Poroniła w toalecie. Przeszukali szambo. "Miarka się przebrała"
- Zgłaszane nam sprawy pokazują ogromny poziom przemocy instytucjonalnej ze strony państwa — mówi w rozmowie z WP Kobieta Urszula Grycuk z Fundacji FEDERA. Przyznaje, że od momentu zmian w prawie, kobiety boją się zgłaszać po pomoc. Jak przyznaje z kolei dr n. med. Joanna Jacko — Polki rezygnują też z dalszego planowania rodziny.
W środę na łamach "Wysokich Obcasów" ukazał się artykuł, w którym swoją historią o poronieniu i wynikających z niego zmagań z policją i prokuraturą opowiedziała Ola. Kobieta zdecydowała się na taki krok poruszona historią pani Joanny z Krakowa. "To jej odwaga sprawiła, że chcę głośno mówić o tym, co mnie spotkało, jak zostałam potraktowana przede wszystkim przez prokuratorkę" - mówiła.
Historia Oli. Prokuratorskie śledztwo po poronieniu
Ola w 18. tygodniu ciąży źle się poczuła i trafiła do szpitala. Po badaniach i zaopatrzeniu w leki wróciła do domu. Niestety tydzień później sytuacja się pogorszyła. "Pobiegłam szybko do łazienki i tam wszystko ze mnie wystrzeliło. Wszędzie tryskała krew, spojrzałam w dół i zobaczyłam zwisającą pępowinę. Nie wiedziałam, jak wstać z toalety, [...], więc złapałam szybko za nożyczki i odcięłam tę pępowinę" - wyznała kobieta.
Zadzwoniła na pogotowie i przekazała, że poroniła. Trafiła do szpitala, gdzie przeszła zabieg łyżeczkowania. W tym czasie swoje działania rozpoczęła już policja i prokuratura. Kobieta została zmuszona przez działającą na polecenie prokuratury policję do badań krwi, a w jej domu przeprowadzono wypompowanie szamba, po tym, jak powiedziała, że po wcześniej opisanej sytuacji w łazience, spuściła wodę w toalecie.
Ginekolożka: Na pierwszym miejscu jest pacjentka
Dr n. med. Joanna Jacko, ginekolożka-położniczka, ginekolożka onkologiczna w rozmowie z Wirtualną Polską przyznała, że osobiście nie spotkała się z taką sytuacją, jaką opisano w "Wysokich Obcasach".
- Nie mam pełnego obrazu sytuacji w Międzyleskim Szpitalu, dlatego mogę mówić jedynie, jak ja bym się zachowała. Dla mnie na pierwszym miejscu jest dobro pacjentki, jej bezpieczeństwo i stan zdrowotny. Więc jeśli przyjeżdża na oddział policja i ustnie przekazuje polecenia prokuratorskie, to jest dla mnie za mało, aby przymuszać kogoś do jakichkolwiek procedur medycznych – komentuje.
- Zawsze najpierw muszę uzyskać pełną informację o prowadzonym postępowaniu, dokumenty, pisma i dopiero po konsultacji z działem prawnym szpitala przystępuję do ewentualnych działań. Wiadomo, że jeżeli policja przywiezie zatrzymanego pod wpływem narkotyków, który zabił kogoś na przejściu dla pieszych, to zdobycie dowodów leży w społecznym interesie. Zupełnie inaczej wygląda procedura, gdy dochodzi do poronienia czy zachodzi np. podejrzenie dokonania aborcji, jednak moim zdaniem, wtedy nie ma potrzeby wykonywania dodatkowych badań, jak np. badanie toksykologiczne krwi — dodaje.
Zdaniem dr Joanny Jacko – w takich sytuacjach wiele zależy od samego lekarza i jego odporności na ewentualne żądania zewnętrzne.
- Ja się osobiście nie obawiam ani policji, ani prokuratury. Z tego co wiem, moi koledzy lekarze też nie. My wykonujemy swoją pracę, zajmujemy się pacjentką, a służby nie mogą przekraczać granic i przeszkadzać lekarzom w pracy. Mogą się ewentualnie później zwrócić do działu prawnego o dokumentację medyczną, a nie oczekiwać, że coś zostanie zrobione w ciągu minuty — podkreśla.
Zaostrzenie prawa wpłynęło na decyzję o ciąży
Ginekolożka przyznaje jednak, że po zmianie prawa częściej spotyka się z obawami pacjentek i deklaracjami, że nie chcą mieć więcej potomstwa.
- Wcześniej miałam sporo pacjentek, które w okolicy 40. roku życia spokojnie decydowały się na trzecią czy nawet czwartą ciążę. Teraz, jeśli któraś ma już np. dwójkę zdrowych dzieci i zna ewentualne ryzyko, jakie może wystąpić przy kolejnej ciąży, ze względu na obowiązujące obecnie opresyjne prawo, po prostu się na nią nie decyduje. Nie raz słyszałam: "stać mnie, fajnie by było mieć kolejne dziecko, ale jak widzę te wszystkie problemy, to ja dziękuję" - wspomina lekarka.
- One wiedzą, że gdyby u dziecka wykryto wady, mogłyby pojechać za granicę i zakończyć ciążę zgodnie z niemieckim, czeskim czy słowackim prawem, jednak nie chcą mieć niepotrzebnych problemów — podsumowuje dr Joanna Jacko.
Komentarz Federy. "Nadużyć jest więcej"
Urszula Grycuk, koordynatorka rzecznictwa międzynarodowego w Fundacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny FEDERA, w rozmowie z Wirtualną Polską przyznaje, że od momentu wyroku wydanego 22 października 2020 roku przez Trybunał Konstytucyjny, którego rezultatem było zaostrzenia prawa aborcyjnego w Polsce, skala nadużyć zgłaszanych Fundacji przez kobiety zdecydowanie wzrosła.
- Zgłaszane nam sprawy pokazują ogromny poziom przemocy instytucjonalnej ze strony państwa, reprezentowanego coraz częściej przez lekarzy, ale także policję i prokuraturę. Dotyczą głównie odmów wykonania w szpitalach legalnej aborcji, ale także innych świadczeń zdrowia reprodukcyjnego — komentuje.
- Ostatnio nagłośnione historie mają paraliżujący wpływ na kobiety, które bardzo się boją prosić o pomoc, gdyż spodziewają się najgorszego ze strony tych, którzy powinni je chronić i im pomagać. W trudnych sytuacjach boją się iść do lekarza, boją się zgłoszeń na policję — dodaje.
Działaczka Fundacji ma też nadzieję, że coraz więcej osób będzie chciało publicznie opowiedzieć swoje historie.
- Po sprawie pani Joanny czy pani Oli widzimy, że to może być moment przełomowy. Miarka się przebrała i kobiety zaczynają mówić, pokazywać twarz. Często po czasie, gdy nabiorą do tego dystansu, ale głośno mówią o nadużyciach — mówi.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl