uświadomiłam sobie, że muszę pogodzić się ze sobą i ze swoimi marzeniami, pragnieniami. Tylko podczas tworzenia byłam wytrwała i konsekwentna.

Zaczęłam startować w konkursach modowych ogłaszanych przez różne czasopisma. Niestety nawet gdy wysyłam swoje projekty, na przykład torebek, nie dostawałam odpowiedzi. Pojawił się pomysł, żeby zdawać do szkoły dla projektantów. Wybór padł na warszawską Międzynarodową Szkołę Kostiumografii i Projektowania Ubioru (MSKPU). Z racji tego, że byłam samotną matką, postawiłam na zaoczny tryb. Mama mi pomagała i co dwa tygodnie mogłam wyjeżdżać na zajęcia. Tam uwierzyłam, że ten zawód ma sens, dowiedziałam się, jak wygląda w praktyce. Kostiumografka Zofia de Ines wprowadziła nas na zaplecze do teatru. Mogłam zobaczyć, jak wszystko jest wykonane, poznać kulisy projektowania.

Co napędzało i napędza pani wyobraźnię?
Bardzo dużą wagę od zawsze przywiązywałam do filmów, intencji bohaterów, tak zwanego języka kostiumu. Starałam się kreować postać poprzez kostium i modelować w ten sposób jej charakter, świat wewnętrzny, pochodzenie. Na przykład przy wymyślaniu postaci z kręgu fantasy łączy się świat podwodny, egzotyczne ryby z głębin. Postać kreowana przeze mnie, kostium, zawsze jest jakąś wypadkową. Zależy mi też na tym, żeby była nieodgadniona.

Co łączy gwiazdy, które pokochały pani projekty, zabiegały o nie? Mam na myśli m.in. Jennifer Lopez, Lady Gagę, Dodę czy Justynę Steczkowską?
Wiem na pewno, dlaczego stylistom Jennifer Lopez tak bardzo zależało na moim projekcie. Dzwonili do mnie, pisali. Na początku nie mogłam im pomóc, ponieważ kostiumy, które wybrali, były akurat fotografowane podczas sesji dla włoskiej edycji magazynu „Vogue”. Za drugim razem się udało. Co ich urzekło? Androgyniczne gwiazdy łatwo ubrać, tak jak i modelki, które są szczupłe, blade, bez seksapilu. Ale bardzo trudnym zadaniem dla stylistów jest ubranie seksbomby, Wonder Woman, czyli właśnie Jennifer Lopez. I to na dodatek tak, żeby nie prezentowała się kiczowato. Jej styliści wysłali mi zdjęcia Dody. Ona wyglądała bardzo dobrze w tych kostiumach, które ja stworzyłam. Ciężko jest wykreować seksowną wokalistkę tak, by nie wyglądała tandetnie. Jeżeli jakaś aktorka na ściance założy coś w różowym kolorze, a już ma sztuczne rzęsy i dekolt, to wszyscy komentują, że jest tandetnie. Dlatego jest to bardzo duże wyzwanie.

Nad jaką kolekcją pracuje pani obecnie?
Gdy osiąga się pewien pułap w projektowaniu, pojawia się wiele osób, które próbują zmienić sposób myślenia projektanta, skomercjalizować ten proces. Teraz udało mi się otrzepać się z tego wszystkiego. Mam dużo gotowych projektów, ale nie chciałabym na razie niczego zdradzać.

Tym, co panią wyróżnia, jest też fakt, że nie korzysta pani z gotowych tkanin, tylko sama je tworzy.
To wynika z moich doświadczeń podczas wspomnianych już prób skomercjalizowania mojej działalności. Chciano popchnąć mnie w kierunku rzeczy ready-to-wear i pret-a-porter. Napotykałam sytuacje, które uwłaczały temu, co chcę osiągnąć artystycznie. Dostawałam próbki materiału, który pojawiał się jednocześnie w programie telewizyjnym o produkcji koronki albo widziałam tę samą koronkę zdobiącą ubrania w popularnych sieciówkach. Dla mnie to kompletna dewaluacja. Ciężko jest wykreować szlachetny projekt, wiedząc, że użyto do jego stworzenia taniej koronki, którą jakaś sieciówka kupuje na tony. Gdzie tutaj jest luksus?

No i jakość...
Właśnie. Luksus polega na unikatowości, a tutaj mielibyśmy do czynienia z pogwałceniem tej unikatowości. O luksusie możemy mówić wtedy, gdy materiał jest niepowtarzalny, a tkanina ma rangę płótna czy rzeźby. Gdy wielka gwiazda wróci z gali, a jej córka nie będzie miała sukienki z taką samą naszytą koronką.

Wybór takiej drogi jest na pewno czasochłonny i kosztowny.
Tak, ale daje pewność, że jest to strój, który gwarantuje nabywcy, że nawet jak zapłaci wysoką cenę, będzie miał do czynienia z unikatowym projektem i wykonaniem.

Partnerem artykułu jest Systane®

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (21)