Rodziła jego dziecko. Wtedy wymsknęło mu się pytanie
Stres związany z porodem udziela się nie tylko kobiecie. "Rodzący" ojciec – nawet mając najlepsze intencje i założenie wspierania partnerki – nierzadko również ulega emocjom. Bywa to źródłem sytuacji, które na długo pozostają w pamięci - nie tylko rodziny, ale też personelu medycznego.
Bożena Albaaj w rozmowie z Wirtualną Polską przyznaje: - Jestem położną i różne teksty mężów słyszałam. Ale najbardziej rozbawił mnie, a właściwie wkurzył gość, który upominał żonę, by się nie darła, bo zły przykład daje ich dziecku.
I choć mężczyźni bardzo się starają, zdarza się, że sytuacja ich przerasta. - Przychodzi mąż pacjentki do dyżurki i pyta, gdzie może zostawić ubranko do porodu, bo musi pójść coś zjeść. Mówi, że widzi, że poród jeszcze może potrwać, a on już jest głodny i zmęczony - relacjonuje położna.
Efektowne wejście
Innym położnym z pewnością w pamięci zapadł mężczyzna, który tak bardzo chciał uczestniczyć w narodzinach dziecka, że aż... rozbił samochód. - Rano mąż zawiózł mnie do szpitala. Już tam zostałam, a on wrócił do domu. Późnym popołudniem odeszły mi wody – opowiada pani Magda.
- Zaczął się poród, ale nie zdążyłam już zadzwonić do męża. Zabrali mnie na porodówkę. W międzyczasie mąż zadzwonił. Telefon odebrała pani, która jeszcze była w sali, na której leżałam przed porodem. Powiedziała mu, że właśnie rodzę - relacjonuje Magda. - Mąż natychmiast wsiadł w samochód i ruszył do szpitala – dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Jestem w trakcie akcji porodowej, a położna pyta: "Ten jegomość z czerwonego Forda to pani mąż?". Odpowiedziałam, że tak. Na co położna: "Bo właśnie wjechał samochodem w ścianę szpitala". Okazało się, że chciał zaparkować blisko wejścia, ale z emocji, zamiast wcisnąć hamulec, dodał gazu i przyłożył w ścianę - mówi. - Wszystko dobrze się skończyło, a położne śmiały się, że to "ten, co na salę porodową chciał wjechać samochodem".
Czytaj też: Dopiero urodziła. "Zerwała ze mnie majtki"
Zabawną anegdotę z porodu przytacza również Aleksandra Tusk. - To była moja czwarta i ostatnia ciąża. Leżałam z mężem i młodszym synem na łóżku. Śmialiśmy się z jakiejś sytuacji, już nie pamiętam. I nagle coś strzeliło. Zapadła cisza – relacjonuje. - Już wiedziałam, co się święci. Wstałam, a ze mnie chlusnęło. Mąż z przerażeniem w oczach powiedział, że jeszcze nie czas, mamy ponad tydzień... Ja na to, że Grześ (czwarty synek) nie liczy czasu. W odpowiedzi usłyszałam, żebym się na krok nie ruszała, bo panele zachlapię - śmieje się. - Mąż poleciał do łazienki po dużą michę i mnie do niej wstawił - opowiada Aleksandra. - Dwie godziny później przywitaliśmy na świecie Grzesia.
"Co ja ci najlepszego zrobiłem?!"
Zdarza się, że w sytuacji porodu - widząc ból partnerki - mężczyźni obarczają się winą za ich cierpienie. - Leżałam w wannie, czekałam na pełne rozwarcie. Nadszedł kulminacyjny moment, kiedy zazwyczaj chce się wyskoczyć przez okno, ale kobieta to kobieta, więc daje radę - relacjonuje w rozmowie z Wirtualną Polską Aleksandra Rozwadowska.
- Z minuty na minutę czułam, że wszystko przybiera na sile, więc chyba lekko "odpływałam" z bólu. Musiałam bardzo kiepsko wyglądać podczas porodu, bo mąż w pewnym momencie spojrzał się na mnie z politowaniem i powiedział: "Boże... co ja ci najlepszego zrobiłem?!". Nie można powiedzieć, że nie miał racji – przyznaje. - Natomiast po wszystkim usłyszałam: "Dziękuję ci za wszystko, bo ja bym tego nie przeżył". Warto, żeby mężczyźni byli przy porodach - przynajmniej widzą, że wydanie nowego życia na świat, to nie bułka z masłem.
Bułką z masłem nie jest oswojenie się z sytuacją narodzin bliźniąt, kiedy oczekiwało się przyjścia na świat jednego dziecka. - To były lata 90., kiedy moja mama była ze mną w ciąży. Miałam już siostrę, która miała dwa latka - mówi Arleta Kmiecik. - Przyszło już do porodu, a że u nas w szpitalu nie było porodów rodzinnych, dopiero po wszystkim zadzwonili do ojca z informacją, że ma dwie śliczne córeczki. Ojciec na to: "Tak, jedna jest w domu, a druga w szpitalu właśnie się urodziła". Pielęgniarka mu odpowiedziała: "Nie. Ma pan bliźniaki!". A ojciec: "To pomyłka" i się rozłączył.
"Jestem żołnierzem"
Stres porodowy dla jednych ojców bywa paraliżujący, a dla innych - mobilizujący. - W Polsce na porodówkach panowie zwykle słyszą: "Przecież pan się nie zna, to po co się pan w ogóle odzywa?" - twierdzi Agnieszka Pluta-Szkaradek, doula, która prowadzi Polską Szkołę Rodzenia w UK.
Inaczej sprawy się mają, jeśli poród obywa się w domu, gdzie mężczyźni czują się pewnie i chcą uczestniczyć w sytuacji w 100 proc. - Włącza im się tryb "Jestem na moim terytorium. Jestem tu królem, to jest moja żona, moja królowa, ona tu rodzi, a ja jej pilnuję" - twierdzi Pluta-Szkaradek. - Ciekawie się to obserwuje, bo panowie stają się wtedy bardzo odpowiedzialni za kobietę i za sytuację.
Niezwykłą odpowiedzialnością wykazał się niewątpliwie mąż Eweliny (imię zmienione na prośbę bohaterki), który odebrał poród... w samochodzie. - Jechaliśmy do szpitala, spieszyliśmy się, żeby zdążyć, bo miałam już skurcze. Do szpitala zostało jeszcze 15 minut drogi. Wtedy powiedziałam mężowi, że wystaje już ze mnie nóżka dziecka. Na co on odpowiedział: "Przestań głupoty opowiadać" - relacjonuje kobieta.
- Niestety to była prawda. Mąż musiał odebrać poród w samochodzie. Świetnie sobie poradził - przyznaje. - Robił wszystko według instrukcji położnej, którą miał cały czas w telefonie na głośnomówiącym. Kiedy już dotarliśmy do szpitala, zbadali nie tylko mnie i dziecko, ale również męża pod kątem PTSD. Mąż zaśmiał się tylko i powiedział, że "jest żołnierzem, więc na misjach już widywał gorsze rzeczy".
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl