Produkuje kosmetyki naturalne. "Nie każdy biznes rodzi się z chęci posiadania pieniędzy"
Coraz mniej dziwią nas historie ludzi, którzy zmęczeni codzienną gonitwą na przysłowiowe stare lata zmieniają otoczenie i zajmują się swoim skrywanym hobby. Wiktoria Mucha ma natomiast dopiero 28 lat i jeszcze na studiach zdecydowała, że ominie kilka etapów na tej ścieżce. Jako absolwentka ogrodnictwa-zielarstwa i dziewczyna z miasta, która uciekła na wieś (jak sama o sobie mówi), już znalazła swoją pasję – i zarazem pomysł na biznes.
13.11.2017 | aktual.: 13.11.2017 13:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska: Trafiłam na pani bloga przypadkiem. Nie mogłam znaleźć w żadnej aptece pasty do zębów z węglem, której musiałam użyć u koleżanki, a która mi się spodobała. Chciałam taką znaleźć w internecie, a po wpisaniu w Google odpowiedniego hasła wyskoczył mi pani blog.
Wiktoria Mucha: Strasznie się cieszę (śmiech). Szczerze mówiąc, zaczęłam kilka lat temu od prowadzenia bloga piolunblog.pl. Później, gdy założyłam firmę, powstała strona mydlostacja.pl, ale wciąż ludzie tak pytają o tę właśnie pastę, że zastanawiam się, czy nie wypuścić takiej na rynek, jeszcze trochę podrasowanej. Pierwsze próby już za mną i chyba jestem na dobrej drodze.
Koniecznie! Bo ta moja miała dobrą konsystencję tylko raz, później albo mi się topiła do postaci oleju z racji upałów albo zamarzała w lodówce.
Właśnie! Niestety, z takimi produktami trzeba uważać i dobrać dla nich odpowiednie warunki. Choć nie zawsze się da - olej kokosowy w temperaturze 23-26 stopni zacznie się roztapiać, taka jego uroda. A jak z kolei da go pani do lodówki, to będzie bardzo twardy i ciężko go będzie wydłubać z pojemnika. Dlatego właśnie testuję, jakimi składnikami – oczywiście naturalnymi – tę pastę wzbogacić, żeby miała dobrą konsystencję i najlepsze właściwości.
O właśnie! Produkty w 100 proc. naturalne trzeba przechowywać w szczególnych warunkach, bardzo o nie dbać, co sprawia, że są wymagające, a dla nas czasochłonne i wręcz upierdliwe.
Oleje naturalne, jak te, które stosuję w paście do zębów, do ciała czy kremach, zawierają w sobie naturalne konserwanty, które pozwalają im się dłużej utrzymywać. Choć nie tak długo jak kosmetyki drogeryjne zawierające sztuczne konserwanty. Dlatego te pierwsze wymagają kompromisu.
Ten kompromis to jest cena, którą warto zapłacić? To znaczy komfort i szybkość użycia poświęcić na ołtarzu wartości zdrowotnych?
Tak, oczywiście. Wydaje mi się, że wielu ludzi jest teraz skłonnych poświęcić i trochę więcej czasu i trochę więcej pieniędzy, żeby takich produktów używać.
Korzyści są czysto zdrowotne?
Naturalne produkty dają wiele korzyści, których nie dają produkty syntetyczne. A oprócz tego, moim zdaniem, świadomość, że używa się produktu naturalnego, wpływa na psychikę. To jest drugie dno, zwłaszcza jeżeli ktoś tę świadomość ma. Tym bardziej, że to się staje teraz coraz bardziej powszechne, wręcz modne. Mimo że te produkty są droższe niż komercyjne i syntetyczne, to ludzie coraz bardziej stawiają na jakość i już często wiedzą, skąd bierze się cena takiego produktu.
Komfort psychiczny wynika z tego, że możemy się po całym dniu zrelaksować w naturalnej kąpieli, czy też z poczucia, że używając takich produktów, mamy choćby szczątkowy wpływ na ochronę środowiska czy respektowanie praw zwierząt?
Jeżeli ktoś jest tego świadomy, to w 100 proc. się z tym zgadzam. Sama właśnie m.in. zaczęłam produkować kosmetyki naturalne, bo wiedziałam, że to ma bardzo dużą wartość, że nie testujemy ich na zwierzętach, że chronimy swoje zdrowie, że wykorzystujemy coś, co tak naprawdę dała nam matka natura i nic w zamian od nas nie chce oprócz szacunku dla niej. W tym wypadku psychika ma bardzo duże znaczenie. A jeżeli jest moda na to, ale nie każdy się zastanawia nad tym, dlaczego dany produkt kupuje – czy dlatego, że koleżanka tego używa, czy coś przeczytał w gazecie – to i tak najczęściej jest tak, że jak użyje tego kosmetyku naturalnego, to on się tak spodoba, że dana osoba zaczyna się bardziej interesować i staje się świadoma.
To jest bardzo korzystna moda, zwłaszcza w zestawieniu z robieniem sobie selfie w ekstremalnych warunkach czy pompowanie sobie ust. Nawet jeśli ktoś nie korzysta z tego świadomie, tylko idzie owczym pędem.
Zgadzam się, to jest bardzo zdrowa moda. Jak najbardziej trzeba z niej korzystać i wydaje mi się, że ludzie, którymi kieruje owczy pęd do wszystkiego, jeżeli z niej skorzystają, zachłysną się nią, przy niej zostaną i stanie się ona ich nawykiem i stylem życia, a nie tylko chwilową zachcianką. Ludzie, którzy kupują ode mnie kosmetyki, rzadko wracają do kosmetyków drogeryjnych. Przewagą kosmetyków naturalnych jest ich większa "moc", są wydajniejsze i skóra naprawdę odwdzięcza się kondycją oraz wyglądem.
Świadomość zyskuje się w różnych okolicznościach, pod wpływem różnych wydarzeń, bodźców, osób, czynników. A skąd u pani się ona wzięła? Narodziła się tam za domkiem babci, o zachodzie słońca, gdy piła pani ciepłe mleko i jadła świeżo pieczony chleb z dżemem?
To jest chyba najlepsze wspomnienie mojego dzieciństwa. Urodziłam się i mieszkałam w mieście, w Gorlicach, ale wychowałam na wsi u babci od strony mamy, spędzałam tam każde wakacje, ferie, każdą wolną chwilę… Pewnie dlatego od dziecka miałam wysoką świadomość, zawsze byłam chyba dojrzalsza niż moi rówieśnicy. Po prostu to się jakoś we mnie zakorzeniło. A gdy przyszło liceum i studia w Krakowie – tym ciężkim, zadymionym, pełnym smogu Krakowie – to wszystko zaczęło wracać. Te wspomnienia, ta świadomość i chyba tęsknota po prostu za tym, co naturalne.
Akurat studiowała pani ogrodnictwo ze specjalizacją zielarską…
I pewnego razu na zajęciach z kosmetyki ziołowej robiliśmy kilka kosmetyków. Wtedy wspomnienia z dzieciństwa na wsi wróciły ze zdwojoną siłą. Po zajęciach razem z przyjaciółką w naszym studenckim mieszkaniu zrobiłyśmy pierwsze mydło. Uświadomiłam sobie wtedy, że nie chcę robić nic innego. Tym bardziej, że już w czasie studiów przeniosłam się na wieś, bo wyszłam za mąż. To wspomnienie to był impuls i zarazem ukłucie w sercu, że tam było mi najlepiej, pośród łąk, pól i lasów. Stwierdziłam więc, że jeżeli ja tak czuję, to poprzez moje kosmetyki powrót do natury na pewno poczują inni.
To wspomnienie – na tamten czas będące rzeczywistością – nie było jakimś obciachem? Tak żeby przyznać przed rówieśnikami: "spędzałam wakacje u babci na wsi", a nie na Węgrzech, w Bułgarii czy Tunezji?
Nie, absolutnie, ja się tego nigdy nie wstydziłam. I wydaje mi się, że już wtedy, nawet dla moich rówieśników, to była egzotyka.
Teraz tym bardziej. Choć coraz więcej osób do niej tęskni. Sęk w tym, że właściwie wszyscy, o których wiem, że powrócili – czy wręcz dopiero wyprowadzili się – na łono natury, to ludzie w średnim wieku, po kilkunastu co najmniej latach pracy w korporacji, często na stanowiskach kierowniczych i dyrektorskich – a więc i z zapleczem kapitałowym. A pani ma raptem ile lat?
28.
No właśnie. Jest pani bardzo młoda, a już ma pani wybraną drogę życiową. I jest pani na etapie, na który niektórzy wskakują po latach pracy na etacie.
Obserwuję moich kolegów i znajomych, którzy pracują w korporacji – jak bardzo są zmęczeni i zdławieni tym wielkim światem i wyścigiem szczurów. Ja chyba po prostu chciałam to wszystko ominąć i nie uczyć się na własnych błędach, jeżeli w ogóle można tak powiedzieć, bo niektórym pasuje takie życie. Na początku wahałam się, wiadomo, założenie własnego biznesu tak od razu nie przynosi żadnych korzyści ani finansowych, ani żadnych innych, to jest długa droga. Dalej szukam i mam nadzieję, że to w końcu przyniesie mi również korzyści finansowe. Ale taką wybrałam drogę życiową. To chyba najlepsze, co mi się mogło przytrafić.
Pomysł zrodził się na studiach, pierwszą partię mydła robiła pani z koleżanką Elą, poszła wieść pocztą pantoflową, pojawił się jakiś drobny zysk... A później pani ruszyła z kopyta: przez platformę Polakpotrafi.pl na remont przydomowego budynku zebrała pani ponad 41 tys. zł. Ktoś by powiedział: siksa wymyśliła sobie, że będzie robiła mydło, a teraz chce, żeby dać jej kupę kasy w ciemno. A jednak zebrała pani te pieniądze, mnóstwo ludzi uwierzyło w panią.
To był dla mnie straszny szok. I ogromna praca, naprawdę. Byłam przekonana do mojego pomysłu, ale nie miałam pojęcia, czy ktokolwiek mi uwierzy, będzie chciał mnie wesprzeć i czy w ogóle tak samo jak ja będzie widział w tym sens. Dlatego codziennie do 2-3 w nocy pisałam do znajomych, miałam wywiady w gazetach, nawet w telewizji wrocławskiej. To była praca na okrągło przez półtora miesiąca, żeby jakkolwiek namówić tych ludzi, i mi najbliższych, i tych, którzy w ogóle mnie nie znali ani ja ich nie znałam, żeby dotrzeć do jak największej liczby ludzi i przekonać ich, dlaczego chcę to robić, dlaczego to ma sens. Ma pani rację, bałam się trochę swojego wieku i tego, że ludzie pomyślą, że tak młoda osoba, nie dość, że ma szalony pomysł, już wyprowadziła się na wieś, już będzie ze starej wozowni robiła laboratorium kosmetyczne, to jeszcze chce, żebyśmy jej dali na to pieniądze. Ale udało mi się i to mnie tym bardziej utwierdziło w przekonaniu, że to wszystko ma naprawdę duży sens. Jak się naprawdę mocno wierzy w to, co się robi i co się chce zrobić, to się dzieją cuda. Bo dla mnie to był cud.
Ludzie to może czują, że ktoś jest autentyczny, a nie chce po prostu zarobić mnóstwo kasy. To w końcu pani słowa: "nie każdy biznes rodzi się z chęci posiadania pieniędzy”.
Dokładnie. Z tego założenia nadal wychodzę. Prowadzę pierwszy rok działalność, moja firma wciąż jest jednoosobowa. Na pewno pieniądze są potrzebne, zwłaszcza na początku biznesu, ale tutaj impulsem było zupełnie coś innego. Ja po prostu wierzyłam.
To się rzadko zdarza - połączyć źródło zarobkowania z pasją.
Nie każdy ma niestety możliwość robić to, co lubi. Bo i nie każdy ma wolę walki w sobie, to raz, a dwa – niekiedy są takie sytuacje życiowe, że uniemożliwiają to. Ja twierdzę po prostu, że jestem wielką szczęściarą, oprócz uporu, wiary w to, co robię, oraz pomocy wielu ludzi. Zawsze podkreślam, że to oni są wielką wartością – ludzie, którzy cię wspierają i wierzą w to, co robisz, dają ci kopa. Samemu ciężko jest cokolwiek zrobić.
A to nie idzie jak w filmie "Podaj dalej"? Pani dostała od kogoś kopa, a później pani daje go komuś innemu?
Mam nadzieję, już kilka osób mi to powiedziało. Ale podkreślam: jestem wielką szczęściarą, że mogę robić to, co lubię i mam wokół siebie już nie tylko bliskich, ale nawet nieznajome osoby, które mi cały czas pomagają, wspierają, cały czas kibicują.
Uchyli pani rąbka tajemnicy, co to znaczy, że pani robi mydło według "bardzo starych metod"? Intryguje mnie to.
Stare metody warzenia mydła polegają na tym, że tłuszcze roślinne, oleje, masła łączy się z ługiem sodowym lub potasowym, wtedy powstaje mydło. Po 24 godzinach się je kroi i żeby dojrzało, żeby przeszło wszystkie fazy zmydlania, żelowania i tak dalej, trzeba aż półtora do dwóch miesięcy, kiedy ono może w ogóle wyjść z magazynu i "pójść" do ludzi. To jest stara metoda, ręczna, manufakturowa, zupełnie inna niż masowa produkcja. Wymaga wiele cierpliwości, dużo pracy i wysiłku. Tak mydło było robione od zarania dziejów.
To jeszcze słówko o recepturach. Jak poczytałam składy, to pomyślałam od razu o food pairingu. Jak to wygląda w pani przypadku? Ma pani jakieś określone zasady działania czy to jest kompletny freestyle? Jakimi kryteriami przy komponowaniu się pani kieruje?
Na pewno nie smakowymi (śmiech). Bardziej zapachowymi, choć to nie jest pierwszy etap. Na podstawie mojej wiedzy – a cały czas czytam, cały czas się dokształcam – potrafię stworzyć recepturę, która będzie dobra. Oczywiście to jest bardzo czasochłonne, bo niektóre receptury powstają nawet przez kilka miesięcy, zanim ja jestem zadowolona. Potem testuję je na rodzinie i znajomych.
Stara dobra metoda prób i błędów?
Tak, najczęściej. Układam sobie recepturę na bazie własnej wiedzy, doświadczeń. Czytam o danym maśle czy oleju, wtedy dobieram na zasadzie synergii zioła i inne składniki, a kiedy wszystkie elementy układanki ułożę, wtedy przelewam je na papier, a dopiero później zaczynam kombinować. Czasem receptura powstaje szybko, a czasem ciągle coś nie pasuje. Na przykład zapachy dobieram własnym gustem, nie kieruję się jakimiś utartymi ścieżkami, że dany zapach najbardziej podoba się ludziom i jest chodliwy na rynku, bo często jest też tak, że naturalne zapachy niekoniecznie mogą pasować ludziom, którzy są przyzwyczajeni do kosmetyków syntetycznych, ich nosy są już trochę oszukane, ale ja próbuję to zmieniać. Na przykład moje masło z rozmarynem i grejpfrutem zawiera olej sezamowy, który czasem pachnie jak zupka chińska. Ale jak ktoś się nim posmaruje pierwszy, drugi, trzeci raz, to się przyzwyczaja i wyczuwa również inne zapachy. Nie do końca zwracam uwagę na to, żeby pięknie pachniało – bo pięknie pachną syntetyczne kosmetyki. A dla mnie najważniejsze jest, by były dobre i zdrowe.
Partnerem artykułu jest Browar Łomża, producent piwa Łomża Miodowe