Blisko ludziPrzez 7 dni ubierały mnie dzieci. Ich wybory i reakcje ludzi były zdumiewające

Przez 7 dni ubierały mnie dzieci. Ich wybory i reakcje ludzi były zdumiewające

Przez 7 dni ubierały mnie dzieci. Ich wybory i reakcje ludzi były zdumiewające
Źródło zdjęć: © materiały własne
08.08.2017 20:00, aktualizacja: 10.08.2017 14:38

To była ryzykowna decyzja, o czym przekonałam się dość szybko. Poddać się całkowicie woli dzieci, zdać na ich gust i fantazję i być ubranym od stóp do głów wedle ich uznania to jednak ryzykowne. Przemierzać korytarze firmy, wyruszyć na spotkanie, zakupy, do urzędu, lekarza… Dlaczego z góry założyłam, że będą to miksy kwiatów, kraty, pasków połączone z czapką z "Krainy Lodu"? Ten szalony tydzień przyniósł wiele zaskakujących wniosków.

Kiedy na to wpadłam? Dlaczego się zdecydowałam? Na kolegium redakcyjnym, gdzie dzielimy się pomysłami i analizujemy to, co ciekawe oraz ważne, ktoś przypomniał o akcji, kiedy to chłopak ubierał swoją dziewczynę. Pomyślałam, że mnie mogłyby ubrać... moje dzieci!

Poniedziałek

Pierwszego dnia otworzyłam szafę, poprosiłam o radę i zanim się obejrzałam w dłoniach mojego "starszaka" znalazł się wieszak, a na nim koszulka w ptaszki. Niby nic, ale miałam ją na sobie może ze dwa razy i to kilka lat temu. Nigdy nie wiedziałam, do czego ją nosić, źle się w niej czułam - nie jest wykonana w 100 procentach z bawełny - dlatego ostatecznie rzuciłam ją w kąt. Dzieciaki dobrały do niej, ku mojemu zaskoczeniu, białe krótkie spodenki (naprawdę krótkie!) w delikatne, haftowane kwiatki. Do tego czarne buty na koturnie. Na moją sugestię, że może być mi chłodno wieczorem, dostałam od córki koszulę w kratę, którą wręczyłaa mi z pełnym troski spojrzeniem mówiącym: "żebyś tylko nie zmarzła, jak będziesz wracała po pracy do domu".

Obraz
© materiały własne

Moja 2,5-latka przejęła inicjatywę w kwestii wyboru torebki. Wszystkie wylądowały na podłodze i żadne z dzieci nie spojrzało na czarne (85 proc. ma właśnie ten kolor). Dostałam tę, którą nosiłam często tuż po pierwszym porodzie. Powoli zaczęły się budzić wspomnienia... Jak się potem okaże dzięki szalonej tygodniowej metamorfozie, ten rodzaj wzruszenia będzie mi towarzyszył niemal codziennie. Niby nic, zwykłe ubrania, a jednak wybory dzieci przenosiły mnie w czasie do najważniejszych momentów mojego życia.

Wtorek

Pomyślałam, że raz się żyje i... ściągnęłam z górnych półek dosłownie wszystko. A niech mają pełen wachlarz możliwości. Efekt? "Kurcze, chyba widać mi tyłek" – tak, to była moja pierwsza myśl. I jak się okazało, całkiem słuszna. Dzieci wybrały urocze kwiatki. Niewiele brakowało, a padłoby na czarną sukienkę pokrytą cekinami w roślinne wzory... "O, te są piękne i eleganckie" – usłyszałam na temat butów, na które się zdecydowali. Córka ponownie postawiła na jasną torbę, ale tym razem ze złotymi wstawkami – dostałam ją w drogerii, w gratisie. Czasami brałam ją na plażę.

Obraz
© materiały własne

Ruszyłam do pracy.

Otuchy dodawał mi fakt, że dzieciom bardzo się podobało. Poza tym roznosiła mnie duma. "Świetnie sobie radzą" – myślałam. Zabawa w ubieranie mamy sprawiała im frajdę. Ja nie ingerowałam, nie wyrażałam sprzeciwów. Mogli wybrać rzecz zupełnie dowolną i od razu widzieli efekt swojej pracy.

Dotarłam na miejsce i…

Tak, czułam te spojrzenia. Zwłaszcza rzucane przez kobiety. "No ładnie przesadziła. Krótszej nie miała?" – malowało się na ich twarzach. Do tego byłam pozbawiona… biustonosza. Moja pewność siebie osłabła: "Prawie widać mi pupę, w butach ledwo chodzę, a pod bluzką odznaczają się sutki" – trochę mnie to przytłaczało, ale najlepsze dopiero było przede mną.

Odebranie dzieci z przedszkola – dopiero teraz miałam okazję zrobić wrażenie. Potem poszliśmy prosto na zakupy. Po papier toaletowy i w poszukiwaniu nowych, idealnych szczoteczek do zębów też musiałam się wybrać w złotych obcasach. Robiłam to wszystko bez możliwości choćby lekkiego pochylenia się. Kiedy jeżdziłam pomiędzy półkami (dzieci w wózku), moje stopy miały dość. Temperatura ponad 35 stopni i dwa porody za mną – nogi puchną mi ekstremalnie, ale walczę!

Środa

Dostałam koszulkę, a spodenki wyprosiłam. Góra była mocno przeźroczysta. Dzieci w pełni zaakceptowały tę stylizację. Torebka? – Kłódeczka jest super! – mówi syn. Buty? W tej kwestii się zlitował. Pamiętał mój ból z dnia poprzedniego, czym ogromnie mnie wzruszył. Z kolei córka nalegała na "piękne" szpilki! Jak to pogodzić, kiedy decyzja każego z nich była "najlepsiejsza"? Właśnie tego dnia pojawiły się łzy. U mnie i u nich.

Ale od początku. Buty wybieraliśmy metodą wyliczanki. "Bum, bum, bum..." i już wszystko jasne – decyzja podjęta. Wynik możecie zobaczyć na zdjęciu. Ale potem…

Obraz
© materiały własne

Jestem trochę zagubiona, a trochę podekscytowana. Podobnie jak wtedy, gdy moi mali styliści mieli pojawić się na świecie. I on, i ona. W obu przypadkach w ten wyjątkowy dzień miałam na sobie tę samą koszulkę – tę, w której teraz idę do pracy. Tak, to ona była ze mną w szpitalu. Zwykły przypadek. Podobnych, przygotowanych na porodówkę, było kilka – nie chciałam klasycznej pidżamy, wolałam długie t-shirty z sieciówki. Może ktoś poczuje się zgorszony, ale myślałam, że będzie nie do odratowania. A jednak się udało. Nie miałam jej na sobie, od kiedy córka pojawiła się na świecie. Od dawna była schowana głęboko, na pamiątkę. Nie mogłam się jej przecież ot tak pozbyć!

Opowiedziałam to dziewczynom z redakcji. One wiedziały. Kilka osób i nikt poza nimi. A ja tego dnia miałam wilgotne oczy do końca. I niegroźne mi były spojrzenia na moje kuse spodenki. Jakie to miało znaczenie.

Czwartek

Obraz
© materiały własne

Znów było blisko do "cekiniasto-kwiecistej". Ostatecznie, padło na inną. Moją ulubioną, czerwoną – córka ma podobną. I tak też się ubrałyśmy ostatnio na rodzinną uroczystość. Wygodne koturny i tylko ta lakierowana mikrotorebeczka… Musiałam wziąć drugą, żeby mieć w czym przetransportować notatnik i portfel. Jedyne o czym myślałam to to, jak było mi wygodnie. W końcu miałam na sobie długą, luźną i zwiewną sukienkę (żadnego odstającego brzuszka!). O poranku w przedszkolu usłyszałam: "Wow, robi wrażenie", a potem "Palermo" – od koleżanki z pracy. Padło też: "Nooo, gwiazda". Wąskie grono redakcyjnej płci męskiej, które znało moją sytuację, komentowało: "To nie mogą cię cały czas ubierać?". W tym wydaniu czułam się fantastycznie. Może nieco zbyt wyjściowo, ale elegancko, kobieco. W życiu nie zdecydowałabym się na taką sukienkę do pracy – jeszcze ta jaskrawa czerwień! Moi kochani styliści właśnie tak chcieli widzieć swoją mamę: pewną siebie, elegancką, przykuwającą spojrzenia.

Wtedy do mnie dotarło – również dzięki sugestiom koleżanki z redakcji – że tak widzą i chcą mnie widzieć moje dzieci. Za każdym razem ich decyzje, w naszym pojmowaniu – dorosłych – można by uznać za odważne. Ok, temperatury oscylowały między 30 a 35 stopniami, ale mocno odkryte ciało, wysokie buty, jasne barwy oznaczały coś zupełnie innego niż odpowiedź na wysoką temperaturę. "Widzą w tobie księżniczkę" – usłyszałam. "To chyba ten etap, kiedy mama jest dla nich ideałem, najpiękniejszą kobietą na świecie i wydaje się, że chcą to podkreślać" – padło w innej dyskusji podsumowującej te kilka dni eksperymentu, który wszystkich wprawiał w dobry nastrój. I ta codzienna ciekawość wtajemniczonych: "jak tym razem ubrana się pojawię?".

Piątek

Obraz
© materiały własne

Przyszedł czas na sukienkę w kratę. "Lubię kratkę, ta jest super" – skomentował mój syn. Kupiona przez moją siostrę co najmniej 10 lat temu, w czasach, gdy byłyśmy studentkami. Jak ona wylądowała w mojej szafie? Nie mam pojęcia. Mikrotorebeczka – wybór córki, cieliste szpilki – decyzja syna. Nigdy tak tego nie łączyłam (a czy już wspominałam, że na co dzień w 99 procentach przypadków chodzę w płaskich butach?).

Tego dnia wiele się działo. Między pisaniem artykułów krótki film, rozmowy i selfie z nową gwiazdą Instagrama. I tak zrodziła się myśl, którą chyba każdy zrozumie: "No nieźle, po tylu latach w tej samej sukience" – a propos selfie, które mogłoby pojawić się na dowolnym portalu społecznościowym. I chociaż czułam się niekomfortowo, słyszałam, że jest dobrze. I tego starałam się trzymać. Tak też ubrana trafiłam do przedszkola, potem na plac zabaw i na lody. W końcu piątek! I nagle, wieczoremm zrodziła się obawa: "Błagam, żadnych szpilek w sobotę!"

Weekend

Obraz
© materiały własne

Miał być na spacer do centrum i rowery – ze skateparkiem włącznie. Dostałam spódnicę, granatową koszulkę z krótkim rękawem, torebkę "z kłódeczką” i... płaskie buty (Hura!) – wszystko wybrał syn. Tylko ta bluza jakoś się wyróżniała, ale to wszystko po to, żeby nie było mi zimno. Tego ciepłego "misia” zabieram najczęściej w góry. Tym razem jednak się nie przydał, bo upały wciąż dawały się we znaki.

Obraz
© materiały własne

Na niedzielę nie było planów, na szczęście tylko spacer po okolicy i wizyta na placu zabaw. Tu decydowała córka: koszula, spodnie – moje ulubione, dresowe, takie do noszenia w domu. Z dziurą przy udzie. Jeszcze torebka z frędzlami, nowa bluza i… wygodne buty, które zazwyczaj noszę jedynie w obecności domowników. Chociaż wygodne, do wyjściowych nie należą. Zdjęcia zrobiła moja moja młodsza latorośl.

Co się wydarzyło?

"Na pewno będzie wesoło” – myślałam na początku. I jak przypuszczałam, zabawa była przednia. Codzienny widok moich pociech buszujących w miniaturowej garderobie niesamowicie mnie rozczulał, wzruszał do łez i fascynował zarazem. Oczywiście budził też mój niepokój: "Obym tylko nie dostała mini sprzed 15 lat!" – błagałam w myślach. Mam i takie rzeczy, które z sentymentu przetrzymuję w pudłach na górnych półkach lub gdzieś za wieszakami upchnięte w kącie. A dzieci znajdą wszystko – nawet to, o istnieniu czego nie masz pojęcia. "I jak ja się tak pokażę w pracy?!" – kotłowało mi się w głowie nie raz w ciągu tego tygodnia.

Wciąż nie mogę się nadziwić, z jak niezwykłą łatwością im to przychodziło. Ta pełna świadomość, pewność podejmowanych przez nich wyborów wprawiały mnie w osłupienie. Co wypada łączyć, czego nie tutaj miało być bez znaczenia, jednak oni, mając pełną dowolność, tworzyli spójną całość. Eksperyment, którego założeniem było przedstawienie zabawnych stylizacji, stał się czymś znacznie więcej. Nie chcę na siłę dorabiać do tego filozofii, ale ten codzienny rytuał przerzucania moich rzeczy naprawdę polubiłam. Co więcej, dostrzegłam nie tylko to, co im się podoba, ale jak chcieliby mnie widzieć: żywe bądź jasne kolory, wysokie buty, które zmuszają do innej postawy, innego poruszania się. Ale chwila, czy nie jest to przeciwieństwo moich codziennych wyborów? Ukochanych szarości, czerni i bieli w połączeniu z trampkami? A mówią, że to rodzice kształtują gust dzieci. No dobrze. Dodam sobie koloru, obiecuję.

W ciagu tego tygodnia, jeszcze jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Kiedy oni tak wyrośli?!

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (97)
Zobacz także