Blisko ludziNowe pokolenie rodziców-buntowników. Walczą w "obronie dzieci"

Nowe pokolenie rodziców-buntowników. Walczą w "obronie dzieci"

Polscy rodzice wyrywają dzieci systemowi. Wysyłają do szkół oświadczenia woli w sprawie odrabiania lekcji. Nauczyciel roku Przemysław Staroń uważa, że to nie nadmiar zadań jest tu głównym problemem, natomiast MEN nawołuje do rozsądku – i nauczycieli, i rodziców.

Nowe pokolenie rodziców-buntowników. Walczą w "obronie dzieci"
Źródło zdjęć: © 123RF

Jeszcze 20 lat temu bury za nieodrobione lekcje zgarniali uczniowie. Dziś rodzice kwestionują zasadność prac domowych i winą nie dzieci, ale nauczycieli. W sieci można znaleźć gotowe oświadczenia w tej sprawie. Wystarczy wydrukować, podpisać i zanieść do sekretariatu. Rodzice deklarują w nich, że nie życzą sobie zadawania ich dzieciom lekcji. "Dom to nie filia szkoły" – argumentują.

Czy te świstki będą respektowane, nie wiadomo. Z pewnością zaczynają ogólnonarodową dyskusję. Paradoksalnie za zmianami są i sami nauczyciele. Wielu popiera kampanię społeczną "Zadaję z sensem", którą patronatem objął rzecznik praw dziecka Marek Michalak.

Facebookowe grupy zrzeszające rodziców, którzy mają dość systemu, w którym dzieci wracają ze szkoły i już muszą siadać do lekcji, wyrastają jak grzyby po deszczu. Ich członkowie w poszukiwaniu argumentów "przeciw" pracy domowej, powołują się nawet na Konstytucję. Ta, rzecz jasna, kwestii odrabiania lekcji nie reguluje. Matki i ojcowie licytują się na liczbę godzin spędzonych z pociechą nad zadaniami, jednak zdaniem Przemysława Staronia, kulturoznawcy i psychologa, który został niedawno wybrany nauczycielem roku, ilość pracy domowej to tylko najjaskrawiej widoczna część problemu.

- Jasne, że nadmiar pracy domowej zniechęca do nauki, ale nie chodzi tu o to, żeby zupełnie z niej zrezygnować. Raczej, żeby oddolnie uświadamiać i rodziców, i uczniów, i nauczycieli, że praca domowa nie powinna być warunkiem koniecznym edukacji, za którego niespełnienie jest się karanym - tłumaczy Staroń.

Jego zdaniem praca domowa ma sens, jeśli nie jest kulą u nogi, która zabiera czas na zabawę czy pasję albo nudziarstwem do odbębnienia, byleby było zrobione i nikt się nie czepiał. Ma sens wyłącznie wykonywana samodzielnie.

- O tym czy będzie, decydują przede wszystkim dwie kwestie. Po pierwsze – to, czy nauczyciel wyjaśnił materiał na tyle dobrze, że uczeń jest w stanie samodzielnie dojść do rozwiązań. I po drugie – to czy na pierwszym planie będzie poprawność, czy sam fakt zdobywania wiedzy lub ćwiczenia umiejętności. Perspektywa bycia ocenianym zabija kreatywność i radość z uczenia się. Bo kto lubi być oceniany? I po co szukać rozwiązania, skoro ocena jest wystawiana za poprawność? Powinno się nagradzać za podjęty wysiłek. Uczniowie chętnie zgłębiają zagadnienia i próbują poradzić sobie z problemami, jeśli przedstawi się im to jako coś atrakcyjnego – mówi Staroń.

Podobne stanowisko ma Ministerstwo Edudkacji Narodowej. Anna Ostrowska, rzeczniczka prasowa instytucji, zaznacza, że dzieci i młodzież po szkole powinny mieć czas na odpoczynek, zjedzenie posiłku, rozwijanie zainteresowań, obowiązki domowe czy po prostu na zabawę.

- Apelujemy do nauczycieli o rozsądek w tym zakresie i o uwzględnianie konieczności zapewnienia uczniom czasu wolnego - wypowiada się Ostrowska w piśmie do WP Kobieta.

Dodaje jednak, że to nie tak, że MEN jest pracom domowym przeciwny. Mimo wszystko trudno polemizować z tym, że utrwalają wiadomości zdobyte na lekcji i są sposobem na sprawdzenie stopnia przyswojenia materiału. Anna Ostrowska podkreśla, że wiedza czy umiejętności wyniesione z zajęć powinny pozwalać na samodzielne wykonanie zadań.

- Nauczyciel powinien brać pod uwagę obciążenie uczniów wynikające z realizacji pozostałych przedmiotów oraz dobierać zadania tak, żeby były interesujące. Najlepiej na tyle, by zachęcać do pracy, a przy tym nie przesadnie czasochłonne i trudne – mówi rzeczniczka MEN-u.

Ministerstwo rozwiązania organizacyjne w sprawie prac domowych pozostawia jednak szkołom i zaznacza, że regulują je wewnętrzne przepisy placówek.

- Pozwala to na dostosowanie konkretnego rozwiązania do wieku uczniów, zróżnicowanych oczekiwań wobec szkół oraz różnego poziomu aktywności uczniów i ich gotowości do realizowania zadań dodatkowych – tłumaczy Anna Ostrowska.

Złośliwi twierdzą z kolei, że opór rodziców wynika nie tyle z troski o czas wolny dziecka, ile o własny. W końcu w podstawówce zwyczaj ślęczenia z pociechą nad równaniami i wertowania zeszytów w poszukiwaniu hasła "zadane:…" jest powszechny. Matki potrafią odrabiać prace domowe i z nastoletnimi dziećmi. Opcjonalnie, jeśli nie pamiętają już arkan któregoś z przedmiotów – szukają zastępstwa.

Na studiach robiłam czasem za takie zastępstwo. Każdorazowo umówione przez troskliwego rodzica. Przeważnie miało chodzić o pomoc w nauce pisania wypracowań. Niezbędną, bo pani od polskiego, oczywiście "straszny babsztyl", "nie wyjaśniła jak", a na domiar "ostatnie się nie podobało".

W praktyce niemal zawsze okazywało się, że problem z wypracowaniami polega na tym, że dotychczas pisała je mama, ale: a) postanowiła usamodzielnić swoje dziecko; b) w nowej szkole dostała tróję i się obraziła. Opcjonalnie: że wypracowanie musi być na podstawie lektury szkolnej, której nastolatek nie czytał.

Przeczytaj także:

Piątkowe wypracowania to często te napisane przez rodziców albo korepetytorów. Jeśli wypracowanie powstaje uczciwie - jest pisane tzw. własnymi słowami i na podstawie wniosków, do których nastolatek doszedł samodzielnie, u wielu nauczycieli na najwyższe noty nie ma, co liczyć. A nie po to Matka Polka płaci za korki, żeby jej latorośl nie dostała piątki z pracy domowej.

Chyba dlatego, kiedy usłyszałam, że rodzice żądają, żeby zrezygnować z niezbyt uczciwie robionych prac domowych, pomyślałam, że ktoś tu wreszcie przejrzał na oczy w kwestii funkcjonowania systemu, zamiast podtrzymywać, nieraz własnym kosztem, chore zasady.

- Z pewnością rodzice są dziś bardziej świadomi kwestii edukacyjnych i psychologicznych, a co za tym idzie - bardziej asertywni w relacjach ze szkołą. Po latach oddawania dzieci systemowi, z którym się nie dyskutowało, uczymy się komunikować swoje obawy i zastrzeżenia. Przestaliśmy dostosowywać się do reguł, byleby pani nie postawiła jedynki. Myślę, że czarę goryczy w kwestii prac domowych przelała reforma edukacji, która de facto zmusza 7- i 8-klasistów do przerobienia materiału gimnazjum w dwa lata – podsumowuje Przemysław Staroń.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (2092)