Blisko ludziNowe pokolenie rodziców-buntowników. Walczą w "obronie dzieci"

Nowe pokolenie rodziców-buntowników. Walczą w "obronie dzieci"

Polscy rodzice wyrywają dzieci systemowi. Wysyłają do szkół oświadczenia woli w sprawie odrabiania lekcji. Nauczyciel roku Przemysław Staroń uważa, że to nie nadmiar zadań jest tu głównym problemem, natomiast MEN nawołuje do rozsądku – i nauczycieli, i rodziców.

Nowe pokolenie rodziców-buntowników. Walczą w "obronie dzieci"
Źródło zdjęć: © 123RF

05.11.2018 | aktual.: 16.07.2019 15:24

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jeszcze 20 lat temu bury za nieodrobione lekcje zgarniali uczniowie. Dziś rodzice kwestionują zasadność prac domowych i winą nie dzieci, ale nauczycieli. W sieci można znaleźć gotowe oświadczenia w tej sprawie. Wystarczy wydrukować, podpisać i zanieść do sekretariatu. Rodzice deklarują w nich, że nie życzą sobie zadawania ich dzieciom lekcji. "Dom to nie filia szkoły" – argumentują.

Czy te świstki będą respektowane, nie wiadomo. Z pewnością zaczynają ogólnonarodową dyskusję. Paradoksalnie za zmianami są i sami nauczyciele. Wielu popiera kampanię społeczną "Zadaję z sensem", którą patronatem objął rzecznik praw dziecka Marek Michalak.

Facebookowe grupy zrzeszające rodziców, którzy mają dość systemu, w którym dzieci wracają ze szkoły i już muszą siadać do lekcji, wyrastają jak grzyby po deszczu. Ich członkowie w poszukiwaniu argumentów "przeciw" pracy domowej, powołują się nawet na Konstytucję. Ta, rzecz jasna, kwestii odrabiania lekcji nie reguluje. Matki i ojcowie licytują się na liczbę godzin spędzonych z pociechą nad zadaniami, jednak zdaniem Przemysława Staronia, kulturoznawcy i psychologa, który został niedawno wybrany nauczycielem roku, ilość pracy domowej to tylko najjaskrawiej widoczna część problemu.

- Jasne, że nadmiar pracy domowej zniechęca do nauki, ale nie chodzi tu o to, żeby zupełnie z niej zrezygnować. Raczej, żeby oddolnie uświadamiać i rodziców, i uczniów, i nauczycieli, że praca domowa nie powinna być warunkiem koniecznym edukacji, za którego niespełnienie jest się karanym - tłumaczy Staroń.

Jego zdaniem praca domowa ma sens, jeśli nie jest kulą u nogi, która zabiera czas na zabawę czy pasję albo nudziarstwem do odbębnienia, byleby było zrobione i nikt się nie czepiał. Ma sens wyłącznie wykonywana samodzielnie.

- O tym czy będzie, decydują przede wszystkim dwie kwestie. Po pierwsze – to, czy nauczyciel wyjaśnił materiał na tyle dobrze, że uczeń jest w stanie samodzielnie dojść do rozwiązań. I po drugie – to czy na pierwszym planie będzie poprawność, czy sam fakt zdobywania wiedzy lub ćwiczenia umiejętności. Perspektywa bycia ocenianym zabija kreatywność i radość z uczenia się. Bo kto lubi być oceniany? I po co szukać rozwiązania, skoro ocena jest wystawiana za poprawność? Powinno się nagradzać za podjęty wysiłek. Uczniowie chętnie zgłębiają zagadnienia i próbują poradzić sobie z problemami, jeśli przedstawi się im to jako coś atrakcyjnego – mówi Staroń.

Podobne stanowisko ma Ministerstwo Edudkacji Narodowej. Anna Ostrowska, rzeczniczka prasowa instytucji, zaznacza, że dzieci i młodzież po szkole powinny mieć czas na odpoczynek, zjedzenie posiłku, rozwijanie zainteresowań, obowiązki domowe czy po prostu na zabawę.

