Prowokatorka z dyktafonem – Oriana Fallaci
Jelcyna uważała za pijanego cara, Wałęsę za ignoranta. Prezydenta Wietnamu Południowego zapytała, jak bardzo był skorumpowany. Najwięksi przywódcy świata się jej obawiali. Potrafiła znokautować ich jednym celnym pytaniem. Oriana Fallaci przeprowadziła dziesiątki wywiadów z politykami, których nazywała „draniami decydującymi o naszym życiu”.
29.06.2016 12:21
- Kiedy pomyślisz na przykład, że taki pijak jak Jelcyn był carem, a taki ignorant jak Wałęsa symbolem wolności, zapiera ci oddech. Faktem jest, że w ostatnich dziesięcioleciach nasza epoka zrodziła jedynie dwóch liderów: Karola Wojtyłę i Bin Ladena – pisała w opublikowanym w 2005 roku „Wywiadzie z sobą samą”.
Choć zmarła 10 lat temu, wciąż nikt nie potrafi przyćmić jej legendy. Fallaci uważana jest za mistrzynię wywiadów. Jej życie prywatne nie było tak doskonałe. Pobyt w klinice psychiatrycznej, próby samobójcze, poronienia i groźby gwałtu. To tylko fragmenty z jej bujnego życiorysu.
Nie wolno ci się nigdy użalać nad sobą, mężczyznom nie wypada
Fallaci urodziła się 29 czerwca 1929 roku w malowniczej Florencji. To był gorący czas dla Włochów. Faszyści rośli w siłę, wprowadzali nowe, absurdalne prawa, gdzieś na horyzoncie majaczyło widmo wojny u boku Adolfa Hitlera. Oriana już w dzieciństwie była włączona w politykę. Jej ojciec, Edoardo Fallaci, był z zawodu stolarzem, ale znany był bardziej jako działacz opozycyjny. Najpierw walczył z rządami Mussoliniego, potem z polityką prowadzoną przez Trzecią Rzeszę. Edoardo częściej przebywał w więzieniu niż swoim warsztacie czy w domu z rodziną.
Oriana, choć była jeszcze dzieckiem, została jego wspólniczką. Ojciec wychowywał ją na chłopca, którego nigdy się nie doczekał. Zabierał ją na polowania, uczył jak zakładać sidła, opowiadał o akcjach opozycji. – Chowałam granaty w główkach sałaty i prowadziłam ku wolności, jadąc na małym rowerku, żołnierzy alianckich przebranych za kolejarzy – pisała po latach.
Ojciec ciągle powtarzał: „nie wolno ci się nigdy użalać nad sobą, mężczyznom nie wypada”. Kiedy któregoś dnia na ulicy zaskoczył ich nalot, dziewczyna rozpłakała się na widok spadających bomb. Edoardo, zamiast pocieszyć córkę, uderzył ją w twarz. Miała być silna. Zupełnie jak jej matka, która, choć spędziła większość życia jako gospodyni domowa, potrafiła walczyć o męża z żandarmerią. Gdy ten trafił do więzienia, a jeden ze strażników powiedział jej, że może szykować się już na żałobę, bo egzekucja planowana jest nazajutrz, zamiast się rozpłakać, powiedziała, że równie dobrze to i jego matka może włożyć żałobę, bo męża trzeba będzie pomścić.
Wojna ukształtowała charakter Fallaci. W ruchu oporu wołano do niej „Emilia”, a gdy wszystko się skończyło, dostała nawet odprawę – starczyło akurat na buty dla niej i dwóch sióstr.
Ścigając Marylin Monroe
Pracę w gazecie załatwił jej wujek, słynny we Florencji dziennikarz. O karierze nie było mowy. Chciała tylko zarobić na studia medyczne, które były wyjątkowo drogie. Była pierwszą kobietą w rodzinie, która poszła na uczelnię. Utrzymać się nie było łatwo. Praca w redakcji zaczęła ją pochłaniać. Ważyła niecałe 40 kilo, chorowała. Po drugim roku studiów musiała zrezygnować z medycyny.
Kobietom trudno było w tamtych czasach zrobić karierę w świecie rządzonym przez mężczyzn w garniturach. Nie pomagał też jej wygląd. – Była drobna, miała 156 cm wzrostu, delikatną twarz. Raz, gdy zlecono jej relację z procesu gwałciciela i na sali sądowej ktoś zaczął mówić o drastycznych szczegółach, sędzia zażądał, by natychmiast wyprowadzono za drzwi „tę dziewczynkę”. Nie chciał uwierzyć, że jest dziennikarką. Kiedy indziej, też w czasach, gdy była jeszcze reporterką sądową, jakiś dziennikarz chciał się jej przedstawić. Spławiła go bezceremonialnie, mówiąc: „młody człowieku, nie jesteśmy na majówce!". Zabawne, bo był od niej kilka lat starszy – wspomina autorka jej biografii, Cristina de Stefano.
Pisarka jako jedna z nielicznych została dopuszczona do prywatnego życia rodziny Fallaci. W „Oriana Fallaci. Portret kobiety” opisuje, jak krok po kroku dochodziła do swojej pozycji. Choć interesowała ją wojna i politycy, na początku pisała o show-biznesie, o czym niewiele osób dziś pamięta. Któregoś dnia wyjechała do Hollywood zrobić wywiad z Marylin Monroe. Nie była umówiona, ale wiedziała, gdzie może ją znaleźć.
- Nie przeszkodziło jej czatować przez kilka dni na najbardziej nieuchwytną wtedy gwiazdę Hollywood w miejscach, gdzie miała nadzieję ją spotkać. Fallaci wybrała się m.in. na premierę spektaklu, w którym grała przyjaciółka Monroe. Po przedstawieniu tak zawzięcie przeszukiwała garderoby, licząc na spotkanie z aktorką, że zamknięto ją w pustym teatrze. Przeczesywała też restauracje i kluby, w których lubiła bywać Marilyn, ciągnąc z sobą wszędzie wynajętą tłumaczkę na wypadek, gdyby udało jej się spotkać gwiazdę. Wywiadu nie zrobiła, ale ten epizod dobrze oddaje to, że gdy miała cel, nie przejmowała się trudnościami – mówiła w wywiadzie dla „Twojego Stylu” jej biografka.
Wojna i politycy
- Dwie rzeczy mi pomogły. To, że urodziłam się kobietą i to, że urodziłam się biedna. Te rzeczy mnie pchały i pchały – pisała o sobie Fallaci.
Życie gwiazdek z Hollywood ją nie kręciło. Chciała być korespondentką wojenną i tak się stało. Niezależność zdobyła dopiero wtedy, gdy w Wietnamie wybuchła wojna. Jak przyznaje de Stefano, porywała się na rzeczy, które dla innych wydawały się niemożliwe. - Namówiła np. pilota jednego z bombowców, by wziął ją na prawdziwą akcję bojową. Lecieli pod ostrzałem nieprzyjaciela. W samolocie usiadła tuż obok żołnierza, który zrzucał bomby z napalmem. Napisała potem: "Czułam się, jakbym to ja je zrzucała" – wspomina pisarka.
Pierwszy większy wywiad w swojej karierze przeprowadziła z generałem Wietkongu – przez przypadek przyłączyła się do delegacji komunistek z Kuby i Rosji, które miały się z nim spotkać. De Stefano wspomina także historie z życia Fallaci, którymi sama dziennikarka nigdy nie chciała pochwalić się światu. - Gdy była korespondentką wojenną podczas konfliktu w Wietnamie, o mały włos nie została zgwałcona przez grupę wietnamskich żołnierzy. W ostatniej chwili uratował ją amerykański patrol, który przejeżdżał przypadkiem w okolicy. Nigdy nie mówiła też o tym, że gdy w Kambodży towarzyszyła grupie południowowietnamskich żołnierzy, których otoczył oddział Czerwonych Khmerów, dostała do ręki karabin, amunicję i nakaz, żeby walczyła o życie jak inni. Spuentowała ten epizod lakonicznie: „wzięłam do ręki broń i zrobiłam z niej użytek”– mówi pisarka.
O jej stanowczości krążą już dziś legendy. Na spotkaniu z Chomeinim zdarła z głowy czador. Wcześniej zapytała go, dlaczego muszą go nosić kobiety w kraju. – Jeśli ci się nie podoba, to go nie noś, to dla młodych, porządnych kobiet – powiedział przywódca. Fallaci z furią w oczach krzyknęła: „to właśnie zrobię z tą waszą głupią średniowieczną szmatą”. Potem oświadczyła, że nie opuści pokoju, jeśli nie dokończą wywiadu. Jego syn musiał przysięgać na Koran, że ojciec się z nią spotka następnego dnia. Innym razem, kiedy cesarz Etiopii Hajle Sellasje powiedział, że na spotkanie z nim ma włożyć sukienkę, kazała przekazać mu, że przyjedzie albo w spodniach, albo naga.
Nie bez echa przeszedł także jej wywiad z Lechem Wałęsą. Jak wspominał w jednym z wywiadów ówczesny rzecznik Lecha Wałęsy, Adam Kinaszewski, kompletnie między nimi nie zaiskrzyło. Fallaci mówiła później na łamach „Polityki”: „Jeden jedyny raz nie zaufałam mojemu instynktowi, który jest niezawodny, zwierzęcy jak u dzika węszącego za truflami. Wałęsa nie podobał mi się jako człowiek, ale stałam - podobnie jak wielu innych - wobec ogromnego dylematu: albo przysłużyć się Rosjanom i napisać, że Wałęsa nie jest OK, albo pomóc walce o odzyskanie demokracji i napisać, że Wałęsa jest w porządku. Wybrałam to drugie wyjście i nie miałam racji”.
Fallaci przyzwyczajona była do rozmawiania z koronowymi głowami, działacz z bloku na Zaspie był dla niej nowym wyzwaniem. - Wałęsa był próżnym, pretensjonalnym, pewnym siebie ignorantem – mówiła później. Prezydent nie pozostał jej dłużny. W rozmowie z Radiem Zet stwierdził, że miał strajk i nie mógł z nią rozmawiać. - Ona na to: „Panie, jak Pan śmie, ja tyle książek napisałam, z królami rozmawiałam - nikt mi nie odmawiał. A ja powiedziałem, że nie czytałem żadnej jej książki i mam ją gdzieś. Później się zgodziłem i mi dołożyła” – mówił.
Samotna siłaczka
Jej życie prywatne było wyjątkowo burzliwe. Pierwszą wielką miłością Fallaci był Alfredo Pieroni. Kiedy ją porzucił, chciała popełnić samobójstwo. Na jakiś czas trafiła do kliniki psychiatrycznej. Od tamtej pory traktowała mężczyzn tylko jako dodatek do swojego życia. A przynajmniej chciała, żeby tak było. Gorące love story przeżyła także z Alexandrosem Panagoulisem, greckim bohaterem narodowym. Zamieszkali nawet razem we Florencji, ale ich życie zamieniło się szybko w piekło. Pił, bywał brutalny i chciał, żeby rzuciła dziennikarstwo. Oriana zaszła w ciążę, ale nie donosiła jej. Podobno straciła tak kilka dzieci.
Swój ostatni reportaż opublikowała w marcu 1991 roku. Rok później dowiedziała się, że ma raka. Lekarze podobno dawali jej 50 proc. szans na przeżycie. Nowotwór zabrał jej wcześniej ojca i matkę. Ona potraktowała go jako kolejne wyzwanie.
Na lata zamknęła się w swoim nowojorskim apartamencie. Po zamachu na World Trade Center podyktowała jeszcze dziennikarzom „Wściekłość i dumę” – tekst, w którym pisze o muzułmańskim fanatyzmie, który zalewa świat.
Tuż przed śmiercią przeniosła się do rodzinnej Florencji, gdzie zmarła we wrześniu 2005 roku. Nie miała męża, ani dzieci. Jej największym osiągnięciem były jej teksty. – Nigdy nie przepadałam za sobą, ale zawsze siebie poważałam – mówiła.