Pytanie na śniadanie
Ile mieć dzieci i kiedy? Pytanie, na które każdy przyszły i obecny rodzic kiedyś musi sobie odpowiedzieć.
16.07.2008 | aktual.: 16.07.2008 11:31
MATKA, TATKA I FURIATKA
- Kiedy pomyślicie o dziecku? – pytają aż do skutku rodzice szczęśliwych małżonków. – Kiedy planujecie drugie? – dociekają wszyscy, kiedy twoje dziecko kończy rok. A gdy decydujecie się na trzecie, rodzina i przyjaciele pukają się ze zdziwieniem w czoła. Ile mieć dzieci i kiedy? Pytanie, na które każdy przyszły i obecny rodzic kiedyś musi sobie odpowiedzieć.
Niektórzy dają natychmiastową odpowiedź: ile wlezie. Nie należę do tej grupy niefrasobliwych rodziców, ale chylę czoła. Są tacy, co odpowiadają: „Trójka! Dwoje jedno po drugim i na starość, w okolicach czterdziestki, trzecie.” Niektórym odpowiada model 2 plus 2. Wszystkie te opcje w społeczeństwie jakoś są przetrawiane. Ale jeśli ktoś mówi głośno: mi wystarczy jedno, od razy zasługuje na miano egocentryka. Jedynak to w naszym społeczeństwie synonim rozpuszczonego, nieszczęśliwego dziecka, nie daj boże indywidualisty.
Wychowywałam się wśród dwóch starszych sióstr. Na tyle starszych, że się ze mną nie bawiły. W sumie to, że nie jestem jedynaczką odczuwam dopiero teraz, kiedy możemy porozmawiać ze sobą jak równa z równą. Nie pamiętam jednak, żeby mnie ta różnica wieku specjalnie smuciła. Pamiętam raczej, że miałam poczucie kompletnego niezrozumienia, kiedy one godzinami dopisywały notki do swoich różowych pamiętniczków, a ja bawiłam się Zuzią Lalką Niedużą, którą to mama właśnie zrobiła na moje gorące prośby ze szmatek i guzików (całkiem jak oryginał z piosenki Fasolek!).
Dziewczyny wydawały mi się zawsze tak do mnie niepodobne, tak oddalone z zainteresowaniami od moich, że zakiełkowały we mnie pewne przypuszczenia. Dobrze sobie przypominam, jak w tamtych czasach często puszczano amerykańskie filmy obyczajowe. W co trzecim pojawiał się motyw zatajonej przed dzieckiem adopcji. Nie wiem dlaczego w ogóle oglądałam takie filmy, bo przerażały mnie w wysokim stopniu. Po kilku takich filmach byłam przekonana o tym, że nie jestem siostrą moich sióstr i co za tym idzie, dzieckiem moich rodziców. Byłam załamana przez jakąś dobę i nie wiedziałam, co robić dalej.
Większość bohaterek chciało poznać swoich biologicznych rodziców, pomyślałam więc, że zrobię tak i ja. Nie miałam jednak okazji. Następnego dnia po przełomowym odkryciu chodziłam na tyle struta, że moje kochane rodzeństwo zdołało to zauważyć. Długo wyciągały ze mnie zeznania, aż wreszcie pękłam pod torturami najbardziej skutecznej broni – gilgotek. Wybuchnęłam płaczem i przez te łzy jak grochy wykrzyknęłam: „Bo ja już wiem, że jestem adoptowana!”.
Oczywiście dobrze wiedziałam, co będzie dalej. Przerażenie zmrozi moje siostry, wszystkiego się wyprą, a w nocy, jak będę spała, powiedzą rodzicom o tym, że tajemnica się wydała. Zamiast tego Barbara i Dorota leżały na podłodze kwicząc z radości, a ja nadal łkałam w kącie, ale z o wiele mniejszym zaangażowaniem. Fakt, że odzyskała cudem rodzinę, spowodował wzrost siostrzanych uczuć. Euforia trwała jakiś tydzień, potem wszystko wróciło do normy i regularnie znowu zaczęłyśmy wyprowadzać się nawzajem z równowagi.
Jadźka za kilka dni skończy rok. Czy to już pora, żeby zastanowić się co dalej? Czy to moment, by znowu zastanawiać się, jak to będzie z dwójką dzieci i czy Jadźka jest gotowa na to, by oddać pięćdziesiąt procent zainteresowania skierowanego dotychczas na nią? Czy my tak naprawdę chcemy takiego drugiego Okropa? Żeby nam dwoje wrzeszczało nad uchem, że chcą portfel do zabawy, a jak nie, to zafundują nam popis histerii godny przewrażliwionej divy? Nie, dziękuję. Na razie mówię pas.
Myślałam, że temat drugiego dziecka na razie jest zamknięty i zakopany trzy metry pod ziemią. Upajałam się tą wolnością, którą daje luksus odkładania decyzji na później. I nagle ni z tego, ni z owego, Małżonek przy śniadaniu coś zaczyna pod nosem mruczeć. Najpierw nie rozumiem, mamrocze coś bez ładu i składu. Nadstawiam ucho i słyszę, jak Tata Jadźki odkopuje zakopany głęboko temat. Zdaje się, że powiedział coś w tym sensie (bo moje przerażenie mogło nieco zniekształcić zmysł słuchu): „Ale jak będziemy starzy, będą święta, a Jadźka nie będzie mogła przyjechać, bo będzie leczyć małe Murzynki w Afryce lub coś, to może przynajmniej wpadnie to drugie… Głupio tak samemu siedzieć we dwójkę przy barszczu…”.
No i masz babo placek.