Przeżyłam wakacje z 7‑osobową rodziną. Ten eksperyment uczy pokory
Jak się żyje wielodzietnym, wielopokoleniowym rodzinom? Przez siedem dni miałam okazję się przekonać, że to mnóstwo pracy, jeszcze więcej wypraw do Biedronki i cała góra prania.
14.08.2019 | aktual.: 22.08.2019 18:43
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W patchworkowych rodzinach, takich jak moja, wielkie rodzinne wakacje czy choćby – imprezy, zdarzają się rzadko. Jakimś cudem w tym roku mojej rodzinie udało się zgrać kalendarze, loty i plany.
3 sierpnia zapakowałam do auta siebie, partnera i dwójkę dzieci. Upchnęłam jeszcze psa i sporo bagażu. Kierunek: Kraków. Tego samego dnia wieczorem odebrałam z lotniska teściową, jej męża i najstarszą córkę mojego faceta, którzy przylecieli z Anglii. Razem: siedem osób w wieku od 2 do 57 lat.
Mieszkanie dla 7-osobowej rodziny w Krakowie
Pierwsza sprawa: mieszkanie. Przy takiej konfiguracji urlopowiczów, jak nasza: dwoje dzieci, jedna nastolatka, dwoje rodziców i dwoje dziadków, no i pies, w grę wchodziło tylko mieszkanie. Ceny hoteli sprawiły, że złapałam się za głowę. Ceny "apartamentów" w okolicach Starego Rynku w Krakowie były jeszcze wyższe.
Przejrzałam wszystko co miał do zaoferowania internet. Zamiast w cieniu Wawelu wylądowaliśmy… w cieniu Sanktuarium w Łagiewnikach. Trochę się bałam pobudek kościelnymi dzwonami o 6 rano, ale nie było tak źle. Oczywiście, pobudki były, ale fundował nam je 2-latek, a nie dzwony.
Wynajęliśmy 3-pokojowe mieszkanie ze świetnie wyposażonym dziecięcym pokojem, sporą sypialnią i salonem z kuchnią. Duża łazienka, pojemna pralka i zmywarka do naczyń okazały się zbawieniem. Koszt: 1300 zł za 7 dni.
Jak wyżywić dużą rodzinę i nie zbankrutować?
W niedzielę, pierwszy wspólny dzień całej naszej siódemki, sklepy były oczywiście zamknięte. Na szczęście miałam tego świadomość i w sobotę, wyposażona w dwie wielkie torby szturmowałam Biedronkę. Po godzinie wróciłam objuczona jak dromader. 20 jajek, 6 litrów mleka, dwa chleby, 3 kostki masła, wędliny, sery, jogurty, warzywa, kawa, cukier, soki. Normalnie – śniadania dla rodziny na tydzień. Nawet dłużej. W wakacje – większość zniknęła po pierwszym dniu.
Każda wyprawa do sklepu spożywczego to minus 100 zł w portfelu, czasem więcej. A do sklepu chodziło się codziennie, czasem dwa razy na dzień. W domu jedliśmy śniadania i obiadokolacje. W ciągu dnia stołowaliśmy się na mieście.
Jajecznica z 20 jajek, bochenek świeżego chleba i kilka bułek, parę ogórków i pomidorów, jakiś jogurt. To nasza śniadaniowa baza. Jej przygotowanie zajmowało prawie godzinę – trzeba było ugotować, pokroić, rozłożyć na talerzach, nakryć do stołu, zrobić coś do picia. Kuchnia w naszym tymczasowym domu była mała, więc de facto większość obowiązków spadała na jedną osobę. Potem sprzątanie, wstawianie naczyń do zmywarki, odkładanie tego, co zostało do lodówki, mycie ręcznie tego, co do zmywarki się nie nadaje. "Misja śniadanie" zaczynała się o 9, kończyła o 11.
Automatycznie weszłam w rolę gospodyni i brałam na siebie przygotowanie posiłków, zakupy, etc. Po zrobieniu śniadania miałam ochotę się zdrzemnąć, a przed nami był jeszcze cały dzień atrakcji!
Transport dla siedmiu osób
Tylko jak do tych atrakcji dojechać? Nasze auto, choć pojemne było tylko pięcioosobowe. Zaczęłam rozumieć wielodzietne rodziny, które czasem, łamiąc przepisy pakują sześć czy siedem osób do auta zarejestrowanego na pięć. Rozumieć, ale nie usprawiedliwiać, bo to cholernie niebezpieczne.
Byłam jedynym kierowcą, bo teść – Anglik i jedyna osoba poza mną z prawem jazdy, "po złej stronie drogi jeździł nie będzie". Wynajem vana? Od 300 zł za dobę, jeśli się szuka na ostatnią chwilę, jak my. Odpada. Komunikacja miejska - najtańsza. Najmłodszy maluch jeździł za darmo. Za sześć siedmiodniowych biletów zapłaciliśmy 280 zł. Ale i tak czasem zdarzało nam się ruszyć gdzieś autem, a tych, którzy się nie zmieścili, wpakować w Ubera. Na przejazdy lokalne wydaliśmy ok. 400 zł.
Za paliwo na dojazd do Krakowa, na lotnisko w Katowicach (dwa kursy) i powrót do Warszawy kolejne 400 zł.
Lokalne atrakcje w Krakowie, światowe ceny
Nie mieliśmy Karty Dużej Rodziny, bo tylko na chwilę byliśmy wszyscy razem, w jednym miejscu. Gdzieniegdzie obowiązywały nas rodzinne zniżki, ale i te nie zawsze były tak atrakcyjne, jak mogłoby się wydawać.
Przykład? Zabraliśmy dzieciaki do Parku Wodnego w Krakowie. Była nas piątka: dwoje dorosłych, troje dzieci. Kupiliśmy bilet rodzinny, na dwie godziny, bo nie da się wykupić całodziennego wejścia rodzinnego. 114 zł za minimum trzy osoby, w tym dwie dorosłe. Niezła cena, pomyślałam. Ale szybko się okazało, że "minimum trzy osoby" oznacza tylko trzy, bo za każdą kolejną trzeba dopłacić 38 zł. Nie ma żadnego czasu technicznego na ogarnięcie się w przebieralni. Więc oczywiście przy wyjściu musieliśmy dopłacić. Była nas piątka, spóźniliśmy się 15 minut, do dopłaty 45 zł. Zrobiło się 200 zł za 2 godziny plumkania w basenie.
Na szczęście Wawel, który jest najdroższym muzeum w Polsce, okazał się atrakcją tylko dla seniorów rodu. Zwiedzanie bez przewodnika, za bilety na wszystkie ekspozycje trzeba było zapłacić 188 zł i trochę postać w różnych kolejkach. Zaczęłam cieszyć się z faktu, że dzieciaki chciały jedynie zobaczyć Smoczą Jamę.
W planach był jeszcze wyjazd do Muzeum Auschwitz-Birkenau z najstarszą z dziewczyn i dziadkami. Bilety są darmowe. Ale trzeba je zarezerwować z dużym wyprzedzeniem, o czym nie wiedzieliśmy. Nasz błąd za który zapłaciliśmy po 99 zł od głowy, decydując się na zorganizowaną wycieczkę z jednym z biur podróży. Kolejne 300 zł wypłynęło z portfela. Rachunków za lody, restauracje, pamiątki i inne wydatki spontaniczne nawet nie chciałam podliczać. Pewnie złapałabym się za głowę.
Matka – Polka – Strateg
Gdy wieczorem towarzystwo grało w planszówki, albo bawiło się w podgrupach, ja albo ogarniałam mieszkanie (przy takiej liczbie ludzi odkurzanie i generalne porządkowanie musi się odbywać codziennie), albo robiłam pranie, albo przygotowywałam kolację.
W końcu wypadało, żeby teściowe spróbowali domowej polskiej kuchni. Jednego dnia robiłam kluski leniwe, drugiego żurek (odpuściłam sobie podawanie go w chlebie), trzeciego wjechał tradycyjny polski obiad: rosół i kotlety mielone. Trochę na własne życzenie, bo oferty pomocy przyjmowałam niechętnie, byłam urobiona po łokcie, ale całkiem zadowolona. Tym bardziej zadowolona, im bliżej końca wakacji.
Gdzieś między tymi śniadaniami, wyjazdami, spacerami z psem, zapewnianiu atrakcji uświadomiłam sobie, jak gigantyczną pracę wykonują matki, których rodziny składają się z siedmiu osób, nie tylko w wakacje. Nie mówię nawet o pieniądzach, mimo że tydzień w Krakowie kosztował nas ponad 4000 zł. Te mieliśmy zabezpieczone, choć nie dzięki rządowym programom, na które się nie łapiemy.
Myślę o tej gigantycznej fizycznej pracy. O tym taszczeniu siat z zakupami, nawet jeśli "tylko" z samochodu do kuchni. O tych stertach prania. O tym planowaniu, jak gotować, żeby każdy był zadowolony. O pracy mentalnej – że trzeba pamiętać o szczepieniach młodszego, treningu starszego, urodzinach babci i dniu ojca. Wreszcie, o dzieleniu czasu tak, żeby każdy czuł się dostrzeżony, doceniony, zaopiekowany.
Myślę też o zaletach życia w wielopokoleniowej rodzinie – na które patrzę ze szczególną zazdrością, bo w Warszawie możemy liczyć jedynie na przyjaciół. Najbliższa rodzina jest 300 km od nas. Gdy możesz liczyć na pomoc dziadków, czy starszych dzieci, wiele rzeczy da się załatwić.
No właśnie, pomoc. Gdy W 2016 roku ruszył program 500 plus byłam przekonana, że polski budżet tego nie udźwignie. Że polskie rodziny potrzebują pomocy, ale trochę inaczej zorganizowanej. Że zamiast gotówki, bardziej przyda się więcej miejsc w żłobkach i przedszkolach, prawo gwarantujące matkom powrót na rynek pracy, pracodawcy, którzy docenią zalety pracy zdalnej i lojalnych pracowników – bo mało kto jest tak lojalny zawodowo jak matka, zwłaszcza samotna.
Po tygodniu eksperymentu z dużą rodziną, dalej obawiam się, że budżet państwa kiedyś przestanie się rozciągać. Ale zaczynam też rozumieć, że lepsza jakakolwiek pomoc, niż żadna. W ostateczności można te pieniądze przeznaczyć na nianię. Albo na rodzinne wakacje, żeby chociaż przez tydzień odetchnąć innym powietrzem i znaleźć wsparcie w dalszych krewnych.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl