Rodzice walczą w "imieniu" dzieci. Prawda okazała się jednak inna
O akcji szerzącej się wśród rodziców napisaliśmy w poniedziałek rano. Nie trzeba było długo czekać na ogromną ilość komentarzy. W końcu na temat szkoły i tego, jak powinny być kształcone przyszłe pokolenia, każdy chce się wypowiedzieć, bo wie najlepiej.
06.11.2018 | aktual.: 07.11.2018 07:22
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
O tym, że wśród rodziców krąży pismo, które składane jest na ręce dyrekcji szkoły, poinformowali nas sami zainteresowani. Oświadczenie woli oparte o Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy podpisywane jest, by okazać niezadowolenie rodziców z powodu nadmiernego obciążania uczniów pracami domowymi. Ministerstwo Edukacji Narodowej oczywiście rozumie trudną sytuację, jednak to nauczycielom pozostawia decyzję o tym, czy i w jakiej formie będą zadawać dzieciom prace pisemne. Rodzice chcą jednak zmian w podejściu do młodych ludzi i proszą, by pedagodzy dali im więcej wolnego czasu, który mogliby wykorzystać z większą korzyścią dla nich samych, ale i dla całej rodziny.
Dyskusje na grupach dla rodziców są burzliwe, jednak wielu mówiło wspólnym głosem. Do czasu, kiedy ukazał się nasz tekst "Nowe pokolenie rodziców-buntowników. Walczą w "obronie dzieci". Zakulisowe rozmowy i hasła: "dzieci są przemęczone, nie robią po południu nic więcej, niż tylko odrabianie lekcji", nagle zostały zakrzyczane. Zdaniem większości cała sprawa przedstawia się zupełnie inaczej.
Oto wasze opinie, wybrane spośród ponad tysiąca wypowiedzi. Najbardziej oberwało się rodzicom, ale i szkoły i nauczyciele także dostali rykoszetem.
#Nieudolni rodzice
"No nie mogę... biedne dzieci - trzeba je prowadzać codziennie do szkoły (bo same nie trafią), odrabiać z nimi lekcje w domu (bo same nie umieją). Jest takie efektowne powiedzonko: "suma ludzkiej inteligencji jest stała, tylko ludzi jest coraz więcej...". Może to jednak nie jest "powiedzonko", ale czysta prawda. Głupie 30-40 lat temu dzieci SAME odrabiały lekcje (np. na świetlicy) i SAME chodziły do szkoły (magiczny "klucz na szyi"). Te obecne, jak rozumiem, tak skomplikowane czynności przerastają".
"Ten problem mają ci rodzice, którzy są śmierdzącymi leniami, i chcieliby, żeby ich przypadkiem zrobione dzieci wychowywało otoczenie i państwo. A oni w tym czasie siedzą na fb lub oddają się innym przyjemnościom. Ja z moją żoną nie mamy problemu z poświęceniem czasu dzieciom, jedno ma 16 a drugie 7 lat, w międzyczasie wybudowałem dom, chodzę do pracy i wolne dnie spędzam z dziećmi, ale nie w domu ani na galeriach. Więc ruszcie tyłki z kanap i zauważcie potrzeby dzieci, a nie szukajcie łatwizny 500+”.
Teza o niedouczonych i leniwych rodzicach, którzy wolą scedować wyłącznie na nauczycieli obowiązek kształcenia dzieci, to numer 1 w komentarzach. Nie ma nic łatwiejszego, niż zaatakowanie rodziców, którzy mieli czelność powiedzieć – "halo, nie nadążamy, nie wyrabiamy się, to dla naszych dzieci zbyt trudne". Ich problemy stały się tematem żartów, więc i nic dziwnego, że pod tekstem nagle zamilkli i nie weszli w dyskusję. Tłumaczenia typu – chcę spędzić z dzieckiem trochę czasu, brakuje mi przestrzeni do wspólnych rozmów, spacerów, zostały wygwizdane, bo kariera i wykształcenie to sprawa kluczowa w życiu człowieka.
#Nie radzimy sobie
Nie bądźmy hipokrytami i nie udawajmy, że nie ma rodziców, którzy uważają, że to szkoła ma uczyć i wychowywać. Nie miejmy złudzeń, że takie nastawienie jest nieobce sporej części społeczeństwa, których dzieci odbywają przymusową edukację. Wrzucanie jednak wszystkich do jednego worka i obrażanie tych rodziców, których dzieci najzwyczajniej w świecie nie radzą sobie z realizacją podstawy programowej, jest po prostu słabe.
"Zadania na ten tydzień 4 klasa
- Codziennie zadania z matematyki po jednej godzinie (raczej nie do rozwiązania samodzielnego przez dziecko). Dodatkowo cały czas tabliczka mnożenia
- Wierszyk na pamięć Juliana Tuwima Spóźniony Słowik
- Nauka tekstu piosenki patriotycznej na 11 listopada
- Do poniedziałku do przeczytania lektura 90 stron (w tydzień, bo skończyli omawiać inną lekturę)
- Co drugi dzień z polskiego wypracowanie po minimum 20 zdań z lektury lub jakiegoś innego tematu
- Język angielski/niemiecki nauka słówek, zadania, w ćwiczeniach (problem dla mnie, bo nie znam niemieckiego i muszę uczyć się razem z dzieckiem)
- Religia przeczytanie tekstu z pisma świętego. Nauczenie się skrótów stosowanych w Piśmie Św.
- Przyroda - wykonanie w domu doświadczenia i zrobienie opisu. To w takim razie co robią dzieci na lekcjach jak większość zadań i tak robią w domu?"
