Przełamywać własny strach. Życie polskich nomadek
Wciąga i nie pozwala wrócić do "normalności". A może właśnie to jest normalność, gdy czujesz, że jutro jest niepewne, ale chłoniesz każdą chwilę drogi. Wiesz, że za chwilę spotkasz nieznane. Jesteś nomadką.
"Być człowiekiem to pragnąć czegoś więcej niż po prostu utrzymania się przy życiu. Równie mocno jak pożywienia i dachu nad głową potrzebujemy nadziei. A w drodze jest nadzieja. To produkt uboczny pędu przed siebie. Poczucie, że możliwości rozciągają się tak szeroko, jak sam kraj. Głęboko zakorzenione przekonanie, że czeka nas coś lepszego. Już zaraz, w kolejnym miasteczku, kolejnej robocie, przy kolejnym przypadkowym spotkaniu z nieznajomym". "Nomadland. W drodze za pracą", Jessica Bruder
Słowo "nomada" kiedyś oznaczało koczownika, na przykład członka plemienia czy grupy przemieszczającej się w poszukiwaniu miejsca do życia, pożywienia, wody czy pastwisk dla zwierząt hodowlanych. Dziś coraz częściej używa się go w kontekście ludzi, którzy dzięki swoim umiejętnościom i nowym technologiom mogą ciągle zmieniać miejsce zamieszkania i podróżować, ponieważ nie są przywiązani do miejsca pracy.
JOANNA HORANIN
Emigrantka, nomadka, blogerka i trenerka angielskiego. Od ponad 20 lat żyje za granicą. Prowadzi bloga The Blond Travels oraz centrum treningowe angielskiej konwersacji – OK English.
Zaczęło się kilkanaście lat temu.
- Po studiach wyjechałam do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkałam przez 11 lat. Byłam zatrudniona w korporacjach, ale ja do siedzenia w biurze się nie nadaję - przyznaje Joanna.
Żeby odpocząć i "przemyśleć życie", wyjechała z siostrą do Tajlandii. Miały tam spędzić wakacje. Joanna została na trzy lata.
- Stwierdziłam, że rzucam wszystko, robię kurs nauczycielski i rozpoczynam tu pracę.
Joanna uczyła angielskiego w tajskiej szkole. Szybko jednak zderzyła się z tamtejszą rzeczywistością. - System nauczania w Tajlandii jest specyficzny. Niejednokrotnie zdarzało się, że przygotowywałam lekcję, a gdy przychodziłam, klasa była pusta, bo uczniowie pojechali na wycieczkę i nikt mnie o tym nie poinformował - wspomina.
- A już do szału doprowadzały mnie egzaminy półroczne. W Tajlandii nie można ich oblać, więc na testach zjawiali się uczniowie, których wcześniej nie widziałam na oczy.
Joanna stwierdziła, że dłużej tak być nie może. Nie chciała jednak wracać do Europy. W Tajlandii poznała grupę nomadów, którzy pracowali w podróży. Jedna z nowych znajomych uczyła angielskiego w sieci.
- Dała mi namiary na firmę, w której była zatrudniona. Zgłosiłam się do niej i dostałam pracę - relacjonuje autorka bloga The Blond Travels.
I zaczęło się: Wietnam, Polska, Niemcy, Iran, Maroko, kilkakrotnie Tajlandia, obecnie Portugalia. Wszędzie średnio po parę miesięcy. - Zaczynałam pracę o 6-7 i do południa kończyłam. Resztę dnia miałam dla siebie. Wskakiwałam na skuter i zwiedzałam okolicę albo szłam na plażę - mówi Joanna. Z radością wpadała też do lokalnych knajpek, gdzie można zjeść pysznie i "za grosze". Bo w ogóle kraje azjatyckie według Joanny są tanie.
- Pracując jako nauczycielka, zarabiałam ok. 500 dolarów miesięcznie. Za te pieniądze mogłam opłacić mieszkanie i utrzymać się. Azja to świetne miejsce, żeby zacząć przygodę z nomadyzmem - podkreśla.
Okazuje się, że w Azji - wbrew stereotypom - można czuć się bezpiecznie.
- To mit, że w krajach azjatyckich kobieta jest zagrożona. Tam czułam się o wiele bezpieczniej niż w Europie, nigdy nic mi się nie przytrafiło, choć podróżowałam głównie sama - zapewnia Joanna. - Może w Indiach byłam narażona na zaczepki, ale były to incydentalne sytuacje.
Samotność nie dała się Joannie szczególnie we znaki, bo wszędzie była otoczona ludźmi. Istnieją specjalne portale, jak Meetup, za pośrednictwem których podróżnicy poznają się i umawiają na spotkania w realu. Łączy ich podobny tryb życia, zawiązuje się wspólnota.
Joanna przestrzega jednak, że choć życie współczesnego nomady jest piękne, to często odbiega od naszych wyobrażeń w stylu: praca w piżamie, na plaży, pod palmą, na hamaku.
- Świetne jest to, że pracując zdalnie, zwłaszcza na własny rachunek, możemy sami zarządzać swoim czasem. Ale np. w Tajlandii, gdy w ciągu dnia temperatura przekracza 40 stopni, nie da rady wysiedzieć na zewnątrz, nawet przy basenie. Nie wspominając o tym, że na laptopie nic nie widać, a internet jest słaby. Ja do pracy muszę mieć swój kąt i spokój.
Od 5 lat Joanna prowadzi szkołę językową. Zarządza nią w drodze. Czy wróci kiedyś do Polski? Nie mówi "tak" ani "nie".
Powrotu nie wyklucza ze względu na rodziców w podeszłym wieku, ale to nic pewnego. Teraz jest "nomadką osiadłą"; mieszka z partnerem w Portugalii, jednak oboje nie traktują tego kraju jako dożywotniego miejsca do życia. To ich baza wypadowa, bo cały czas podróżują. Tyle że w trasie pracują mniej niż kiedyś.
- Już mi się nie chce ciągle jeździć z laptopem - żartuje Joanna. Po czym dodaje na poważnie: - Niektórzy mówią, że jestem odważna, ale to nie tak. Wyprowadzka z Londynu była dla mnie bardzo trudna i stresująca. Chodzi o to, by przełamywać własny strach.
Kończymy rozmowę i Joanna zbiera się na zakupy. Pod Lizboną, gdzie mieszka, jest dziś 30 stopni.
- Lato potrwa u nas jeszcze dobry miesiąc - mówi.
Wiem, że się uśmiecha.
SYLWIA KOŁPUĆ
Podróżniczka, cyfrowa nomadka, autorka książki "Rodzina Nomadów. Wyprawa 5 Mórz" i bloga rodzinanomadow.pl, współtwórczyni marki Travel Craft z rękodziełem ze świata.
- Gdzie panią złapałam? - pytam przez telefon.
- W Gdyni. Tutaj mamy swoją bazę - odpowiada Sylwia.
Świat poznają we troje: ona, jej mąż Grzesiek i 8-letni syn Igor. W ciągu roku średnio 6 miesięcy spędzają w drodze. Podróżowanie łączą z pracą i wychowaniem dziecka. Odwiedzili dotąd ok. 20 krajów, a podczas "Wyprawy 5 Mórz" pracowali zdalnie w 12 miastach Europy i nurkowali w 5 morzach.
Gdy wkręcali się w nomadyzm, Igor miał 3,5 roku. Wcześniej w ogóle nie podróżowali. A tu pierwszy wyjazd trafił im się do Stanów Zjednoczonych. Lot do Little Rock w Arkansas trwał ponad dobę (właściwie to były trzy loty). - Z jednej strony wiedziałam, że to może być przygoda życia, ale z drugiej strony obawiałam się, że wyrywam syna z "normalnego" i bezpiecznego życia - przyznaje Sylwia.
Jednak zdecydowali: jadą.
Grzesiek do USA poleciał pierwszy. Sylwia rzuciła pracę w instytucji finansowej, zabrała syna z przedszkola, spakowała bagaże. - Igor pod koniec lotu spał na stojąco. Naprawdę - wspomina Sylwia z uśmiechem.
Teraz swojego syna nazywa "zawodowym podróżnikiem". - On się w tych podróżach zmienił - mówi nomadka. - Wcześniej był nieśmiałym dzieckiem. W Stanach, na tyle, na ile umiał, zaczął jednak rozmawiać z rówieśnikami po angielsku. Otworzył się. My też zmieniliśmy się jako ludzie. Wszystkie obawy, jakie miałam na początku, nie sprawdziły się.
W USA spędzili wtedy trzy miesiące. Okazało się, że dziecku nie są potrzebne drogie zabawki czy wyjazdy do Disneylandu - Igor np. uwielbiał bawić się w kowboja nad kanionem.
- Bo tak naprawdę - tłumaczy Sylwia - to, co możemy dać naszym dzieciom najcenniejszego, to nasz czas. My będąc za granicą, cały czas opłacaliśmy Igorowi miejsce w przedszkolu, żeby nie przepadło, a gdy wróciliśmy do Polski, Igor już do niego nie poszedł.
Podróżowanie tak ich wciągnęło, że nie chcieli wracać do tego, co było. Sylwia założyła bloga podróżniczego. Z czasem zaczęła działania w marketingu; zdalnie prowadzi projekty dla małych firm. Z mężem napisała książkę o nomadyzmie i życiu w drodze.
Natomiast razem z podróżniczką Lilą Poszumską, którą poznała na festiwalu podróżniczym, uruchomiła sklep Travel Craft, który oferuje unikatowe rękodzieło z podróży. Z kolei Grzesiek jest programistą, co stwarza możliwości w obszarze pracy zdalnej z różnych zakątków świata.
- To niesamowite, jaką drogę przeszliśmy, gdy pomyślę, że do samolotu do Stanów wsiadałam przerażona - wspomina Sylwia ze wzruszeniem.
Po USA zaczęła się podróż po Europie, z "postojem" w Gdyni.
Sylwia, Grzesiek i Igor mieszkali m.in. w Szwajcarii, Rumunii, Grecji, Chorwacji, Tajlandii, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Jordanii, Gruzji, Azerbejdżanie. Do Stanów wracali dwukrotnie.
- Raz pojechaliśmy na miesiąc do Chicago, gdzie mieszkaliśmy za darmo w zamian za opiekę nad kotem - śmieje się Sylwia. - Tam jedynym problemem było to, że Grzesiek musiał wstawać o 3:00 w nocy, żeby połączyć się zdalnie z klientami w Polsce, z którymi umówiony był na 9:00 czasu polskiego.
Wyprawa "5 mórz przez Europę" dla rodziny Sylwii oznaczała cotygodniową zmianę miejsca zamieszkania. Z całym podróżniczym dobytkiem. Teraz żartują, że w tych 3 miesiącach "upchnęli" ze 20 lat wakacji. W sumie przejechali 11 tys. km.
- Było to cudowne przeżycie, ale bardzo męczące - nie kryje Sylwia. Dlatego postanowili w każdym kraju mieszkać co najmniej przez miesiąc.
W 2020 roku, w szczytowym czasie pandemii, spakowali plecaki i z namiotem zwiedzili polskie wybrzeże. Igor dumnie dźwigał swój bagaż.
Sylwia potwierdza słowa Joanny, że na wyjazdy zagraniczne nie trzeba wydać majątku.
- W Tajlandii można zjeść przepyszny obiad za równowartość 10 zł - podaje przykład. Podkreśla jednak, że tanio to nie znaczy za darmo. Pieniądze z nieba nie spadają.
- Trzeba nimi świadomie zarządzać - zaznacza Sylwia. - To kwestia wyboru. My wyjeżdżamy, pracujemy, odkładamy. Nie potrzebujemy drugiego samochodu, zwlekaliśmy z przeprowadzką do większego mieszkania. Jeden z kolegów Grześka z pracy powiedział mu kiedyś: "Jak fajnie, że stać się na podróżowanie po Stanach". A Grzesiek na to: "Czym przyjechałeś dziś do pracy?". "Motorem". "No widzisz, ty masz motor, a ja mam miesiąc w Stanach".
Zdaniem Sylwii w powiedzeniu, że podróże kształcą, jest 100 proc. prawdy.
- Sytuacje bywają różne, często nieprzewidywalne - mówi podróżniczka. W Gruzji wynajęli terenowy samochód, żeby poznać okolicę. W trasę wybrali się z Antkiem, nomadą, którego poznali w podróży. Między wulkanami a jeziorem złapali gumę. Za sobą mieli 70 km nieutwardzonej drogi, przed sobą podobnie. Z pomocą przyszli im mieszkańcy pobliskiej wsi. - Chcieliśmy im się odwdzięczyć, ale usłyszeliśmy, że pieniądze raz są, raz ich nie ma, a dobrym człowiekiem albo się jest, albo nie - wspomina Sylwia.
Bliscy Sylwii zostali zaproszeni na obiad i herbatę, potem zjedli kolację z winem; noc spędzili w hotelu w budowie, który jego właściciel nazwał "domem dla przyjaciół". Igora zdążył jeszcze zabrać na pyszne lody.
Wyjazdy całkowicie zmieniły życie Sylwii, Grześka i ich syna.
- Jesteśmy podróżniczymi freakami, ale można powiedzieć, że w podróży odnaleźliśmy szczęście - podsumowuje Sylwia.
ANNA SOWA
Polska kompozytorka muzyki współczesnej, nomadka. Jest działalność artystyczna wiąże się z ciągłymi podróżami i poznawaniem nowych ludzi. Uczestniczka wielu międzynarodowych kursów kompozytorskich i festiwali muzycznych w krajach europejskich i Ameryce Południowej.
- Nigdy nie myślałam o sobie jako o nomadce - przyznaje.
Na początku roku w Polskim Radiu ukazała się audycja zatytułowana "Anna Sowa - współczesna nomadka w czasie pandemii". - Określenie spodobało się kilku osobom i przylgnęło do mnie - przyznaje Anna.
Tymbark to maleńka wieś w paśmie Beskidu Wyspowego. Liczy niespełna 3 tys. mieszkańców, znana jest z soków. Ma szkołę muzyczną I stopnia, ale II stopnia, dla młodzieży powyżej 16. roku życia, już nie. Chcąc rozwijać się muzycznie, Anna podjęła decyzję o opuszczeniu rodzinnej miejscowości. Wybrała Kraków. W ten sposób (nieświadomie) zaczęła żyć jak nomadka.
Wyjazdów przybywało. Były studia na Wydziale Teorii Muzyki, Kompozycji, Rytmiki i Edukacji Artystycznej w specjalności "rytmika" na Akademii Muzycznej w Łodzi, gdzie na zajęciach współczesnych technik kompozytorskich Anna poznała prof. Zygmunta Krauze. Później była praca w Zespole Szkół Muzycznych im. Oskara Kolberga w Radomiu.
A w międzyczasie - zagranica. W 2014 roku, mając 27 lat, Anna wyjechała na roczną wymianę w ramach projektu Erasmus+ do Essen.
- Byłam ciekawa systemu edukacji w Niemczech, który w zakresie kompozycji mocno różni się od polskiego. Przyciągała mnie również perspektywa doświadczania tamtejszego życia artystycznego - wyjaśnia.
W przemieszczanie się wpadła jak w śliwka w kompot.
- W Niemczech, kraju wielokulturowym, za sprawą napotkanych tam osób poznałam bliżej świat Bliskiego Wschodu. Mocno zżyłam się z grupą studentów z Iranu. Po ukończeniu studiów niektórzy odwiedzili mnie w Boże Narodzenie w Tymbarku i dwa miesiące później to ja poleciałam do Iranu - wspomina.
Podróż wypadła na kilka dni przed rocznicą Rewolucji Islamskiej.
- W radiu słychać było już piosenkę poświęconą temu wydarzeniu, której każde dziecko uczy się tutaj od najmłodszych lat. Pamiętam obrazek z taksówki: kolega Irańczyk usłyszał ją i poprosił, by podgłośnić. Zaśpiewał całą, z elementami "teatralnymi", tłumacząc później genezę powstania utworu - relacjonuje kompozytorka.
Gdy Anna ukończyła studia, prof. Krauze zaproponował jej wyjazd na stypendium do Szanghaju.
- Z perspektywy zawodowego kompozytora pomysł wydawał się szalony, bo kulturowo to zupełnie inny świat, obcy sposób myślenia, nieznane środowisko i rynek muzyczny - zaznacza. Ale była pewna, że chce skończyć z działalnością pedagogiczną i skupić się na komponowaniu. Wyjechała.
Pomimo początkowych obaw rok spędzony w Chinach wniósł w życie Anny dużo dobrego.
- Przede wszystkim stałam się pewniejsza siebie, silniejsza - zaznacza. Poznała też wielu muzyków w zagranicy, z niektórymi zawiązała przyjaźnie. - W 2018 roku byłam druhną na ślubie mojej bliskiej koleżanki w Dżakarcie.
Był moment, gdy na krótko wróciła do Polski. Chciała skoncentrować się na dalszych działaniach umożliwiających rozwój kariery zawodowej. W ojczyźnie długo miejsca nie zagrzała; w 2019 roku była już w Szwajcarii.
- Wyjechałam na studia Master Special do Bazylei. To była bardzo dobra decyzja, wciąż tu jestem. Mam poczucie, że znalazłam się w dobrym momencie, w dobrym miejscu, z dobrymi ludźmi. Czuję, że przez ostatnie dwa lata mocno rozwinęłam się artystycznie i zawodowo. Bardzo dużo różnych dróg się pootwierało. I coraz częściej nachodzą mnie myśli, że nomadka, którą jednak jestem, w jakimś sensie się zakotwicza, osiada - opowiada Anna.
Co będzie po Bazylei, pokaże czas.
- Otrzymałam tutaj bardzo dużo wsparcia, poznałam wielu świetnych ludzi, otworzyły się przede mną nowe możliwości zawodowe - wylicza. - Gdzie indziej o takich możliwościach mogłabym co najwyżej pomarzyć. Podróżując, zebrałam cenne doświadczenia: emocjonalne, kulturowe, społeczne, artystyczne, choć wiedziałam, że w każdym z tych miejsc jestem tylko na chwilę.
Patrząc na drogę, którą przeszła, Anna nie ma wątpliwości, że jej styl życia wymyka się wszelkim schematom i stereotypom. - Ta droga była długa, ale wydaje mi się, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny.
BYĆ NOMADĄ. JAK ZACZĄĆ?
Sylwia Kołpuć: - W nomadyzmie najdroższe jest dostanie się do docelowego miejsca i koszt noclegu. Jednak, paradoksalnie, jadąc na dłużej można więcej zaoszczędzić. Polecam wynajmowanie mieszkań, nie hoteli. Wtedy można negocjować cenę. Świetny jest pet sitting, czyli darmowe lokum w zamian za pilnowanie domu i zwierzaka. W ten sposób zwiedziliśmy Chicago i Dubaj. Zanim ruszy się w świat, warto czytać blogi i książki o nomadyzmie. Nie trzeba od razu wszystkiego rzucać, przeprowadzać się - podróż może na początku trwać kilka tygodni.
Joanna Horanin: - Dobrze jest się zastanowić, co tak naprawdę potrafimy robić. Czy mamy umiejętności, które pozwolą nam na pracę w podróży? Można pracować w zawodzie, który nam to umożliwia, albo dokształcić się. Warto też sprawdzić, czy firma, która nas zatrudnia, zgodzi się, żebyśmy pracowali zdalnie z zagranicy. Jeśli ktoś ma swoją firmę, to radzę, żeby najpierw zdobył grono klientów. Cyfrowi nomadzi często pracują w przestrzeniach coworkingowych, takie miejsca można znaleźć w sieci.
Justyna Fabijańczyk (autorka bloga CyfrowiNomadzi.pl i grupy na Facebooku dla cyfrowych nomadów): - Przeszkody są różnej natury, w większości to strach przed nieznanym. Dlatego tak wiele osób dołącza do mojej grupy na Facebooku, bo chcą poznać innych nomadów, podpatrzeć, co robią, poprosić o wskazówki, ośmielić się. Ja mam własną działalność gospodarczą, na co dzień zajmuję się prowadzeniem blogów, content marketingiem, szkoleniami. Gdy zaczynałam podróżować, chciałam zobaczyć inne kraje i dowiedzieć się czegoś więcej o świecie, w którym mieszkam.