12 m kwadratowych komfortu. Marta przeprowadziła się z rodziną do kampera

Nie płaci rachunków za prąd. Odkurza sporadycznie. Marta Greber z partnerem i 4-letnią córką mieszka w kamperze. Podróżuje po świecie i mówi, że w 30-letnim vanie jest równie komfortowo, co w jej berlińskim mieszkaniu.

12 m kwadratowych komfortu. Marta przeprowadziła się z rodziną do kampera
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Aleksandra Kisiel

Marta Greber w mediach społecznościowych jest znana pod nickiem @whatforbreakfast. Na Instagramie obserwuje ją 400 tys. osób. Prowadzi blog whatshouldieatforbreakfasttoday.com. Gotuje, tworzy przepisy, fotografuje, pisze. Jest freelancerką. Z partnerem, Tomaszem, wychowuje ich 4-letnią córkę Mię. Do niedawna mieszkali w Berlinie. Ja łapię ich na północy Danii. To ich dom na kilka dni. Gdzie będzie kolejny? Tam, gdzie zaparkują swojego kampera.

Aleksandra Kisiel: Marta, jesteś przykładem tego, jak zamieniać marzenia w plany, a plany w czyny. Rok temu mówiłaś, że chciałabyś zamieszkać z rodziną w vanie. Tydzień temu wynajęłaś wasze mieszkanie w Berlinie, spakowałaś Tomasza i Mię do auta i wyruszyliście w podróż. Czy to przeprowadzka na stałe?

Marta Greber: Tak i nie. Na razie zakładamy, że w podróży będziemy żyć przez rok lub dwa lata. Teraz żyjemy sobie w vanie, a zimą wylatujemy gdzieś, gdzie jest cieplej. W tym roku będzie to Australia. Samochód zostawimy w Europie. W przyszłym roku – zobaczymy. Wszystko zależy od tego, kiedy Mia powie, że ma już dość, że chce wracać do domu. Gdyby to zależało ode mnie, nie wracalibyśmy w ogóle.

Mieszkanie w vanie to nasz sposób na bycie razem. Jakiś czas temu dotarło do nas, że Mia będzie taka mała jeszcze tylko przez chwilę. Dlatego chcemy z nią spędzić tyle czasu, ile się da. Gdy jesteśmy w Berlinie, oboje z Tomaszem pracujemy z domu. Mia chodzi do przedszkola, więc tego wspólnego czasu jest mniej.

Od razu dodajmy, że nie rzuciliśmy się na głęboką wodę. Podróżujemy od lat. Rok temu w kamperze spędziliśmy 5 miesięcy, dwa lata temu – podobnie i cały czas pracowaliśmy. Do tej pory takie rozwiązanie się sprawdza. W kamperze mamy wszystko, czego potrzebujemy. Kuchnię, łazienkę, wygodne kanapy, łóżko. Jest mnóstwo przestrzeni.

Obraz
© Archiwum prywatne

Jak to, mnóstwo? Przecież kamper to kilkanaście metrów kwadratowych.
Dokładnie 12m2. I wiesz, wnętrze naszego auta wygląda, jakbyśmy dopiero co je kupili. Nauczyliśmy się żyć minimalistycznie. Niewiele potrzeba nam do szczęścia. Poza tym, w kamperze śpimy i pracujemy, tylko tyle. W praktyce całe nasze życie odbywa się na zewnątrz.

To sposób, żeby twoja relacja z Tomaszem nie ucierpiała?
Nieee. Tomasz i nasz związek są super (śmiech). Chociaż moje codzienne medytowanie też pomaga. A tak na serio, gdy mieszka się na tak małej przestrzeni, trzeba znaleźć dla siebie nie miejsce, a czas. Wstaję ze wschodem słońca, więc mam rano kilka godzin dla siebie, bo Tomasz i Mia śpią zdecydowanie dłużej.

Teraz jesteśmy w Danii. Słońce wschodzi o 5 rano. Wstaję, robię kawę, wychodzę z kampera, siedzę z laptopem, robię zdjęcia, pracuję. Mam taki czas totalnie dla siebie. W ciągu dnia wymieniamy się opieką nad Mią, tak żeby każdy miał czas na pracę i odpoczynek, a żeby Mia nie czuła, że jest odstawiana w kąt.

Ale każde z nas robi swoje. Mia maluje i nie chce, żebyśmy wchodzili w jej rysunki. Tomek ma firmę, która robi aplikacje mobilne. Zajmuje się projektowaniem i potrafi to robić w ekstremalnych warunkach – na tyle kampera, w trzydziestostopniowym upale ocierając pot z czoła, w zatłoczonym pociągu w Indiach, w chatynce na plaży w Tajlandii. Życie w podróży uczy kreatywności i wytrzymałości.

A czego uczy waszą córkę?
Odwagi, zaradności i otwartości. Wczoraj byliśmy na plaży. Mia zauważyła jakieś dziecko. Zapytała: "Mamo, czy ja mogę pójść i się z nim pobawić?". Zgodziłam się. Ona próbowała się z tym dzieckiem dogadać w trzech językach. W końcu pomogła mama tego dziecka i wspólnie się bawili. Mia uwielbia towarzystwo innych dzieci i zawsze potrafi je przekonać, żeby się z nią bawiły. W marketingu zrobiłaby furorę.

Czy przeprowadzka do vana wymagała od was odwagi?
Dużo ludzi tak uważa. Ale ja tutaj odwagi nie widzę. Dobra, mamy 30-letniego kampera, ale on jest megawygodny i łatwy do naprawy. Zdecydowanie łatwiejszy, niż nowiuteńki kamper, którym jeździliśmy rok temu. Ledwo wyjechaliśmy z salonu, a już wymagał naprawy i to nie w jakimkolwiek warsztacie, a w autoryzowanym, żeby nie stracić gwarancji.

W tym staruszku mamy łazienkę, kuchnię, solary na dachu, dzięki którym mamy prąd, dużo przestrzeni dla nas i dla córki. Szukanie miejsca na nocleg jest łatwe. Robimy to od lat. Jeśli w okolicy nie ma nic bezpiecznego, albo czegoś, co nam odpowiada, zawsze możemy znaleźć jakiś kemping.

Do tego życie w vanie nie jest drogie, zwłaszcza teraz, gdy nie musimy się martwić o utrzymanie mieszkania. O pracę też się nie martwimy, bo zleceń nie brakuje. Internet jest wszędzie i możemy pracować dosłownie wszędzie.

Jakie są największe wydatki związane z takim stylem życia?
Dla nas – jedzenie, bo jesteśmy fanami dobrego jedzenia i staramy się kupować lokalnie. No i oczywiście benzyna, bo jesteśmy ciągle w drodze. Nie zostajemy na kempingach zbyt często, więc te koszty odpadają. Jeśli można się rozbić na dziko, jest to legalne, to zawsze wybieramy takie rozwiązanie.

Jeśli chodzi o takie rzeczy jak nalewanie wody, pozbywanie się nieczystości to w większości krajów można to zrobić za darmo. Jest teraz mnóstwo aplikacji na telefony i stron, na których podróżnicy zaznaczają, gdzie są punkty zrzutu, ile kosztują, jeśli są płatne, etc. To wszystko jest łatwe. Nie to, co 30 lat temu. Gdy byłam mała, podróżowałam z rodzicami i przyczepą kempingową. To była zupełnie inna historia.

Mieszkanie w aucie faktycznie jest takie łatwe?
Jest! Ale trzeba nauczyć się minimalizmu. Ja i Tomasz mamy tę lekcję za sobą. Ja zawsze lubiłam małe przestrzenie. Do niedawna to ja byłam kierowcą na wszystkich naszych wyprawach. Wielokrotnie zabierałam Mię do kampera i podróżowałyśmy same po Europie, Australii, Nowej Zelandii. Tomasz dołączał do nas od czasu do czasu.

Wiesz co jest najcięższe? Jak twój partner nie powie ci, że skończyło się mleko czy kawa, jesteście w głuszy, do sklepu daleko, a twój poranek nie może się zacząć dopóki nie zrobisz sobie mocnej kawy w ukochanej starej kawiarce.

Ja się bardzo przyzwyczaiłam do tego, że rano wstaję, robię sobie kawę, dolewam trochę mleka i wychodzę. I nieważne czy jest upał, burza śnieżna czy ulewa. Ja wychodzę z tą kawą i cieszę się tym co widzę dookoła. Raz jest to stado reniferów. Tak było gdy pojechaliśmy do Norwegii. Albo słońce nad oceanem w Portugalii. Albo raj.

Raj?
Raj jest w Rumunii. Po pierwsze dlatego, że mają genialny i ultraszybki internet. A to podstawa pracy freelancera (śmiech), a po drugie dlatego, że przeżyłam tam najbardziej filmowy poranek w życiu. Ale zaczęło się od nocy jak z horroru.

Byliśmy w Rumunii, we trójkę. Na jakiejś stronie dowiedziałam się o świetnym miejscu na nocleg, w górach, w parku narodowym. Jechałam kilka godzin, bardzo stromą, górską drogą. Omijałam wielkie głazy, nie widziałam prawie nic, bo było ciemno, pojawiła się mgła, a ja byłam świeżo po lekturze jakiejś książki o wampirach. Byłam przekonana, że zaraz nas coś zaatakuje (śmiech). O 1 w nocy stwierdziłam, że dalej nie jadę. Zaparkowałam na poboczu. Poszliśmy spać.

Tradycyjnie wstałam o 5 rano. Spoglądam na lusterko, a ono jest pokryte jakąś flegmą. "Wampiry, jak nic", pomyślałam. Ale za chwilę okazało się, że to nie wampiry, a konie. A dokładnie jeden, który dokładnie wylizał nam lusterko.

Tradycyjnie zrobiłam kawę, otworzyłam drzwi auta, a tam niemal plan filmowy. Słońce przedziera się przez drzewa, trawa lśni soczystą zielenią, rżą konie, w oddali widać owce, które pasą się na stokach. Jakież to było piękne!

Czy czegoś ci brakuje w tym podróżniczym życiu?
Powinnam pewnie powiedzieć, że znajomych. Widujemy się z nimi wtedy, gdy jesteśmy w Berlinie. Nie ma spotkań ze znajomymi na kolacje czy imprezy. Imprez w ogóle nie ma, bo jesteśmy cały czas z Mią.

Tęsknię bardzo za naszymi kotami. Zostały ze znajomą, która tak je kocha i uwielbia, że nie wiem, czy nam je odda, jak wrócimy do Berlina. Trochę żałuję, że nie zabraliśmy zwierzaków w podróż, bo teraz nieustannie widzę koty w kamperach.

Za kilka miesięcy będziemy w Polsce. Wtedy mój tata, który ma warsztat, zrobi przegląd naszego kampera, bo w końcu jeździ nim jego wnuczka, więc wszystko musi być na tip-top. Podróżowanie wymaga liczenia się z tym, że to tylko samochód i wszystko może się zdarzyć. Ale przez lata nauczyłam się nie panikować. I inwestować w najlepsze możliwe ubezpieczenie auta.

Czy takich zapaleńców jak wy jest więcej?
Tak! Życie w kamperach od lat zyskuje na popularności. Wiesz, to jest po prostu fajne. To jest przeżycie. I poczucie wolności. Dużo doświadczasz. Poznajesz mnóstwo ludzi. Uświadamiasz sobie, jak mało do życia jest potrzebne i jak ważny jest kontakt z naturą. Człowiek zdecydowanie mniej siedzi przed komputerem i telewizorem. Można poznać siebie i zorientować się, czego chcemy od życia, czego potrzebujemy. I wyleczyć się z pracoholizmu. Zacząć żyć tu i teraz.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (115)