Taki wykaz prac domowych nie jest zaskakujący. To zwykła rzeczywistość w wielu szkołach. Inną sprawą jest to, że zdolniejsze dzieci wykonają te prace w dużo krótszym czasie i prawdopodobnie nie odczują tego ciężaru ani oni, ani ich rodzice. I tu pojawia się wątek nr 3.
#Selekcja naturalna
"Niechaj się nie uczą, nic nie muszą robić. Rynek pracy ich za parę lat zweryfikuje. Jak nie w Polsce to za granicą. Zmywak, rzeźnia, szczota to ich przyszłość. Ambitniejsi się nauczą. A w sumie korepetytorzy też potrzebują zarobić”.
Rodzice dzieci zdolnych kontra reszta. Owszem, w każdej klasie są prymusi i to oni są często solą w oku zarówno uczniów, co i rodziców. Kto z nas nie słyszał na zebraniu tekstu dumnych rodziców - "moje dziecko nie musi przygotowywać się do klasówki" albo "moje dziecko odrabia lekcje na świetlicy, więc problem nas nie dotyczy". Nie ma możliwości w żaden rozsądny sposób rozwiązać ten problem i tak, by wszyscy byli zadowoleni. Poziom w klasie jest różny i nauczyciele chcą, by słabsi uczniowie równali do lepszych, a nie na odwrót. Inna sprawa jest taka, że tym słabszym na lekcjach nie pomagają, bo mają w ciągu 45 min tyle pracy, że nie są w stanie poświęcić jednemu dziecku więcej czasu niż chwili spojrzenia w czasie odczytywania listy obecności. I w tym miejscu przechodzimy płynnie do punktu 4.
#Patologiczny brak czasu
Jak wygląda przykładowa lekcja? Ta rozpiska wiele tłumaczy.
"Typowa lekcja
8:05 Nauczyciel się pojawia
8:10 Sprawdził obecność
8:25 Kartkówka z wiadomości z ostatnich 3 lekcji
8:35 Uczniowie zapisują temat lekcji
8:40 Punkty do lekcji wypisane na tablicy i pokrótce
Proszę się nauczyć w domu, bo jutro będzie kartkówka.
8:45 Dziecko idzie na przerwę.
Niczego się nie nauczyło, jest zrezygnowane, bo znowu nie pójdzie na piłkę, gitarę, film.
Następnego dnia jest zmęczone, zrezygnowane i siedzi jak za karę
Ot nasza edukacja".
Jak wiele jest w tym prawdy, wie każdy nauczyciel. Mikołaj uczy w szkole podstawowej od kilku lat. O tym, ile czasu zajmuje mu w szkole biurokracja i ile ma realnie czasu dla uczniów, wie bardzo dobrze. – Lekcja trwa 45 minut. Nie jestem w stanie przekazać wszystkich informacji na dany temat, więc siłą rzeczy muszę zadawać uczniom prace domowe. Nie mamy innego wyjścia, choć zdaję sobie sprawę, że rodzice są na mnie wściekli – tłumaczy.
Czy można winić nauczycieli za to, że nie są w stanie 25-osobowej klasy przygotować do każdego sprawdzianu na piątkę z plusem? To raczej pytanie retoryczne. Odpowiedź wydaje się jasna, nawet jeżeli nauczyciel jest z powołania, i oddaje się swoim uczniom w pełni.
O tym, jakie wyniki w nauce osiągnie dziecko, decyduje talent, zdolności oraz ciężka praca rodziców, którzy czasem muszą wspomóc i zmotywować. Ale zachować rozwagę, bo wspomóc, a wyręczyć, to mimo wszystko dwa różne terminy, których nie powinniśmy mylić. "Nie ulega wątpliwości, że nasze programy są makabrycznie przeładowane i to tu tkwi szkopuł. Staramy się naszym dzieciom usuwać kamienie spod nóg. Potem, gdy nas zabraknie, będą przewracać się o piasek” - celnie podsumowuje jeden z internautów.
#Bez pracy nie ma kołaczy
Stare powiedzenie, ale aż chciałoby się rzec - jare. Naprawdę trudno znaleźć aż tak zdolną osobę, która nie musi w ogóle sięgać po książki, pisać w rządkach kaligrafii i wkuwać słówek. O matematyce nie zapominając, bo już od dawien dawna nauczyciele tego przedmiotu prawią, że tylko nieustanne i regularne ćwiczenia mogą uczynić z kogoś arcymistrza.
"Mało które dziecko jest tak zdolne, żeby tylko w wyniku spędzenia paru godzin w szkole zapamiętało i umiało to wszystko, co zawierają podręczniki (chociaż moja córka w klasach 1-3 w domu robiła naprawdę niewiele i szybko, bo materiał był dla niej bardzo łatwy, schody zaczynają się w 4 klasie). Jak wiec poradzą sobie dzieci, które w ogóle nie będą miały nawyku uczenia się w domu? Nie jestem pewna, czy zdołają potem dostosować się do wymagań, aby np. dostać się do liceum czy na studia. Ja wiem, można być szczęśliwym i nawet bogatym, nie mając żadnego formalnego wykształcenia, wystarczy inteligencja, ale jak ktoś nie ma jej naprawdę wrodzonej i nie ma woli walki, wytrwałości, to takie schlebianie w domu jego lenistwu po prostu unicestwi go jako człowieka na całe życie. Ja bym nie ryzykowała”.
I trudno nie zgodzić się i z tym stwierdzeniem.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl