Poszłam na 7 randek, opisałam to i... rozpętało się piekło
Część z was może przeczytała mój artykuł "7 randek w 7 dni. Jak stałam się randkowym lwem salonowym". Część może nawet dobrze się przy nim bawiła. Od publikacji minął tydzień, który był chyba najbardziej szalonym tygodniem mojego życia. A wszystko przez 1084 słowa.
W swoim tekście postanowiłam opisać eksperyment, polegający na randkowaniu przez tydzień codziennie z kimś innym. Poszłam na 7 randek, dobrze się bawiłam, napisałam tekst, opublikowałam go i przeszłam nad tym do porządku dziennego. To, co wydarzyło się później, kompletnie mnie zaskoczyło.
Artykuł poniósł się w sieci bardzo szerokim echem. Przeczytały go setki tysięcy osób, skomentowało kilkaset. I chociaż w tekście nikogo nie obraziłam, ani nie zrobiłam nic moralnie wątpliwego, zebrałam tęgie baty. Za co? Za korzystanie z życia. A przynajmniej tak to wyglądało. Nie odbieram nikomu prawa do wyrażenia swojego zdania i krytyki moich poczynań. Konstruktywne uwagi pomagają mi doskonalić się w tym, co robię. Niestety większości opinii koło konstruktywnej wypowiedzi nawet nie leżało.
W czym tkwił problem? W tym, że miałam odwagę umówić się z 7 facetami. A przecież młodej damie nie przystoi robić takich rzeczy. Powinnam czekać w zamkniętej wieży, odprawiając modły i liczyć na to, że jakiś uroczy młodzieniec w końcu zaprosi mnie na spotkanie. Tylko dlaczego miałabym? Młode kobiety w XXI wieku mają prawo wziąć swoje życie w swoje ręce. Pracujemy na kierowniczych stanowiskach, zdobywamy nagrody i jesteśmy całkowicie niezależne. Dlaczego w kwestii miłości miałoby być inaczej?
Swoim eksperymentem nikomu nie wyrządziłam krzywdy. Zadbałam o anonimowość moich towarzyszy, żaden z nich nie poczuł się wykorzystany. Mój eksperyment miał być przede wszystkim dobrą zabawą, ćwiczeniem na nieśmiałość i okazją do poznania fajnych ludzi. Dla większości odbiorców był jednak prostą drogą do tego, żeby zaciągnąć do łóżka 7 facetów. Uwaga! Kontakt fizyczny w ogóle nie wchodził w grę. No może poza podaniem sobie ręki.
Krytyczne komentarze to jednak tylko jedna strona medalu. Po publikacji tekstu otrzymałam dziesiątki wiadomości i maili. Wszystkie z pozytywnym wydźwiękiem. Większość od mężczyzn. Osoby, które do mnie pisały, otwarcie przyznawały, że miałam dobry pomysł, że dobrze bawiły się, czytając mój tekst i że kobiety powinny przejmować inicjatywę, bo nie ma w tym nic złego.
W związku z moim artykułem i jego popularnością otrzymałam również zaproszenie do dwóch telewizji śniadaniowych. Wystąpiłam w jednej z nich, mianowicie w Telewizji WP, gdzie w rozmowie z Małgorzatą Serafin opowiedziałam o kulisach projektu. W studiu była ze mną również znana psycholog - Maria Rotkiel. Ona także przyznała, że tego typu eksperyment to świetny sposób na przełamanie swojej wrodzonej nieśmiałości i dopóki żaden z moich randkowiczów nie poczuł się pokrzywdzony, nie ma nic złego w tym, co postanowiłam zrobić.
Drogie kobietki, nie bójcie się kształtować swojego życia uczuciowego w taki sposób, w jaki wam się podoba. Zawsze znajdzie się ktoś, kto postanowi was krytykować i używać naprawdę niewybrednych epitetów pod waszym adresem. Tylko że każda miłość zaczyna się od randki. A żeby na nią iść, trzeba zrobić pierwszy krok. I dlaczego to nie my miałybyśmy go robić? Czasami mężczyźni są nami onieśmieleni i po prostu wstydzą się nas podrywać. Szczęściu trzeba pomagać.
Drodzy panowie, przede wszystkim wrzućcie na luz. Nie każda randka kończy się w łóżku. Czasami można spotkać się z kimś tylko po to, żeby z nim pogadać o pogodzie i kursie franka. Dajcie nam trochę swobody i pola do popisu, ok? Możemy was naprawdę pozytywnie zaskoczyć.
Wszystkich komentujących i tych, od których dostałam wiadomości (przepraszam, że nie odpisałam na wszystkie, było ich naprawdę mnóstwo!) serdecznie pozdrawiam i życzę pięknego życia. Takiego, jakie sobie ukształtujemy.