- Apelujemy do nauczycieli o rozsądek w tym zakresie i o uwzględnianie konieczności zapewnienia uczniom czasu wolnego - wypowiada się Ostrowska w piśmie do WP Kobieta.

Dodaje jednak, że to nie tak, że MEN jest pracom domowym przeciwny. Mimo wszystko trudno polemizować z tym, że utrwalają wiadomości zdobyte na lekcji i są sposobem na sprawdzenie stopnia przyswojenia materiału. Anna Ostrowska podkreśla, że wiedza czy umiejętności wyniesione z zajęć powinny pozwalać na samodzielne wykonanie zadań.

- Nauczyciel powinien brać pod uwagę obciążenie uczniów wynikające z realizacji pozostałych przedmiotów oraz dobierać zadania tak, żeby były interesujące. Najlepiej na tyle, by zachęcać do pracy, a przy tym nie przesadnie czasochłonne i trudne – mówi rzeczniczka MEN-u.

Ministerstwo rozwiązania organizacyjne w sprawie prac domowych pozostawia jednak szkołom i zaznacza, że regulują je wewnętrzne przepisy placówek.

- Pozwala to na dostosowanie konkretnego rozwiązania do wieku uczniów, zróżnicowanych oczekiwań wobec szkół oraz różnego poziomu aktywności uczniów i ich gotowości do realizowania zadań dodatkowych – tłumaczy Anna Ostrowska.

Złośliwi twierdzą z kolei, że opór rodziców wynika nie tyle z troski o czas wolny dziecka, ile o własny. W końcu w podstawówce zwyczaj ślęczenia z pociechą nad równaniami i wertowania zeszytów w poszukiwaniu hasła "zadane:…" jest powszechny. Matki potrafią odrabiać prace domowe i z nastoletnimi dziećmi. Opcjonalnie, jeśli nie pamiętają już arkan któregoś z przedmiotów – szukają zastępstwa.

Na studiach robiłam czasem za takie zastępstwo. Każdorazowo umówione przez troskliwego rodzica. Przeważnie miało chodzić o pomoc w nauce pisania wypracowań. Niezbędną, bo pani od polskiego, oczywiście "straszny babsztyl", "nie wyjaśniła jak", a na domiar "ostatnie się nie podobało".

W praktyce niemal zawsze okazywało się, że problem z wypracowaniami polega na tym, że dotychczas pisała je mama, ale: a) postanowiła usamodzielnić swoje dziecko; b) w nowej szkole dostała tróję i się obraziła. Opcjonalnie: że wypracowanie musi być na podstawie lektury szkolnej, której nastolatek nie czytał.

Przeczytaj także:

Piątkowe wypracowania to często te napisane przez rodziców albo korepetytorów. Jeśli wypracowanie powstaje uczciwie - jest pisane tzw. własnymi słowami i na podstawie wniosków, do których nastolatek doszedł samodzielnie, u wielu nauczycieli na najwyższe noty nie ma, co liczyć. A nie po to Matka Polka płaci za korki, żeby jej latorośl nie dostała piątki z pracy domowej.

Chyba dlatego, kiedy usłyszałam, że rodzice żądają, żeby zrezygnować z niezbyt uczciwie robionych prac domowych, pomyślałam, że ktoś tu wreszcie przejrzał na oczy w kwestii funkcjonowania systemu, zamiast podtrzymywać, nieraz własnym kosztem, chore zasady.

- Z pewnością rodzice są dziś bardziej świadomi kwestii edukacyjnych i psychologicznych, a co za tym idzie - bardziej asertywni w relacjach ze szkołą. Po latach oddawania dzieci systemowi, z którym się nie dyskutowało, uczymy się komunikować swoje obawy i zastrzeżenia. Przestaliśmy dostosowywać się do reguł, byleby pani nie postawiła jedynki. Myślę, że czarę goryczy w kwestii prac domowych przelała reforma edukacji, która de facto zmusza 7- i 8-klasistów do przerobienia materiału gimnazjum w dwa lata – podsumowuje Przemysław Staroń.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (2092)