Popularna sieciówka powiększa rozmiary ubrań. "Modnie pragną wyglądać nie tylko młode i szczupłe"
Marka odzieżowa Sinsay w piątek 24 lutego ogłosiła, że wprowadza zmiany w tabeli rozmiarów - każdy z nich zwiększy się odpowiednio o dwa do ośmiu centymetrów. To ukłon w stronę klientek o większych rozmiarach. - Nie widząc napisu "plus size", często zakładam, że nic dla siebie nie znajdę - mówi Agata Wiśniewska - modelka. - To wykluczenie rodzi oczywiście frustrację. Pokazuje, że nie mieścisz się w "normie" - dodaje.
27.02.2023 | aktual.: 27.02.2023 22:14
- Według wskaźnika BMI nie mam nadwagi, niestety ubrania w tej sieciówce bywały za ciasne. W moim przekonaniu Sinsay kierował swoją ofertę do nastolatek, co prawdopodobnie miało wpływ na kryteria rozmiarowe. Kiedy jednak obserwowałam asortyment, który pojawiał się tam na wyprzedażach, zauważałam, że na stanie zostawały spore ilości rozmiarów XS lub S, natomiast braki były w rozmiarówce L oraz XL. To świadczy, że popyt na dane rozmiary uległ zmianie - ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską Magdalena Poznańska, która ubiera się w sieciówkach.
Równe szanse dla wszystkich kobiet
Przy okazji przekonuje, że modnie pragną wyglądać nie tylko młode i szczupłe dziewczyny, ale także kobiety takie jak ona - po czterdziestce, z obfitszymi kształtami, a jednak śledzące trendy i chcące być "na czasie".
- Ostatnio mierzyłam piękne marynarki w nowej rozmiarówce i ku mojemu zdziwieniu rozmiary XL oraz XXL okazały się za duże. Rozmiar naprawdę nie pozostaje bez znaczenia. Sama nieraz podczas zakupów miałam myśli wpływające na obniżenie poczucia własnej wartości. Bo skoro XL jest za ciasne, to znaczy, że ja i moje ciało nie wpisujemy się w modowe trendy i "nie zasługujemy" na fajny look. A przecież kobieta w każdym rozmiarze powinna mieć szansę, by czuć się pięknie - podkreśla Magdalena.
Z kupnem ubrań w sieciówkach problem ma również Patrycja, której - jak sama mówi - daleko do grubej. Nad swoją sylwetką pracuje od lat na siłowni, a i tak nie zawsze może znaleźć w asortymencie odpowiedni dla siebie rozmiar.
- Długo byłam w terapii, by to przepracować. Co nie znaczy, że gdy po raz kolejny nie wchodzę w największy dostępny w sklepie rozmiar, nie wpływa to w ogóle na moją samoocenę. W przeszłości cierpiałam na zaburzenia odżywiania, a kwestia ograniczonej rozmiarówki pogłębiała problem - wyznaje. - Nie wyobrażam sobie, jak z tą dyskryminacją radzą sobie osoby z nadwagą czy otyłością - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niestety, badania nie napawają optymizmem - zarówno te dotyczące poziomu samoakceptacji polskich nastolatek, jak i te sprawdzające skalę nadwagi i otyłości wśród młodych.
Według raportu "Spotlight on adolescent health and well-being" z 2020 roku opierającego się na badaniach przeprowadzonych na grupie 227 441 uczniów w wieku 11, 13 i 15 lat z 45 krajów Europy i Ameryki Północnej, polskie dziewczyny plasują się na pierwszej (!) wśród 43 pozycji, gdy idzie o wskaźnik negatywnego obrazu własnego ciała i postrzegania się jako "grube lub trochę za grube".
Okazuje się, że aż 52 proc. 15-latek uważa się za trochę grube lub za grube, tymczasem jedynie 8 proc. w tym przedziale wiekowym faktycznie ma nadwagę lub otyłość. Z raportu opracowanego przez markę Dove na podstawie odpowiedzi 5 165 dziewcząt w wieku 10-17 lat z 14 krajów świata, wynika natomiast, że aż 83 proc. młodych Polek źle się postrzega, co plasuje je na drugim - po Japonkach - miejscu.
W samoakceptacji nie pomoże na pewno niebezpieczny trend "skinny body" na bardzo szczupłą sylwetkę, jaka królowała na wybiegach i czerwonych dywanach na początku lat dwutysięcznych. Symbolem jego powrotu jest zmieniająca się drastycznie figura Kim Kardashian - do niedawna słynącej z krągłości, dziś mocno odchudzonej.
Z drugiej strony z badań przeprowadzonych przez Fundację Medicover w ramach Programu PoZdro! (obejmującego 19 634 nastolatków w wieku 12-14 lat, z czterech miast w Polsce) wynika, że po pandemii 24,3 proc. dziewczynek i 29,5 proc. chłopców ma nadwagę lub cierpi na otyłość. - Staliśmy się społeczeństwem trzech foteli – fotela w domu, szkole/pracy i w samochodzie - komentowała w Polskim Radiu Lublin Agnieszka Skowrońska, lokalna koordynatorka programu.
Motywacje marki
- Decyzja o wprowadzeniu zmian w tabelach rozmiarowych Sinsay została podjęta na bazie informacji uzyskanych od naszych klientek – komentarzy dotyczących rozmiarów naszych ubrań, analiz sprzedaży, analiz powodów zwrotów towaru oraz potrzeby dopasowania się do standardów rozmiarowych powszechnie występujących w branży odzieżowej. Dotychczas Sinsay funkcjonował na tabelach znanych z marek skierowanych do młodzieży tzw. rozmiarówce młodzieżowej, natomiast wychodząc naprzeciw potrzebom szerszego grona klientek zdecydowaliśmy się zastosować tabele regularne - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Magdalena Banacka, dyrektor komunikacji wizualnej Sinsay.
- Nie zapominamy o naszych klientkach niezależnie od typu sylwetki - dotychczasowe rozmiary powiększyliśmy w obwodach i tak przykładowo rozmiar XXS został powiększony jedynie o 2 cm, natomiast duża zmiana to fakt iż będzie on od teraz systematycznie dodawany do coraz większej puli produktów, co wcześniej nie było standardem. Wkrótce też w naszej ofercie premiera kolekcji plus size. Nasze działania jako marki podążają za trendem body positive i chcemy, żeby w naszych kolekcjach każda kobieta, niezależnie od sylwetki, znalazła coś, w czym będzie się czuła sobą - dodaje.
Rozmiar rozmiarowi nierówny
Z rozmów z kobietami wynika, że to właśnie brak standaryzacji rozmiarów jest dla nich największym problemem. - Zamówiłam kiedyś ten sam model spodni w dwóch kolorach. Jednych nie mogłam przeciągnąć przez uda, a drugie były tak luźne, że wyglądałam, jakbym nosiła pieluchę - mówi Roksana, która często robi zakupy online.
- Na górze noszę najczęściej rozmiar 40-42, czasem 44, a spodnie raczej 48. Brak dostępności większych rozmiarów w sklepach bardzo utrudnia mi zakupy i sprawia, że są one przykrą koniecznością, a nie przyjemnością. Dlatego ratuję się zamawianiem online, głównie z zagranicznych stron - wyjaśnia w rozmowie z WP Kobietą.
- W sieciówkach rozmiary 42 i 44 bywają dostępne, 46 wzwyż też się zdarza, ale często jedynie online. Zastanawiam się, czy to wynik tego, że dziewczyny wstydzą się przyjść do sklepu i przymierzyć takie rozmiary? Myślę, że wiele z nich woli zamówić ubrania do domu i tam spokojnie je sprawdzić, niż mierzyć się z nieprzyjemnym wzrokiem pracowników bądź komentarzami: "dla pani niczego nie mamy". Sama, nie widząc napisu "większe rozmiary" czy "plus size", często z góry zakładam, że nic dla siebie nie znajdę - wtóruje jej Agata Wiśniewska - modelka, aktorka, aktywistka.
- To wykluczenie rodzi oczywiście frustrację i ma wpływ na samoocenę. Pokazuje, że nie mieścisz się w "normie", że jesteś "poza". To nie jest fajne. Gdyby szeroka rozmiarówka była w sklepach dostępna, może panie w większym rozmiarze nie czułyby się skrępowane podczas zakupów - dodaje.
Zmiany są potrzebne
Dlatego powiększenie rozmiarów ocenia jako świetny ruch. - Kiedyś nie miałam po co zaglądać do Sinsaya czy innych tzw. młodzieżowych sieciówek. Ostatnio na sesji pozowałam w spodniach tej marki i byłam w szoku, że w nie weszłam, bo z dolnymi elementami garderoby był u mnie zawsze kłopot - mam dość szerokie biodra i dużą pupę - zauważa.
Wiśniewska zwraca uwagę na jeszcze jeden problem. - Moje przyjaciółki często narzekają, że ubrania w ich rozmiarach są babcine, bez wyrazu, w większości czarne. Dlaczego mamy mieć ograniczony wybór tylko dlatego, że nosimy większy rozmiar? Uważam, że w sieciówki powinny oferować cały swój asortyment w wersji plus size: od zwiewnych, dziewczęcych sukienek, przez seksowne, dopasowane stroje aż po naprawdę szalone, kolory, kroje i printy. Jestem fanką body, więc dla mnie to must have - mówi.
Wtóruje jej Magda, która ma 175 cm wzrostu i przed urodzeniem drugiego dziecka nosiła rozmiar 42-44. Trzy miesiące temu po raz drugi została mamą i nie jest w stanie kupić w sieciowych sklepach pasujących ubrań.
- Owszem, w niektórych sieciówkach są większe rozmiary, ale... kwietne wzory i buroszare kolory kompletnie nie współgrają z moim temperamentem. Dlaczego w Polsce większe, 20-30-letnie dziewczyny są skazane na ubieranie się w garsonki dla starszych pań, a w Stanach czy w Wielkiej Brytanii mogą wybierać z ogromu kolorowych, wspaniałych, wpisujących się w aktualne trendy ubrań? - pyta.
"Promocja" otyłości?
Pod postem marki informującym o poszerzeniu rozmiarówki nie zabrakło jednak głosów, że powiększanie tabeli rozmiarów zachęca tylko do "lenistwa" i "tycia".
- To jest przykład tak ograniczonego myślenia, że aż boli. Brakuje tylko szyldu "promocja otyłości" - mówi z przekąsem Agata Wiśniewska. I dodaje: - Przecież szczupła osoba, która dobrze czuje się w swoim ciele, przechodząc obok wieszaka z naprawdę fajnym ciuchem w rozmiarze 48, nie stwierdzi nagle: "Czuję, że zawsze chciałam być gruba. To był znak!". Zwłaszcza, że jeśli ta bluzka czy sukienka jest dostępna w większym rozmiarze, w mniejszym tym bardziej.
Agata podkreśla, że dochodzenie, dlaczego ktoś jest większy, nie jest naszą sprawą. Podobnie jak wmawianie markom sportowym, że nie powinny sprzedawać ubrań plus size, a tym bardziej prezentować ich na większych modelkach.
- Brałam ostatnio udział w kampanii sportowych ubrań i właśnie z takimi komentarzami się spotkałam. Ostatnio zrzucam kilogramy, bardzo dużo ćwiczę. W czym miałabym chodzić na treningi, gdyby marki sportowe zamykały się wyłącznie na te już wysportowane sylwetki? Przecież praca nad sobą i nad swoim ciałem to proces - zauważa.
Posunięciu Sinsay'a ciekawie przyjrzeć się także w kontekście "vanity sizingu" - zjawiska tłumaczonego na polski jako "rozmiarówka próżności" i polegającego na zaniżaniu rozmiaru na metce przy jednoczesnym zachowaniu tych samych wymiarów danej rzeczy. Ten marketingowy zabieg ma na celu wpłynąć na polepszenie samopoczucia kupującego, a tym samym zwiększyć szanse na to, że dokona zakupu i wróci do danego sklepu.
Pisząc o "vanity sizingu" czy poszerzeniu tabeli rozmiarów, nie sposób jednak nie wspomnieć o trendzie sekularnym, który warto wziąć pod uwagę szczególnie, gdy mowa o sklepie, w którym najchętniej ubierają się nastolatki. Z pokolenia na pokolenie dzieci są bowiem wyższe od rodziców, dojrzewają szybciej, mają większy rozmiar buta. W tym kontekście zmiana wydaje się po prostu koniecznością.
Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!