Poród w domu. A co na to sąsiedzi?
Poród w domu to niebezpieczna fanaberia czy sposób na zredukowanie strachu rodzącej? Stanowiska są podzielone. Ale kobiety, które rodziły w domu, zgodnie twierdzą, że kolejne dzieci też przyjdą na świat w domu, nie na szpitalnej porodówce. Choć bywa głośno.
21.06.2019 | aktual.: 21.06.2019 13:31
Julia Rosnowska w niedzielę urodziła swoje pierwsze dziecko. Wiadomość obiegła media, bo aktorka nie dość, że rodziła w domu, to jeszcze w towarzystwie policji. No może nie w towarzystwie, ale funkcjonariusze wezwani przez zaalarmowanych sąsiadów, zapukali do drzwi rodzącej.
Jak wytłumaczyła na swoim instagramowym koncie Anastazja Bernard, która towarzyszyła Julii w czasie porodu, powodem był zapewne fakt, że "na co dzień nie mamy do czynienia z krzykami porodowymi, więc mogą się one kojarzyć z czymś bardziej nam znanym, np. krzykami ofiary przemocy domowej".
Cud po cichu
Klaudia Dobosz, mama Tadzia i Rysia, która czeka na narodziny trzeciego syna, również rodziła w domu. I planowała o fakcie uprzedzić sąsiadów. – Ale nie zdążyłam. Miałam przygotowaną kartkę, którą chciałam wywiesić przy windzie. Ale narodziny Rysia poszły tak sprawnie, że kartka się nie przydała – mówi Klaudia.
Przy porodzie towarzyszyły jej dwie położne ze stowarzyszenia "Dobrze Urodzeni", jej partner – Lech i… koty, które Klaudia hoduje. Starszy syn był w tym czasie u babci, a Klaudia na spokojnie, w swoim tempie, we własnej wannie urodziła dziecko. Policji nikt nie wzywał. Mało tego, sąsiedzi zza ściany nawet się nie zorientowali, że u Klaudii i Lecha odbywa się cud narodzin. – Już po fakcie ze zdziwienia przecierali oczy. To starsze małżeństwo. Byli zaskoczeni, że dałam radę i że było tak cicho – mówi mama chłopców.
Radość na całe osiedle
Trochę inaczej było w domu Pawła i Ady. Gdy Ada rodziła, było bardzo głośno. A że był to lipiec, upał i otwarte okna, dość szybko do drzwi mieszkania zapukał zaniepokojony pan ochroniarz. – Pewnie myślał, że ją tłukę – opowiada rozbawiony Paweł. Ale gdy dowiedział się, że to poród domowy, nie miał więcej pytań. Paweł sąsiadów nie uprzedzał, bo nie czuł takiej potrzeby.
Gdy kilka dni potem spotkał się z kolegą, który mieszkał na tym samym osiedlu, nie musiał informować go, że dziecko jest już na świecie. – Stwierdził: "Wasza Luna urodziła się ok. 21.30, prawda?" – opowiada Paweł. – Zapytałem go, skąd wie. Powiedział, że Adę było słychać na pół osiedla – śmieje się Paweł.
Święty spokój
Anna Wojtyla, która w tym roku zdobyła tytuł "Położnej na Medal", domowe porody przyjmuje od czterech lat. Ma ich na swoim koncie ponad 100. I mówi, że przypadek Ady i Julii, czyli pukanie do drzwi przez policję czy ochronę, to rzadkość. Dlaczego?
– Bo rodząca w domu kobieta czuje się bardzo komfortowo i raczej nie krzyczy. Ten domowy poród jest bardzo spokojny. Kobieta śpiewa, nuci, raczej wprowadza się w trans, niż jak w filmach wydziera się i wygraża partnerowi. Ale i takie rzeczy się zdarzają, bo rodząca jest w swoim domu i to ona ustala zasady. Nikt nie wejdzie do jej łazienki czy sypialni z pytaniem: "A czego ty tak krzyczysz?" – mówi Anna Wojtyla zrzeszona w stowarzyszeniu "Dobrze Urodzeni" i podkreśla, że położne, które asystują przy porodzie domowym, są gośćmi i bezwzględnie szanują zasady ustalone przez gospodarzy.
– Niektóre mamy chcą uprzedzić sąsiadów. Inne traktują poród jako wydarzenie bardzo intymne i prywatne i nie chcą, żeby wiedziało i gadało o nim pół osiedla. To ich wybór – wyjaśnia położna.
Rodzić po ludzku
Dlaczego Ada i Klaudia zdecydowały się rodzić w domu? Chciały mieć komfort, spokój i pewność, że ich prawa będą szanowane. Dodatkowo Ada i Paweł nie godzili się, aby ich córce podano witaminę K w pierwszych godzinach życia, chcieli opóźnić ten moment. – I pewnie w szpitalu dałoby się to zrobić, ale trzeba by wstąpić na drogę sądową, albo iść na udry z personelem medycznym – przypuszcza tata rocznej Luny.
Klaudia pierwszego syna urodziła w szpitalnym domu narodzin. I choć ma dobre wspomnienia, poród w domu uważa za najlepsze wyjście. – Wiem, że poród szpitalny to biznes. I całe mnóstwo niepotrzebnych procedur medycznych. Chciałam tego sobie oszczędzić przy drugim dziecku. I bardzo się cieszę, że Lech uważał podobnie. A w mojej rodzinie w zasadzie nie było ludzi, którzy pukali się w czoło i mówili, że zwariowałam - cieszy się mama Rysia i Tadzia.
Na własnych zasadach
- Rysia rodziłam sama, bo tak chciałam, ale też dlatego, że akcja szła bardzo szybko. Lech był w mieszkaniu, ale nie trzymał mnie non stop za rękę, bo tego nie potrzebowałam. Byłam bardzo spokojna, bo czułam się bezpiecznie. Poród trwał 3 godziny. A gdy było po wszystkim, leżałam w łóżku z moim synem i partnerem. Było cicho, ciemno, spokojnie. Żadnych jarzeniówek, trzaskających drzwi – relacjonuje Klaudia.
Paweł podobnie wspomina narodziny Luny. – Gdy się urodziła, było już ciemno, więc nie miała szoku związanego z przejściem z ciemności do wypełnionego światłem i hałasem pokoju. Ada rodziła w basenie. Luna wypłynęła na powierzchnię, rozejrzała się, nawet nie płakała – uśmiecha się Paweł.
Poród to nie wyścig
Anna Wojtyla podkreśla, że to uczucie spokoju, o którym mówią rodzice, to kluczowa różnica między porodem domowym a szpitalnym. – Poród to nie pieczenie biszkopta. Nie da się ustawić minutnika czy wcisnąć go w ramy szpitalnych zmian, choć pracownicy medyczni bardzo by tego chcieli. Często jest tak, że na rodzącą wywierana jest presja. Bo jej ginekolog zaraz schodzi z dyżuru, bo położne kończą zmianę, bo brakuje łóżek. A przecież w literaturze mówi się, że poród może trwać "do trzeciego wschodu słońca" – Położna na Medal podkreśla, że domowe porody mogą być szybsze.
– Gdy rodzimy w szpitalu najczęściej pojawia się strach i stres. A wraz z nimi kortyzol, który nie sprzyja postępowi akcji porodowej. W domu tego lęku nie ma. A przy łóżku / wannie / basenie może być tyle ludzi, ile rodzącej potrzeba. To również podnosi poziom komfortu. Na dodatek będąc w domu, można robić to, na co się ma ochotę: chodzić, rozmawiać, śpiewać, jeść, pić. Przyjmowałam porody w domach, w których za ścianą spały dzieci, w domach ze zwierzakami, gdzie mamie towarzyszyły ukochane kobiety: ich mamy, przyjaciółki, babcie. Tak rodziło się od początku ludzkości – zachwala Anna Wojtyla.
Tylko dla wybranych
"Ale czy taki poród jest bezpieczny?" – to pytanie usłyszała każda rodząca w domu kobieta. Ironicznie można powiedzieć, że gdyby bezpieczny nie był, nasz gatunek by nie przetrwał, bo szpitalne porody to wynalazek z XX wieku. Wcześniej kobiety rodziły w domach. I tak, śmiertelność noworodków i kobiet była wysoka. Teraz jest zdecydowanie mniejsza. Dlaczego?
– Bo żeby zakwalifikować się do domowego porodu z położną zrzeszoną w "Dobrze Urodzonych" trzeba przejść naprawdę rygorystyczną kwalifikację. Chodzi o to, aby zminimalizować ryzyko, żeby nie było konieczności przewożenia rodzącej karetką do szpitala – tłumaczy Anna Wojtyla.
– Lista bezwzględnych przeciwwskazań to ponad 30 sytuacji i przypadków. Rodzić w domu powinny tylko kobiety, których ciąża przebiega prawidłowo. Wszelkie patologie to dyskwalifikacja. Podobnie jak stan po cięciu cesarskim, ciąża mnoga, ciąża przedwczesna, nieprawidłowe położenie płodu. Pełna lista jest dostępna stronie stowarzyszenia "Dobrze Urodzeni" – podpowiada położna.
Kwalifikacja do domowego porodu odbywa się w domu ciężarnej. – Położne muszą poznać dom, wiedzieć jak do niego dojechać, do którego bloku na zamkniętym osiedlu się kierować. Muszą wiedzieć, jakie są warunki, kto w tym domu będzie. Podstawą współpracy jest plan porodu, w którym rodząca określa, co chce, czego nie chce, czego się boi – Anna Wojtyla zachęca do przygotowania takiego scenariusza bez względu na miejsce, w którym się rodzi.
Przypadki transferów z domu do szpitala są nader rzadkie i najczęściej dotyczą nieprawidłowego ułożenia główki w kanale rodnym. – Trochę jak z maratonem, jeśli źle się go zacznie, źle się go skończy. Ale położne, które prowadzą porody domowe, bardzo szybko wyłapują anomalie i reagują – uspokaja Wojtyla.
Ile to kosztuje?
Niestety, poród domowy, który dawniej był rzeczą powszechną, teraz stał się luksusem. NFZ nie refunduje usługi, więc za pomoc położnych, bo w domu mamie zawsze towarzyszą dwie położne, trzeba zapłacić z własnej kieszeni, ok. 3500 zł. Położne prowadzą działalność gospodarczą, więc z tej kwoty muszą odprowadzić podatek, składki ZUS, etc. – I choć bardzo chciałybyśmy, żeby NFZ pokrywał koszty domowego porodu, nie ma tego na razie w planach – ubolewa Anna Wojtyla.
Jak przekonuje Klaudia Dobosz, były to najlepiej wydane pieniądze w jej życiu. – Nie mam szpitalnej traumy, a mój syn na dzień dobry miał kontakt ze mną, z tatą i z naszymi bakteriami, a nie szpitalnymi. Namawiam wszystkie kobiety, które mają fizjologiczną ciążę na poród w domu. To doświadczenie prawie mistyczne – przekonuje Klaudia. A żeby uniknąć wizyty funkcjonariuszy, można uprzedzić sąsiadów.
Rodziłaś w domu? Masz wspomnienia, którymi chcesz się podzielić? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl