Razem z dziećmi może trafić na ulicę. Wszystko przez opieszałość sądów
Ewa Kołodziejczyk może zostać eksmitowana ze swojego domu z czwórką dzieci. Kobieta walczyła z nowotworem. W trakcie leczenia straciła pracę i nie jest w stanie spłacać kredytu za dom. Pieniądze na jego spłatę ma, ale od półtora roku sąd trzyma je w depozycie.
04.11.2016 | aktual.: 04.11.2016 09:55
Ewa Kołodziejczyk 8 lat temu rozwiodła się z mężem. Od tego czasu samotnie wychowuje czworo dzieci - autystycznego Mateusza i trzy córki. Mąż miał problemy z alkoholem, urządzał awantury i jak wspomina pani Ewa, podnosił na nią rękę. – Znęcał się nade mną fizycznie, psychicznie. Świadkami były głównie dzieci – opowiada i dodaje, że ostatecznie mąż wyrzucił ją z dziećmi z domu.
Mężczyzna te zarzuty odpiera. – Na pewno jej nie wyrzuciłem i nie biłem. Z dziećmi utrzymuję kontakt, często mnie odwiedzają. Dzieci w każdej chwili mogą tu przyjść, ale jej nie chcę widzieć na oczy – mówi.
Po jakimś czasie Ewie udało się ułożyć życie na nowo. Postawiła na użyczonej przez brata działce dom, na który wzięła z banku kredyt. Otworzyła własną działalność gospodarczą, miała też drugi etat, by wszystko opłacać na czas.
Stabilizacja nie trwała długo. Problem pojawił się, kiedy zachorowała na raka. Czas spędzany w szpitalach praktycznie uniemożliwiał jej pracowanie i nie była już w stanie spłacać kredytu. Obecnie do spłacenia pozostało jej około 130 tys. zł. Któregoś dnia do jej drzwi zapukał komornik i powiedział, że Ewa ma obowiązek jak najszybciej spłacić zaległości, a jeśli tego nie zrobi, będzie trzeba zlicytować jej dom.
Licytację zaplanowano na 10 listopada. Kobieta razem z dziećmi może stać się bezdomna. Ratunkiem dla rodziny mogłyby być pieniądze z licytacji wspólnego majątku pani Ewy i jej byłego męża. Jak twierdzi, przypadłoby jej w udziale około 90 tys. zł. Jednak te pieniądze od ponad roku leżą w depozycie sądowym. – Ta kwota wystarczyłaby, żeby wpłacić to do banku i postępowanie o licytacji mojego domu wstrzymać całkowicie – mówi Kołodziejczyk.
Sąd twierdzi, że robi wszystko, by sprawę przyspieszyć, a przewlekłość postępowania tłumaczy brakiem ludzi do pracy.
- Chcemy uświadomić obywatela, jak wygląda realna sytuacja w sądownictwie. W tym konkretnym sądzie, o którym mówimy, na jednego sędziego przypada prawie 700 spraw. Siłą rzeczy, nie może być podjęta czynność w czasie tak oczekiwanym przez obywatela, jak i przez sędziego - mówi Dorota Trautman, rzecznik Sądu Okręgowego w Warszawie i dodaje, że sąd musi działać według procedur, których w tej sprawie mnoży się wiele.
- Nie po to postawiłam ten dom, nie po to się staram dobrze wychować dzieci, żeby teraz trafić na ulicę – mówi Ewa.